Sławomir Majewski – MIĘDZY OBRAZEM A SŁOWEM

0
167

Sławomir Majewski

 MIĘDZY OBRAZEM A SŁOWEM:

“DŻUMA” (1992)

Scenariusz i reżyseria: Luis Puenzo

na podstawie powieści Alberta Camusa

“La Peste” (1948)

http://www.imdb.com/title/tt0105127/

 

 

Adam MarczukiewiczWilliam Hurt to mój ulubiony aktor. Nigdy nie weźmie byle jakiej roli. Tak ma, że grywa w filmach o których zwykło się mówić: ambitne. Filmy w których grywa można obdarzyć jeszcze jednym przymiotnikiem “psychologiczne” lub trafniej – intelektualne. Intelektualne nie w rozumieniu “przeznaczone dla wąskiej elity” lub “obdarowanych przez Pana przeintelektualizowanym gustem”, jak np. odbiorcy dzieł Woody Allena czy Volkera Schlondorffa, nie. Po prostu – przeznaczonych dla widza myślącego, nie szukającego taniej i łatwej rozrywki, gumy do żucia dla oczu i mózgu. Nakręconych dla widza, którego nużą problemy niewyżytych sekretarek, satyriasis wiecznych kawalerów, strzelaniny, pościgi, podrzynanie gardeł itp.

W roku 1992 William Hurt, jak wspomniałem – mój ulubiony aktor o którym wszystko lub prawie wszystko znajdzie Czytelnik tutaj:

 

http://www.imdb.com/name/nm0000458/

 

w filmie Luisa Puenzo Dżuma wcielił się w rolę Doktora Rieux. Reżyser osobiście napisał scenariusz na podstawie powieści Alberta Camusa, co było aktem heroicznej odwagi w kontekście żałosnej plajty filmu Obcy w reżyserii L. Visconteigo, takoż wedle Alberta Camusa.

Hurtowi towarzyszy cała plejada gwiazd: Robert Duvall  jako Joseph Grand, Raul Julia jako Cottard, Victoria Tennant – Alicia Rieux, Sandrine Bonnaire – Martine Rambert, Jean-Marc Barr – Jean Tarrou, Jorge Luz – Stary Człowiek “od kotów”

O Dżumie tyle napisano, że nie widzę potrzeby jej streszczenia. Znajomość tej powieści jest jednym z wyznaczników kulturowego pochodzenia i obycia. Powiadam że jej nieznajomość szkodzi naszemu wizerunkowi w towarzystwie, jak głośne a niespodziewane puszczenie wiatrów więc człowiekowi, który Dżumy nie czytał lepiej iść w zaparte, rozglądając się bezwstydnie w poszukiwaniu rzekomego winowajcy. Kto czytał, ten wie a kto nie czytał, niechaj się rozgląda.

Pytania brzmią: Czy można nakręcić ideę? Czy jakikolwiek film a zatem ruchomy obraz jest w stanie oddać myśl? Czy słowo można oddać w sposób perfekcyjny za pomocą obrazu udźwiękowionego lub nie? Odpowiedź: Mam wątpliwości.

Kiedy wielki Akira Kurosawa sfilmował Dersu Uzała, powieść o “prymitywnym” myśliwym z Syberyjskiej Tajgi i jego przyjaźni z carskim oficerem, krytyka (i ja także) zakrztusiła się z zachwytu. Posypały się nagrody w tym najważniejsza – Oskar. Ktoś jednak cynicznie napisał, że niepotrzebny był geniusz Kurosawy, bo to Tajga dostała Oskara za oczywiste wdzięk i bezpretensjonalność. Z pewnością, było w tych ironicznie złośliwych słowach nieco prawdy. Ponieważ Tajga nie potrzebuje scenariusza, “gra” samą siebie. Ale Tajga nie jest ludzką myślą, ludzkim przesłaniem zaś Dżuma Camusa – tak.

Dygresja całkiem a propos: mimo wielokrotnych realizacji nikomu nie udało się filmem “oddać ducha” Quo Vadis Henryka Sienkiewicza ni Iliady Homera. Czy dlatego, że wszelkie Dzieła Słowa, te naprawdę wielkie, wymykają się scenarzystom. operatorom najnowocześniejszych kamer a bywa, że i aktorom? Zapewne!

W przypadku Dżumy Luisa Puenzo jest tak samo: oto arcydzieło literatury światowej alias „mega-hit literatury” jak piszą dziś tabloidy dla półanalfabetów, został wiernie sfilmowany w swym głównym zarysie i doskonale aktorsko odegrany. Wiernie sfilmowany w swym głównym zarysie oznacza dla mnie, że scenografia i dialogi zostały wiernie oddane na taśmie filmowej i ścieżce dźwiękowej, że aktorzy (najlepsi z najlepszych) na czas emisji przestali być sobą a wcielili się w postaci wykreowane umysłem i piórem geniusza. Mówili to, co powieściowe postaci i tak, jak kazał im mówić Camus na stronach swojej powieści.

O czymś zapomniałem? Oczywiście! Zapomniałem o szczurach! Szczury także stanęły na wysokości zadania, zdychając w ilościach, miejscach i pozach według zaleceń pisarza. Dżuma bez szczurów? Nigdy!

Więc oglądamy film, śledzimy akcję rozgrywającą się w Oranie otoczonym od zewnątrz przez uzbrojony kordon sanitarny żołnierzy i zaatakowanym od wewnątrz przez Śmierć w postaci zarazy. Dżuma zrazu wchodzi do Oranu po cichutku na słabych, miękkich szczurzych łapkach ale kiedy się poczuje pewniej, kiedy nabierze rozpędu i mocy rozsiada się wygodnie jak przerażający, śmiercionośny krewny-psychopata, mordujący wszystkich którzy się nawiną. Domownikom-mieszkańcom pozostaje tylko modlić się i czekać na swoją kolej, która nie musi dla nich nadejść, bo pewien procent ma szanse przeżyć. Do której puli zostaną zaliczeni bohaterowie (Rieux, Cottard, Stary Człowiek “od kotów”) nie wiemy, ale się dowiemy nim zobaczymy napis The End.

Zobaczyliśmy napis The End i wiemy, kto przeżył a komu darowano. Widzieliśmy okropności śmierci od zarazy. Nie były nam obce uczucia gniewu, bezradności, nadziei i rozpaczy, jakie miotały duszami bohaterów, Czuliśmy ich strach i przerażenie. Zareagowaliśmy dokładnie tak, jak reagujemy na wieść o kimś uwięzionym pod gruzami zawalonego domu albo przez terrorystów z kałasznikowami w rękach, albo na widok konającego na raka dziecka, proszącego o pomoc oglądaczy telewizyjnych newsów.

Czy w założeniu Camusa właśnie to i tak mieliśmy odczuwać i zrozumieć? Zrozumieć może ale – odczuwać? Nie nie, prawda jest taka, że oglądając pokazane na taśmie zdarzenia może i zrozumieliśmy, lecz nie odczuliśmy tego samego, co Rieuxowie, Starzy Ludzie “od kotów” czy Cottardowie. Nie odczuliśmy nawet w połowie, bo nie byliśmy obok nich tam, wtedy, w Oranie! Dlaczego? Paradoksalnie: dlatego, że aby coś przeżyć, trzeba to po prostu… przeżyć!

Wracam do Quo Vadis – słowa Sienkiewicza, które płyną z książki, owe wszystkie “drogie nieobecne” w filmie, jak np. “pomyślał”, “poczuła”, “dotknęła”, “wziął” etc. owe wszystkie “i”, “ale”, “z”… Lecz głównie – konieczność wyobrażania sobie twarzy postaci, ich otoczenia; analizowanie losów bohaterów powieści i tych losów możliwych wariantów, to czynności pokrewne tworzeniu powieści. Czytelnik jest jakby współautorem książki, widz – tylko oglądaczem “gotowca”.

Nie, ekranizacja Dżumy nie rozczarowała mnie w najmniejszym stopniu. Potwierdziła pewną starą prawdę związaną z filmem: arcydzieła literatury nie da się wiernie oddać. Można je tylko sfilmować a to zupełnie inna sprawa, bowiem nawet jak najwierniej sfilmowane arcydzieło oddaje w taki sam sposób głębię myśli pisarza, jak najdoskonalej namalowany bukiet kwiatów oddaje ich zapach i wpływ na nasze zmysły.

Tę ekranizacje z pewnością zobaczyć warto, choćby dla Williama Hurta z jego senno-łagodno-cierpiącym spojrzeniem i uśmiechniętym smutkiem. Albo dla Victorii Tennant. No i oczywiście, dla doskonałej gry aktorskiej Szczurów, naszych Braci Mniejszych.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko