Krzysztof Kwasiżur
“Pod mocnym aniołem” – krytyka krytyki
“Nie da się ukryć, że „Pod Mocnym Aniołem” jest rozczarowaniem i jednym z najsłabszych filmów Wojciecha Smarzowskiego.”
Stopklatka, Łukasz Maciejewski
„Powtarzające się cykle od kieliszka do zapaści i z powrotem w pewnym momencie zaczynają raczej usypiać niż szokować, zwłaszcza że w gruncie rzeczy autorzy “Pod Mocnym Aniołem” nic specjalnie odkrywczego na temat owej przypadłości nie mówią.”
Kino, Bartosz Żurawiecki
“O ile na początku rzeczywiście zaczynamy wierzyć, że wódka już nigdy nie będzie smakowała tak samo, a przy niektórych scenach odwracamy wzrok, w pewnym momencie włącza się znieczulica.”
Onet,Paweł Piotrowicz
Unikam wypowiadania się na tematy, na których się nie znam kompletnie, a krytyk filmowy ze mnie żaden, siedzę w literaturze, ze wskazaniem na poezję, zatem jeśli zabiorę głos w sprawie konkretnego filmu – to tylko dlatego, że tym razem bliżej mi do niego, niż do poezji, lub dlatego, że dysponuję odrobinę innym spojrzeniem od większości (mam nadzieję) krytyków.
Podjąłem zatem decyzję, by do głosów i opinii krytyków na temat filmu “Pod Mocnym Aniołem” w reżyserii W. Smarzowskiego (w przerażającej liczbie negatywnych) dodać jeszcze jeden – niejako z drugiej strony barykady.
Nie będę się rozwodził nad kunsztem aktorskim gry całej plejady gwiazd takich jak Marian Dziędziel, Marcin Dorociński, Kinga Preis, Iwona Bielska, Arkadiusz Jakubik, Jacek Braciak, Lech Dyblik i inni z Robertem Więckiewiczem na czele, bo to robili już poprzednicy (i słusznie).
Jednakże większość recenzentów, czy krytyków rozwodząc się nad niepotrzebną i chwilami aż faktycznie niesmaczną nadrealistycznością nie spróbowali chyba sprawdzić ILE PRAWDY JEST w zarzuconej reżyserowi przesadzie!
Zdobyte wykształcenie daje mi mandat do wypowiadania się na temat alkoholizmu, jako choroby.
Nie, żebym chciał tutaj nauczać takich prawd jak “Szanuj bliźniego swego”, bo i przesłanie filmu, czy książki jest inne. Mam o co innego pretensje do fachowców, wypowiadających się na temat wartości artystycznej, poznawczej i wszelakiej innej filmu “Pod Mocnym Aniołem”.
Mianowicie o to, że opierając się na (niekiedy bardzo solidnej) wykształceniu i wiedzy filmoznawczej, nawet nie zająknęli się na temat: “reżyser rzeczonego filmu przerysował to, a w tym miejscu przesadził z tamtym, bo stan faktyczny jest inny”!
Ani fachowcy od krytyki, ani osoby amatorsko trudniące się recenzowaniem, krytyką nie negują istnienia problemu alkoholizmu, lecz usiłują wpoić odbiorcy, że wygląda on inaczej, niż Smarzowski przedstawia. Inaczej, to znaczy jak?
Bartosz Żurawiecki przekonuje nas, iż wahadłowe poruszanie się głównego bohatera – od detoksu, poprzez krótki epizod trzeźwości, do następnego zapicia – są usypiające i nie służą filmowi.
A ja twierdzę (i to nie czcze stwierdzenie), że te, cyklicznie i monotonnie pokazywane sekwencje, niosą nową wartość, którą może wychwycić widz o otwartym umyśle i odczyta
jako wielokrotnie podkopywane zaufane z którego zostaje jedynie nikła nadzieja, że tym razem to nie będą jedynie słowa… I smutek, że jednak tylko słowa.
To nie jedynie obraz, doprowadzony przez autora “Drogówki”, czy “Róży” do perfekcji.
To przekora artysty, która konfrontuje widza z emocjami i uczuciami każdej rodziny patologicznej.
Tak samo, jak widz, znużony widokiem Jerzego opuszczającego detoks – znużeni są członkowie rodzin alkoholików. I ciągłym pytaniem: jak będzie tym razem, czy tym razem happy end?
Jakub Korus – dziennikarz Newsweek.pl stawia ten film w jednym rzędzie z “Żółtym szalikiem”, lecz o ile ten ostatni stawia odbiorcę przed dość komfortową sytuacją: “macie – patrzcie”, o tyle Pod Mocnym Aniołem” nie traktuje widza tak łagodnie. Zamienia to na mniej komfortowe: “macie – czujcie”.
Smarzowski, wypowiedział się jasno co do założeń artystycznych. Chciał zrobić film, który sprawi że: “…pierwszą część filmu widz się świetnie bawił (kto z nas się nie śmiał z pijaka?), przez następną czuł narastające zażenowanie, a na koniec, żeby przerażony milczał“.
Cech przerażenia u siebie nie stwierdziłem, głównie dlatego, że temat jest mi znany z teorii i co się miałem przerazić, to już się wcześniej przeraziłem.
Ale – faktycznie w milczeniu opuściłem kino, onieśmielony ogromem aspektów alkoholizmu, których dotyka reżyser.
I jedno pytanie tłukło się wciąż po mojej głowie – skąd on to WSZYSTKO wie?
Jak wzbudzić w widzu, przychodzącym do kina na 100 (słownie: sto) minut uczucia, które są dostępne po minimum dwóch latach mieszkania pod jednym dachem z nałogowcem? Które Paweł Piotrowicz z Onetu pomylił ze znieczulicą.
Pisze on także coś bardziej symptomatycznego: “…na początku zaczynamy wierzyć, że wódka już nigdy nie będzie smakowała tak samo, (…) w pewnym momencie włącza się znieczulica.“. To nowa wartość dla niego i wielu, dotychczas nieświadomych odbiorców; terapia ani nie likwiduje, ani nie zmniejsza głodu alkoholowego, pomaga jedynie nad nim skutecznie panować!
Nie ma happy endu przed napisami końcowymi, nie ma rozładowania emocji, jak klasycznym w kinie amerykańskim. Jest tylko gorzka konkluzja widza: A teraz witamy w realnym, niezakłamanym używkami świecie, gdzie istnieją tysiące powodów do napicia się, a tylko jeden i to kiepski, żeby nie pić – bo nie!”.
Tomasz Raczek pisze o tej produkcji na swoim blogu: “Ten film wymaga pokory i skruchy. (…) Żeby wszystko sobie po wyjściu z kina poukładać, trzeba sporo czasu! Jeśli ktoś go nie poświęci, spróbuje pójść na skróty, może dojść do wniosków uspokajających ale fałszywych “.
To samouspokajanie, samousprawiedliwianie i zrzucanie winy za swoje zachowanie, to książkowy przykład z wachlarza zachowań alkoholika.
Oczywiście – nie oskarżam żadnej z wymienionych powyżej osób o alkoholizm, ale o wypieranie prawd oczywistych – już tak!
Ale uspokajające jest to, że niewielu odbiorców jest w stanie przełknąć gorzką pigułkę Wojciecha Smarzowskiego przełknąć bez krztuszenia się nią.
Jedni są bardziej chłonni, inni mniej, jedni ostrzej inni łagodniej zaprzeczają prawdom rzucanym nam prosto w twarz z ekranu.
Bo w gruncie rzeczy każdy z nas ma coś, co cętnie byśmy pod dywan zamietli, każdy ma coś z alkoholika, który – musi sam, przed sobą przyznać się do nałogu i spojrzeć niemiłej prawdzie w oczy.
Każdy ma coś z alkoholika – jedni więcej, inni mniej. Ja więcej. Na szczęście nepijącego.
Ale zamiast szukać przede wszystkim wypowiedzi fachowców od uzaleń i tzw. “ekspertów społecznych”, o filmie “Pod Mocnym Aniołem” wypowiadają się przede wszystkim eksperci od filmu. Czy tak już zostanie, czy reżyser wzbudził jedynie chwilowe i pozorne zainteresowanie tematem, które w gruncie rzeczy nie wpłynie na poziom świadomości społecznej?