Krzysztof Kwasiżur
Maria Szafran w pięciu odsłonach
Panią Marię Szafran – wypatrzyłem na jednym z portali dla miłośników poezji. Z miejsca zwróciłem uwagę na wyróżniające się podejście do pisania i komentowania – rzeczowy, pozbawiony egzaltacji, zbliżający się do profesjonalizmu. Wkrótce otrzymałem obszerny zbiór wierszy tej autorki.
Autorka w dość zaawansowanym wieku pochodząca z terenów, aktualnie należących do Białorusi podzieliła zawartość tematycznie na pięć części.
Jednak są to tak różne od siebie części, nierówne jakościowo, że nie sposób mówić o nich, jak o zawartości jednej książki.
Pierwszą część – „Tobie Polsko” – p. Maria poświęciła przemyśleniom, dotyczącym ojczyzny. To bardzo mądre, szczere wiersze, pozbawione sztucznej egzaltacji.
Autorka dzieląc się, gorzkimi czasem obserwacjami, stosuje równie chętnie formy nierymowane, jak i rymy.
Cały rozdział jest obciążony smutkiem doświadczonego przez los człowieka, który nie boi się konfrontacji z gorzką prawdą o rzeczywistości, a jednocześnie ma żal do młodego pokolenia, że nie hołubi pamięci. W wierszu „Mówisz, że” pisze o tym wprost:
Powstanie…
a jakoś cicho wszędzie
tylko w radiu,
„Zakręcona” leci
Chyba wiem dlaczego.
Przecież to tylko…
Są w tej części utwory, wybijające się ponad inne wysoką etyką („Warto było”), inne – ze względu na nietuzinkowe ujęcie tematu („Wieś”).
Spojrzenie Marii Szafran, choć pełne miłości do ziem „między bugiem, a odrą (… gdzie jak ikar spadł tabu-ptak”[2]jest pełne miłości, to nie pozbawione realnej oceny.
Opisuje w niebanalny sposób bolączki tej krainy w wierszu „Czy ja dobrze widzę”. To świetny wiersz, którego nie powstydził by się żaden młody turpista.
W następnej części autorka dzieli się z czytelnikiem refleksjami o wierze, Bogu, sensie życia. Robi to nie nachalnie, zwykle nie popada w sztuczną egzaltację i ciekawie.
Potrafi, niczym wytrawny filozof przeprowadzić czytelnika poprzez rozumowanie indukcyjne od szczegółu każdemu znanego, do myśli o sile sprawczej.
Niech sama
Się złoży maszynka do mielenia mięsa,
Możesz jej części zebrane razem
poddać ruchom
w nieograniczonej ilości.
Cała obita i w kawałkach zostanie,
Całością nie stając się nigdy.
Tu siłą sprawczą jest człowiek,
a w przypadku świata?
pyta retorycznie p. Maria. Przemyślenia autorki w miarę czytania konstytuują się w świadomości czytelnika. M.Sz. stawia w tym rozdziale pytania o różnice i podobieństwa, („Isos waskeres-Jezus zmartwychwstał”).
Jak w poprzednim, tak i w tym rozdziale widać podobną Staffowi manierę, do płynnego przechodzenia od czterowierszy – do trójwierszy, niekoniecznie w sonecie.
W kolejnej części zamieszczone są krótkie formy; haiku, limeryki, fraszki, moskaliki, itp. Jest to chyba najsłabsza część książki. Błyskotliwa inteligencja Marii Szafran w tym rozdziale sprawia więcej kłopotów, niż pomaga, bo to, co dla autorki jest jasne i logiczne – dla czytelnika już nie musi być takie wcale.
Limeryki są zagmatwane, fraszki – przeintelektualizowane, moskaliki zrymowane niechlujnie, a haiku – pozbawione ducha haiku i z zasad tworzenia uwzględniono jedynie liczbę zgłosek.
Na szczęście to także najkrótszy rozdział i ostatni utwór „Kawiarniane rozmowy poetów” zaciera częściowo złe wrażenie.
W części: „Mówią, niejedno ma imię” autorka skupia się na życiu duchowym i uczuciowym. Chociaż często stosuje w swych wierszach ornamentykę rodem z epoki romantyzmu – to tematyka wierszy jest różnorodna i ciekawa.
Kolejną część – „Dyktowane życiem” odebrałem jako najbardziej udaną w całym zbiorze. Pisarka w tej części przeprowadza czytelnika przez doświadczenia i przemyślenia własne.
To zbiór bardzo osobistych przemyśleń, jakimi dzieli się Maria Szafran z nami. Mamy tu obserwację niszczycielskiego wpływu człowieka na środowisko, („Z okna autokaru”) przemyślenia natury patriotyczno-lokalnej („Świecie mój”), czy echa wydarzeń, których niemal wszyscy byli uczestnikami („Ojciec”). Ogrom tematów, bliskich każdemu czytelnikowi zdumiewa!
Zbiór kończy – bardzo symptomatyczny wiersz „Święty spokój”. Autorka zawarła w nim Całą energię, radość życia i buńczuczność, o jaką każdy czytelnik może ją podejrzewać po przeczytaniu „Penicyliny”. To chyba jedna z największych wartości (oprócz ogromu treści i obrazów) – pozytywne wibracje, którymi pisarka zechciała się dzielić z czytelnikiem!
Warto wejść w ten pozytywny świat przemyśleń ukazany w wersach.
Wszyscy piszą o miłości a ja nic,
Mówią że najlepiej pościć, żeby żyć.
Miłość dawno diabli wzięli poszła gdzieś,
Lub porwali ją anieli – pal go sześć…[3]