Krzysztof Lubczyński
Robinson umarłej klasy
W ciasnym i dusznym paryskim mieszkaniu spotyka się dwoje bohaterów, starszych już ludzi, Iza i Łukasz. Iza jest emigrantką od lat pięćdziesiątych, Łukasz to były więzień stalinowski. Ich zdawkowa początkowo rozmowa przemienia się obustronny, gorzki rozrachunek z życiem, z przeszłością. Jest rozmową o Polsce. Oto jeden z tematów tomu prozy Kazimierza Brandysa „Sztuka konwersacji” (1990), jakże reprezentatywny dla jego twórczości: Paryż, a na jego tle i polskie rozrachunki. Tak było też w jednej z najwcześniejszych powieści Brandysa, „Troja, miasto otwarte” stanowiącej część jego socrealistycznego cyklu „Między wojnami” (1948-1951).
Kazimierz Brandys (1916-2000) zmarł w Paryżu czyli na emigracji, a więc jak przystało, zgodnie ze znaną tradycją ukształtowaną przez całe wybitnych grono polskich twórców, ze Słowackim i Krasińskim na czele. O Paryżu mówił słowami madame Recamier, że to „miejsce, gdzie najłatwiej obejść się bez szczęścia”.
I gdy zmarł, stało się tak, jak można było to przewidzieć: podobnie jak cały szereg pisarzy epoki PRL, popadł w całkowite zapomnienie. Po jego śmierci nie została wznowiona ani jedna jego książka. A już z całą pewnością żadna jego książka nie wzbudziła jakiegokolwiek rezonansu. Taki los spotkał też tak wybitnych prozaików jak Tadeusz Breza, Bohdan Czeszko czy Jerzy Andrzejewski. Proza PRL-owska spoczywa dziś pod ciężkim i szczelnym sarkofagiem nienawiści i poprawności politycznej, pod takim samym, pod jakim chce się dziś pogrzebać samą PRL, wyjąwszy modne dziś kpinki z siermiężności tamtej epoki, z ówczesnego oficjalnego języka i pokraczności samochodu marki „Syrena”.
Młodość K. Brandysa, wywodzącego się ze zasymilowanej żydowskiej inteligencji (urodził się 27 października 1916 roku w Łodzi), to czas młodego radykała, członka ruchu socjalistyczno-radykalnego. Później był czas życia pod okupacją w Warszawie. Nie był czas pisania, lecz nasączania doświadczeniami. Stąd relatywnie późny, bo dopiero w wieku lat 30, debiut Brandysa, którym był wydany w roku 1946 „Drewniany koń”.
I już ta pierwsza książka wprowadziła autora w krąg problematyki, z którą nie rozstał się do końca życia: kwestii inteligenckich myśli, uczuć, obsesji i rozrachunków.
Brandys był z pochodzenia i – by tak rzec – z wewnętrznej, duchowej natury, uosobieniem polskiego inteligenta, tego samego, którego wyśmiewał w swoich sarkastycznych wierszach Konstanty I.Gałczyński
Koronną cechą jego prozy była różnorodność. Nie był pisarzem jednego tematu, lecz różnorodnego ich zbioru. Jego proza to prawdziwy silva rerum, często także wykraczający poza „kredowe koło” typowych polskich, inteligenckich rozrachunków.
Czy inteligenckie obrachunki Brandysa mogą być dziś dla kogoś (poza smakoszami jego wykwintnego stylu) interesujące? Odpowiedź na to pytanie zależy od uprzedniej odpowiedzi na pytanie, czy taka inteligencja, jakiej myśli, uczucia i powikłane szlaki pokazywał i analizował Kazimierz Brandys, jeszcze istnieje. Tylko ona bowiem potrafiłaby zrozumieć subtelności i wieloznaczności jego myślenia.
We wczesnej (1964) biografii twórczej Brandysa Jerzy Ziomek napisał z marksistowska: „Brandys bowiem, przy całej gotowości do eksperymentowania w różnych konwencjach stylowych jednej zasadzie pozostaje zawsze wierny. Zasadą ta jest poszukiwanie miejsca człowieka wśród obiektywnych i nadrzędnych praw historii. (…) Nie ma u Brandysa ani człowieka wiecznego, ani wiecznej idei. Bohaterowie Brandysa stale rozgrywają swoją partią z historią”.
Po powieści-hymnie na cześć Warszawy walczącej, „Mieście niepokonanym” (1946) opublikował Brandys cykl powieściowy „Między wojnami”, składający się z „Samsona”, „Antygony” (1948), „Troi, miasta otwartego” (1949), „Człowiek nie umiera” (1951). Zwłaszcza część ostatnia, jedna z głównych powieści socrealizmu, namiętny hymn na cześć „nowego człowieka” i wyraz nienawiści do wrogów socjalizmu, odebrana została jako ostateczny wyraz akcesu do nowego porządku. Drugim dziełem tego nurtu byli „Obywatele” (1954), rodzaj socrealistycznego, epickiego fresku, ukazującego społeczeństwo tamtego czasu zgodnie z doktryną, jako pole walki klasowej, walki „nowego” ze „starym”, z nieodłącznym od socrealizmu w literaturze motywem wahającego się inteligenta, który w końcu wybiera drogę właściwą, czyli ku socjalizmowi. Jego słynne opowiadanie „Nim będzie zapomniany” (1955), w którym potępił (bez wymieniania nazwiska) Czesława Miłosza za to, że „wybrał wolność” na Zachodzie, długo ciążyło na moralnym wizerunku Brandysa, przyszłego opozycjonisty.
Już jednak w roku 1954 zaczął pisać opowiadania wyrażające rozczarowanie rzeczywistością. Najsłynniejszym była „Obrona Grenady” , opublikowana w „Twórczości” w styczniu 1956 roku, oskarżenie ideologicznych wynaturzeń systemu i jego głównego ideologa, doktora Faula, pod którym to mianem doszukiwano się Jakuba Bermana. W 1957 roku ukazała się rozrachunkowa powieść „Matka Królów”, którą Gustaw Herling-Grudziński określił w paryskiej kulturze jako „spowiedź dziecięcia stalinizmu”. Opędziwszy się od głównych demonów tamtego czasu, Brandys wrócił do swoich inteligenckich dylematów i udręczeń. „Listy do pani Z.”, „Sposób bycia” „Dżoker”, „Rynek”, „Mała księga”, a także zbiór opowiadań, wśród których były m.in. takie arcydzieła nowelistyki psychologicznej jak „Romantyczność” i „Jak być kochaną”, powstałe w latach 1957-1970, to sekwencja opowieści-esejów, odzwierciedlających świat myśli narratora, polskiego intelektualisty uwikłanego w Polskę i świat. Jednak inteligenckość Brandysa na ogół nie bywała obrazoburcza, ani obyczajowo, ani np. w odniesieniu do religii. Jego bunt był zawsze stonowany, ujęty w ramy konwencji, choć zawsze miał tych konwencji jaskrawą świadomość. Bunt ten był tak elegancki, jak jego nosiciel, doskonale wychowany, światowy pan o staromodnych, wytwornych manierach. Nawet kiedy w „Listach do pani Z.” pisał o „trujących jadach polskiego kołtuństwa: kruchcie, straganie i siuchcie”.
Mimo upływu lat, garb udziału w stalinizmie, w roli jednego z jego głównych literackich heroldów, uwierał Brandysa i w grudniu 1970, przypadkowo tuż przed rozruchami na Wybrzeżu, napisał rozrachunkowy list do G. Herlinga- Grudzińskiego. Na list ów otrzymał odpowiedź.
„Wydrukowane w „Kulturze” List i Odpowiedź – napisała biografka Brandysa Agnieszka Czyżak – mają wartość historyczną niezwykłego spotkania dwóch biegunowo różnych osobowości twórczych. Mniejsze nawet znaczenie ma odmienność sytuacji egzystencjalnej życia w kraju i na emigracji, ważniejsze wydaje się zetknięcie dwóch odmiennych postaw wobec problemu wierności samemu sobie. Gustaw Herling-Grudziński nie umiałby i nie chciał odstąpić na krok od wyznawanych poglądów, cechujących się jednoznacznością. Kazimierz Brandys przez całe życie owej jednoznaczności poszukiwał, lecz w szeregi zwątpień umiał odnajdywać i definiować na własny użytek prawdy cząstkowe, godząc się w końcu z niemożnością odnalezienia ostatecznej, jasnej formuły rzeczywistości”.
Po latach jednak i Brandys znalazł jasną formułę rzeczywistości, choć uczynił to, w książce „Zapamiętane” (1995), w formie bliższej – choć a rebours – raczej czasom „Człowiek nie umiera” i „Obywateli” niż harmonii poglądów szczerego demokraty: „Nie wyleczonemu komuniście wytłumaczyłem, iż jedyna kuracja, to wbić głęboko nóż we własną pierś i długo nim obracać. Jeśli się wreszcie krzyknie, że komunizm sowiecki był totalitarną formą rosyjskiego imperializmu, będzie to oznaczało zakończenie kuracji”.
Obrazoburczość natomiast przypisano najlepszej być może z książek Brandysa, „Wariacjom pocztowym”, prawdziwemu majstersztykowi prozy, świadectwu jego wielkiego literackiego mistrzostwa. Jest to, napisana w formie zbioru listów z różnych epok, historia polskiej inteligencji szlacheckiej i postszlacheckiej.
I właśnie o formalnym wymiarze pisarstwa Brandysa bardzo chętnie rozpisywali się krytycy. Podkreślano hybrydyczny, amalgamatyczny, amorficzny kształt jego narracji, eseistyczny typ przekazu, wyrafinowane gry z czytelnikiem-adresatem, „poetykę fragmentu”, „technikę montowania utworu z kawałków innych tekstów”, autotematyzm, istotny udział mowy wewnętrznej, rozbijanie osobowości narratora czy bohaterów na niezależne, autonomiczne role, wykorzystanie motywu życia jako teatru. Znalazło to wyraz np. w hybrydycznych powieściach okresu późniejszego, „Nierzeczywistości” i „Rondzie”.
Podkreślano też wybitnie, intelektualny, subiektywny, świadomościowy typ prozy autora „Dżokera”. Henryk Bereza pisał: „Brandys w całym swoim pisarstwie był tylko i wyłącznie złym lub dobrym eksploratorem fałszywej lub prawdziwej świadomości ludzkiej i poza świadomość nigdy i w niczym nie wykraczał”.
Przełom w prozie Brandysa przyniosły dopiero „Miesiące”, emigracyjny dziennik z lat 1982-1987. Pisarz zrezygnował z gier formalnych i masek, a przyjął postawę narratora o jednoznacznych poglądach, o stylu prostym i jednoznacznym politycznie. W narrację Brandysa wkradł się jednak za to ideologiczny banał. Zbigniew Jarosiński napisał w „Świadectwach Kazimierza Brandysa”: „Miesiące” zdają sprawę z nastrojów, przeświadczeń, nadziei i rozczarowań, jakie w końcu lat siedemdziesiątych i w stanie wojennym były udziałem nie tylko środowisk opozycyjnych, ale również tych, które z działaniami opozycji sympatyzowały. Naiwności i banały „Miesięcy” są naiwnościami i banałami tego czasu”.
Ostatnią prozą Brandysa, pisaną już w okresie ciężkiej, przedśmiertnej choroby, jest „Wyspa Robinsona”, całkowicie wyznania, świadectwa niedołężnej starości.
Twórczość Kazimierza Brandysa przez dziesiątki lat wyrażała nastroje osobliwej, wielopostaciowej klasy, jaką była tradycyjna inteligencja polska, która zrodziła się po 1863 roku. W pośmiertnym wspomnieniu Jacek Zychowicz napisał o Brandysie: „Zmieniając się często, zawsze pozostawał on wierny tej umierającej klasie”.