Krzysztof Lubczyński – Krzysztof Mętrak (1945-1993)

0
702

Krzysztof Lubczyński – Krzysztof Mętrak (1945-1993)


Prospero ze SPATiF-u i okolic


Latem mijającego roku, bez żadnej gdziekolwiek wzmianki minęła 20 rocznica przedwczesnej śmierci Krzysztofa Mętraka. Zmarł 4 sierpnia 1993 roku. Był wybitnym krytykiem literackim i filmowym pokolenia lat 70. Jerzy Waldorff powiedział o nim kiedyś: „Młodzieńcem jeszcze będąc przeczytał Mętrak prawie wszystkie książki”. Janusz Głowacki zaliczył go do osób, które „stanowiły o kolorycie życia literackiego i towarzyskiego Warszawy czy warszawki lat siedemdziesiątych”. Jego erudycja już za młodu była imponująca. Był chodzącym archiwum kultury i słownikiem biograficznym. Miał znakomite pióro, łączące olśniewającą inteligencję, wykwint stylu i jasność języka z głębią dyskursu. Był mistrzem bon motów i zwischenrufów, których wyszły z jego głowy tysiące (recenzję z filmowego „Wesela” A. Wajdy rozpoczął słowami:„Wesele” Wajdy to bardzo piękny film, szkoda tylko że składa się z samych cytatów”). Wątpliwości może budzić, jako grubo przesadzone, używane nieraz w stosunku do niego określenie „papież krytyki”. Na pewno, jak napisał we wstępie wydanych w 1998 „Dzienników” Mętraka Wacław Holewiński, „miał on zagorzałych sympatyków, którzy lekturę pism zaczynali od jego tekstów”. Pewnie traktowali go jako intelektualnego guru, idola, ale czy jako „papieża”? Papieskiego wieku przecież nie dożył, a poza tym czyż nie zasługiwali na takie określenie raczej Zygmunt Kałużyński czy Krzysztof Teodor Toeplitz? Jednak Kałużyński był raczej(wbrew metryce) enfant terrible i takim chyba pozostał mimo pewnego klasycznienia. Sądy KTT były natomiast wcieleniem iście oświeceniowego, wzorcowego racjonalizmu i do żadnego „papiestwa” wymagającego dawki mistycyzmu pretendować nie mogły. Tymczasem to, co pisał Mętrak, miało w sobie posmak właśnie jakiegoś mistycyzmu kapłana poruszającego się w obszarze kultury, jego pióro zaś coś z różdżki Prospera nadającego rzeczywistości, nawet najbardziej trywialnej, jakiś wyższy, a w każdym razie oryginalny, niepospolity diapazon. Przaśnej codzienności kulturalnej i politycznej PRL nadawał posmak intrygującej, trochę demonicznej tajemniczości.

        Gdyby Mętrak zajmował się przede wszystkim albo wyłącznie krytyką literacką lub teatralną, jego pisanie nie osiągnęłoby tej nośności, którą miało. Zajmował się jednak przede wszystkim krytyką filmową, a więc pisał o dziedzinie kultury mającej największą publiczność. Jego piekielnie inteligentne, wnikliwe, ironiczne i błyskotliwie formułowane sądy były azymutem dla sporego kręgu elitarnej części widzów, czytelników prasy literackiej i kulturalnej tamtych lat. A miał o czym pisać. W latach70. kino przeżywało dalszy ciąg swojego złotego okresu, zapoczątkowanego na Zachodzie na początku lat 50. włoskim neorealizmem, a może jeszcze w latach 30. we Francji.  Cechą Mętrakowego pisania o filmie była uderzająca nie dogmatyczność: nie szedł śladami niektórych krytyków, którzy przychodzili do kina  z gotową tezą. Miał na to zbyt szerokie horyzonty intelektualne. Pozostawił po sobie także ogromny dorobek felietonowy, eseistyczny, poetycki, rozproszony po różnych tytułach (niektórzy mówili, że rozmienia się na drobne). „Miał niebezpieczną łatwość pisania” – napisał o nim jego przyjaciel Janusz Głowacki. Może dlatego o swój dorobek dbał mało i traktował go z nonszalancją? O karierę mierzona pozycją formalną też nie dbał, choć w „Literaturze” kierowanej przez Jerzego Putramenta (dokąd poszedł po odejściu z „Kultury”) został w końcu nawet zastępca redaktora naczelnego. Miał też swoją mroczna stronę, którą Głowacki  nazwał wprost: „Coraz częściej rozmieniał swój wielki talent na drobne. Coraz częściej przychodził do SPATiF-u i coraz później z niego wychodził…”.

„Żyliśmy ironicznie. Przed rzeczywistością peerelowską broniliśmy się cynizmem i szyderstwem” – pisał Głowacki. I to szyderstwo obecne jest w wydanych w latach 1997-98 przez „Iskry” dwóch tomach „Dziennika”, z lat 1969-1983. Zawierają one setki, tysiące jego opinii i uwag na temat zjawisk kulturalnych, politycznych oraz środowiskowych w PRL. Ogromna ich część stanowią personalia – opinie o ludziach, często – jak to ujął Wacław Holewiński – „skrajnie nieprzyjemne”. Są one do tego stopnia nieprzyjemne, że z przyczyn, o których krążyły tylko plotki, nie doszło do edycji dalszej części dziennika.

Był Mętrak politycznym świadkiem swej epoki. Memlanie, duchowo bliski opozycji KOR-owskiej, a później solidarnościowej, nigdy nie zdecydował się na otwarte przejście na tamtą stronę. Jego dziennik po 13 grudnia 1981 roku paruje jednak polityczną pasją niechęci do władzy. Skazą jest brak nawet cienia krytycyzmu w stosunku do Kościoła i „Solidarności”, do których podchodził – co u niego uderzające – niemal na klęczkach. Wydaje się, że ten przenikliwy obserwator, który przeczuł wiele, nie przeczuł przyszłego klerykalizmu politycznego pod auspicjami rządów solidarnościowych i ich przyszłej degeneracji.

Pisanie, osobowość i legenda Krzysztofa Mętraka stawiają go w szeregu tych wybrańców bogów, co to młodo umierają. Umarł rzeczywiście dość młodo, w wieku 48 lat. Jednak w pamięci tych, którzy go znali, osobiście lub pośrednio, pozostanie dwudziestokilkuletnim, „cudownym dzieckiem” polskiej krytyki artystycznej.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko