Igor Wieczorek
Gdy pierwsze skrzypce gra pustka
Awantura o przerwany spektakl Jana Klaty była dobrą okazją do jakiejś sensownej dyskusji na temat etycznych pryncypiów sztuki awangardowej. Niestety owa okazja została zaprzepaszczona z powodu znacznie większego, bo kosmicznego, skandalu, jakim jest…upływ czasu.
To właśnie przez upływ czasu, który w istocie rzeczy wydaje się bezczasowy, sztuka awangardowa robi wrażenie starszej i znacznie bardziej skostniałej niż tradycyjne pryncypia Starego Teatru w Krakowie.
Jan Klata i jego krytycy są tylko marionetkami w rękach matki natury, która z nieznanych przyczyn i w niepojęty sposób przybiera postać kultury. Kulisy tej maskarady stanowią nie lada wyzwanie zarówno dla ludzi sztuki jak i dla ludzi nauki. Wypada żywić nadzieję, że wspólnymi siłami łatwiej im będzie rozpraszać ponure mroki niewiedzy. Nauka może wyjaśniać skomplikowane relacje między umysłem a mózgiem za pomocą typowo artystycznych metafor, a sztuka może przedstawiać głęboki sens tych wyjaśnień z naukową precyzją.
Hiszpański neuroanatom, odkrywca komórek mózgowych, który był jednocześnie uzdolnionym poetą, Santiago Raymon y Cajal, wyznał przed laty, że „Gdy niczym entomolog podążający za barwnymi motylami przemierzałem kwietnik istoty szarej, napotykając komórki o niezwykle subtelnych i eleganckich kształtach, owe tajemnicze motyle duszy, cały czas towarzyszyła mi myśl, że pewnego dnia trzepotanie ich skrzydeł odsłoni być może – kto wie? –sekret życia umysłu”.
I chociaż jego marzenie się nie spełniło, a sekret życia umysłu wciąż pozostaje ukryty w czeluściach istoty szarej, to jednak motyle duszy dzięki postępom nauki i awangardowej poezji zaczęły wzlatywać wyżej niż pospolite owady i biblijne anioły.
Większość biosocjologów oraz kognitywistów zgadza się co do tego, że akt twórczy nie jest erupcją symboli wypływających z jakiegoś uniwersalnego źródła ani wynikiem ingerencji czynników nadprzyrodzonych, ale konkretnym procesem biologicznym, zakorzenionym w złożonych strukturach obwodów neuronowych i procesach wyzwalania neuroprzekaźników.
Amerykański biolog, Edward Wilson, jest przekonany o tym, że skoro „pierwotne istoty ludzkie wynalazły twórczość artystyczną, aby wyrazić w ten sposób swoje niezwykle silne poczucie solidarności grupowej oraz zapanować za pomocą magii nad bogactwem środowiska i innymi siłami”, to w bliższej lub dalszej przyszłości „dzięki odkryciu jedności przenikającej wysiłki nauki i sztuki uda się nam powrócić do domu leżącego w świecie, do którego przygotowała nas ewolucja mózgu”.
Jeżeli E. Wilson ma rację, to trzeba liczyć się z tym, że jakimś przedsmakiem atrakcji, które czekają na nas w tym bezczasowym domu, jest słynny „Kwantowy człowiek” niemieckiego rzeźbiarza, a jednocześnie fizyka, Juliana Voss-Andreae.
„Kwantowy człowiek” to rzeźba złożona z całego systemu pionowych arkuszy blachy. Rzeźba przedstawia człowieka, którego wygląd się zmienia zależnie od punktu widzenia. Z pewnego punktu widzenia wygląda jak tuman kurzu, z innego punktu widzenia jak rój oszalałych os, a z jeszcze innego punktu nie widać go prawie wcale.
Nie trzeba chyba wyjaśniać, że enigmatyczny wygląd tego dziwnego człowieka jest bardzo czytelną aluzją do odkryć fizyki kwantowej, z których wynika niezbicie, że na poziomie kwantowym pierwsze skrzypce gra pustka.
Przypuszczam, że ta sama pustka gra pierwsze skrzypce w umysłach zawziętych relatywistów spod znaku Teatru Klaty tudzież pryncypialistów spod znaku Starego Teatru, bo wszystkie ich poczynania są przeraźliwie niespójne i nic z nich już nie rozumiem.