Janusz Termer
Wiesław Myśliwski na saksofonie wygrany
Złożona i różnoimienna znaczeniowo proza Wiesława Myśliwskiego od swych początków z lat siedemdziesiątych, czyli od Nagiego sadu i Pałacu po wydane w tym roku Ostatnie rozdanie, zachowuje swą godną podziwu, konsekwentną jednorodność tematyczną i stylową oraz narracyjną i ideową tożsamość. Naczelną kategorią, fundamentalną zasadą jest tutaj PAMIĘĆ. Rozumiana w sensie proustowskim jako ponawiana nieustannie przez bohaterów próba głębokiej autoanalizy, poszukiwania straconego (zagubionego) czasu. Czasu przywoływanego przez wyłaniające się niespodziewanie i kapryśnie zdarzenia lub przedmioty, np. skasofon lub… kapelusz (pełniące funkcję owych proustowskich „magdalenek”). Toteż oprócz czasu, jako kategorii psychologicznej, ważne są tu także, by tak rzec, dyskretnie, choć jednoznacznie przywoływane okoliczności miejsca, towarzyszące ich młodości przywołujące owe złożone historyczne i społeczne „okoliczności”. Mniej więcej lata, wydarzenia i czasy zbliżone do tych z autentycznej biografii autorskiej…
Nic więc dziwnego, że proza Wiesława Myśliwskiego, mimo owej całej swej złożoności wynikającej z przenikania się w niej wielu płaszczyzn i warstw owej chwistkowej idei „wielości rzeczywistości w sztuce”, stawała się od czasu do czasu przedmiotem przyciągającym – z rozmaitym oczywiście artystycznie skutkiem – zainteresowanie reżyserów filmowych i teatralnych. Wszak sam Myśliwski (w swej przedostatniej powieści, w Traktacie o łuskaniu fasoli) powiada: Świat jest tym, co opowiedziane. Po obejrzeniu tego przedstawienia w Teatrze Za Dalekim* należałoby może nawet stwierdzić, że nie tylko „to, co opowiedziane”, ale i to, co zagrane. Myślę o sensie muzycznym. Najciekawszym bowiem chwytem adaptacyjno-reżyserskim Grzegorza Walczaka (pisarz, scenarzysta) najbardziej oryginalnym, okazało się wykorzystanie powieściowego leitmotivu saksofonu, w metaforycznym, ale i w dosłownym sensie. Podejście to znalazło aprobatę u współreżysera, aktora, kreującego główną postać – Mariusza Bonaszewskiego, który nadał całości spektaklu wyrazisty ton i rytm.
Zapraszając do współudziału jedną z najlepszych w Polsce saksofonistek, adaptator-scenarzysta uczynił głównym bohaterem saksofon. I chwytem tym się całkowicie odróżnił od innych, którzy sięgnęli po prozę Wiesława Myśliwskiego. Adaptacyjna propozycja Izabeli Cywińskiej idzie w zupełnie innym kierunku. Reżyserka wykorzystała tylko ten sam motyw jako tytuł, choć w swej istocie nie ma on nic wspólnego z saksofonom, odwołuje się zresztą do zupełnie innych formalnie i tematycznie wątków tej powieści.
Zachowując idee autora, dokładając pamięć własną, twórcy „Saksofonu”, trzymając się tekstu Myśliwskiego, chociaż inaczej podzielonego, pofastrygowanego i powiązanego, a przede wszystkim z konieczności przykróconego w wielu, czasem dość przecież rozwiniętych sekwencjach narracyjnych, nadali mu inny, scenicznie odpowiednio skondensowany kształt, mimo iż zawsze zgodny z ideą oryginału. Bohater Traktatu… jest osadzony w konkretnych realiach, ale jego indywidualny los rozgrywa się w świecie wartości uniwersalnych: egzystencjalnych, etycznych i estetycznych… Wiele z nich w spektaklu Walczaka i Bonaszewskiego ma swoje skrótowo-metaforyczne odbicie…
Bohater przedstawienia retrospektywnie rozpoznaje siebie w konkretnych sytuacjach z własnej przeszłości, uwarunkowanych powojenną rzeczywistością Kraju. Stąd zapewne kontrowersyjne, według obecnego na spektaklu Wiesława Myśliwskiego i pewnej części publiczności, wykonywane tu przez Grzegorza Walczaka „pieśni masowe” z minionej epoki, które jako adaptator „Saksofonu” wprowadził on do spektaklu. Mogłoby ich oczywiście tutaj nie być, jako zbyt dosłownych odwołań i ilustracji czasów minionych, ale jakoś tam tworzą klimat tego spektaklu…
Niemalże monodramowy ciąg umiejętnie zmieniającego tempo i intensywność wypowiedzi, znakomitego, niezwykle dynamicznego Mariusza Bonaszewskiego, podbijany bardzo mocnymi improwizacjami saksofonów (było ich aż trzy i wszystkie były ozdobą sceny) w wykonaniu wybitnej saksofonistki – Aliny Mleczko, przerywany był przez występującego w roli drugiego aktora Grzegorza Walczaka, który tutaj jako stary już człowiek, ten „który przeżył, który doświadczył”, nie tylko ustanowił to wyjściowe źródło pamięci, inspirująco ją uruchamiał, „spoglądając na siebie wstecz, na siebie z dawnych lat” (z tekstu adaptatora), ale też nauczał gry na saksofonie Młodego, przeżywającego aktualnie swoje życie, strofował go, a czasem artykułował też główne maksymy Autora. Momentami wkradał się w głębinowe tajniki wrażliwości bohatera, obnażając je, innym razem nękając pamięcią czasu „zniewolonego”. Wtedy stawał się STRAŻNIKIEM PORZĄDKU, panującego reżimu, Dyrektorem Szkoły dławiącym bunt uczniów.
Rzeczywiście, pamięć dla tego autora jest subiektywną kreatorką świata przedstawionego w jego prozie. Walczak nawet upostaciował tę pamięć, sam przejął rolę głosu pamięci, przyoblekł ją tekstem wypreparowanym z narracji powieściowej. Ten interesujący zabieg pozwolił na uwyraźnienie tego, co jest – tak jak to widzi adaptator – obsesyjnym poszukiwaniem przez autora Traktatu… samego siebie. Grzegorz Walczak zaproponował w spektaklu bardzo ciekawą puentę, z pewnym poetycko-metafizycznym niedopowiedzeniem.
W końcowej fazie dialogu, czy też lepiej by powiedzieć – swoistego towarzyszenia (głównie wypowiada się Młody, Stary mu stale kontrolnie towarzyszy) aktorzy zmieniają się miejscem, zataczając pewien krąg. W samej końcówce zajmują miejsce tego drugiego, wypowiadając jednocześnie ten sam tekst o poszukiwaniu zagubionego kapelusza i już wiadomo na pewno, że są oni tym samym bohaterem z różnych momentów swego życia. Wszystko to się dzieje po owym skoku z pociągu bohatera, co w spektaklu stało się o wiele bardziej jeszcze brzemienne w skutki. I do końca nie jesteśmy pewni, czy aby obaj – Młody i Stary (w spektaklu nazwani Ja i Drugi) nie spotykają się wtedy już poza granicą życia. Pełne utożsamienie ich następuje bowiem po tym skoku. Po ostatniej wspólnie wypowiedzianej kwestii obydwaj nieruchomieją i tylko saksofon zawodzi nutą egzystencjalnego wspomnienia i bólu. To ciekawa sugestia na koniec. Oczywiście nie taki był koniec w powieści, ale interesująca to puenta spektaklu, w którym przecież zgodnie z ogólną koncepcją Myśliwskiego Autor lub Bohater może się w końcu spotkać sam ze sobą.
W propozycji scenariuszowej spektaklu – jak już powiedzieliśmy – PAMIĘĆ została nawet upostaciowana, nazywano ją „DRUGI”. DRUGI podsyca tę pamięć w dialogującym bohaterze, usiłuje ją obiektywizować, ale i kreuje. Obserwuje bohatera, a w istocie samego siebie, przeżywającego swój czas. DRUGI jest nie tylko Innym, DRUGI jest też w nas. Wiedzą dobrze, co to znaczy, ci, którzy żyli w okresie polsko-sowieckiego socjalizmu, w czasach cenzury i auto-cenzury, w czasach niełatwej, nieraz ponurej, ale przecież jedynej młodości, tak jak i ojczyzny podporządkowanej, ale naszej, bo innej nie było. DRUGI tkwi głęboko w JA, ale jako JA patrzące na siebie z zewnątrz, jako ktoś, kto już wie, bo przeżył. Jest tym samym bohaterem, ale już po wszystkich doświadczeniach, które może sobie jedynie w pamięci z mozołem odtwarzać.
W językowej pozornie prostocie wyrazu, w sposobie narracji Wiesława Myśliwskiego, ukrywa się głęboko ludzkie przeżywanie świata i siebie samego, i owych nieraz przygodnie napotkanych „twarzy”, które już w świadomości Twórcy na stałe zamieszkały w jego prozie. Poza pamięcią zła jest też pamięć dobrych twarzy. Wtedy DRUGI przejmuje rolę NAUCZYCIELA muzyki – jedynego „ludzkiego” pedagoga w tej reżimowej szkole. NAUCZYCIEL pełen słabości, uzależniony od alkoholu, zapala dobre światełko w świecie znękanym i prymitywnym, szczególnie przed swoimi uczniami.
Dla jednego z nich, naszego bohatera, „saksofon stał się ideą fiks. Stał się symbolem wolności”. Usiłował on przybliżyć się do niego jak do Mitu, realizować swoje Marzenie – zdawać by się mogło – nierealne. Mitem tym była dla niego muzyka mało wówczas znanego saksofonu, muzyka, która nieśmiało przenikała z Zachodu grube ściany zamkniętego „domu”. Żeby z niego wyjść, żeby się uwolnić, bohater nie tylko marzył, ale i ćwiczył, ćwiczył na pożyczonym saksofonie i zbierał pieniądze na własny. Słynna wymiana pieniędzy – państwowe oszustwo na wielką skalę – odebrało mu jednak szansę na spełnienie się marzenia o własnym saksofonie. Kupił więc sobie za tę garść bezwartościowych pieniędzy… kapelusz.
Ale to już inna opowieść również zaakcentowana w tym, trzeba przyznać oryginalnym i ciekawym spektaklu zbudowanym na kanwie prozy Wiesława Myśliwskiego, przywołującym klika jej istotnych wątków i znaczeń.
————————————————–
*Premiera warszawska odbyła się 10 listopada 2013 w Teatrze Za Dalekim, czyli w Domu Sztuki na Ursynowie.