Zofia Korzeńska – Narrator bohaterem

0
261

Zofia Korzeńska


Narrator bohaterem

 

Kiedyś napisałam o Antolskim, że jest urodzonym karykaturzystą i jak malarze paroma kreskami rysują karykatury ludzi, tak właśnie Antolski kreśli za pomocą paru rysów charakteru literackie często skarykaturowane portrety postaci. Takim zbiorem portretów była Maszyna metafizyczna, a teraz jego kontynuacją jest kolejny tom, zawierający czternaście opowiadań, zatytułowany Furtka w czasie (Kielce, U Poety 2013). Niektóre z nich były publikowane w prasie, także na portalu pisarze.pl. Ale dopiero zebrane razem mają pełniejszą wymowę i odsłaniają charakterystyczne cechy.

Poprzedni zbiór był nastawiony głównie na rozliczenie bohaterów z ich przeszłości peerelowskiej, z uwikłań w komunizm, z tego, ile korzystali z ustroju i jaką krzywdę wyrządzali innym lub jakiej krzywdy doznali w tamtym ustroju. W tym zbiorze również jest parę opowiadań temu poświęconych, np. Nieszpory we wsi Grodziska czy Powieść życia oraz Nocny motyl, ale ten problem jakby tutaj zmatowiał. Ważniejsze są losy ludzkie i moralne konsekwencje czynów bohaterów, niekoniecznie wynikających z ustroju. I tak: pani Kowalczykowa będzie w oczach narratora zawsze taka, jaka jest, niezależnie od struktury społeczno-politycznej. Podobnie główna bohaterka Pięknej Loli, pusta, bezduszna, kierująca się tylko swoimi własnymi niskimi, egoistycznymi pobudkami. Bohater, a właściwie kryptonarrator tego opowiadania, trzynastoletni Zbyszek, tak to odbiera: „Do tej pory uważał kobiety za istoty niewinne, wysublimowane, myślące tylko o sprawach szlachetnych, czystych. Teraz dowiedział się, jak dorosłe pannice oceniają mężczyzn, jak potrafią być cyniczne i wulgarne. […] Przeżył szok”.

Wydaje mi się, że w tym zbiorze opowiadań od początku przyciągają uwagę nie tylko sylwetki bohaterów, ale też postać narratora. To on się wysuwa w sposób coraz bardziej widoczny na pierwsze miejsce i „wewnętrzna kamera” czytelnika czy czytelnika-krytyka literackiego zatrzymuje, chcąc nie chcąc, swoje oko, czyli podświetla swoim własnym wewnętrznym fleszem właśnie jego.

Ten Narrator, czasem bywa ukryty, bo jest nim formalnie niekiedy autor, niekiedy jeden z bohaterów, jak na przykład kilku- czy kilkunastoletni Zbyszek z paru pierwszych opowiadań. Dlaczego nas interesuje najbardziej Narrator, skoro bohaterowie i w tym zbiorze to ciekawe, a nawet bardzo ciekawe postacie? Intrygująca niekiedy jest ich historia osobista i splątanie z historią kraju. Ale one dlatego są interesujące, że to Narrator ich „tak” postrzega, „tak” pokazuje, tak ich „ofleszowuje” przez swoją wewnętrzną lampę. Ci bohaterowie nabierają specyficznych swoistych cech, są wyraziści przez wyeksponowanie rysów ważnych dla Narratora — może tylko przez niego widzianych. Bo to tylko on umie „tak” widzieć ludzi, dostrzegać „takie”, a nie inne wyróżniki. To charakterystyczne opisywanie autora wynika z rodzaju postrzegania Narratora. On jednak równocześnie kieruje uwagę (tę kamerę pisarską, skoro już takim narzędziem się tu posługujemy) na bohaterów, ale też zatrzymuje ją na swoim własnym widzeniu. Jest to zatem jakaś metaproza. W widoczny sposób pokazany jest Narrator, jego upodobania, jego oceny, jego sposób przyglądania się ludziom. Bardzo wnikliwy, ale nieco nietypowy. Jaki? Trochę kpiący, trochę z humorem i tylko z lekką drwiną, ale równocześnie z wyrozumiałością i współczuciem, ale tylko przy niektórych postaciach. Nie ma tej wyrozumiałości, tej pobłażliwości zupełnie np. przy bohaterze opowiadania Jubileusz. Na tym charakterystycznym, ostrym widzeniu cech, których kto inny by nie dostrzegał, polega specyfika pisarstwa Antolskiego.

Narrator często pokazuje nie tylko własny sposób widzenia postaci, ale się powołuje na ogląd innych bohaterów. Np. w opowiadaniu Nieszpory we wsi Grodziska czytamy: „Kierowniczka widziała w kapitanie Gerze demona, wysłannika piekieł. Szatana z długim chudym nosem i szponiastymi palcami, który kusi pana Ryśka do sprzedania własnej duszy” (s. 32).

Albo:

„Anita w marzeniach rodziców miała uczęszczać do pińczowskiego liceum, a jeśli nie będzie «miała głowy do nauki», jak określiła jej matka, to pójdzie się uczyć na fryzjerkę. W opinii pani Kowalczykowej byłoby to nawet większą «karierą», jak się wyraziła, dla ich ukochanej córeczki” (s. 33).

Albo z opowiadania Powieść życia:

„– Powiedziałem sobie: basta! – mówił – Piszę tylko dla dzieci. One nie znają fałszu, hipokryzji, dwulicowości. Odcinam się od polityki, w nic już nie wierzę, w żaden ustrój, w żadne dobre chęci. W żadne ideały. W żadną nową Polskę, rządzoną przez kolejnych nawiedzonych przywódców, którzy potem okazują się zbrodniarzami. Tu się nic nie uda. Ten kraj jest przeklęty przez Boga i Historię. Liczy się tylko dom i rodzina” (s. 62).

Każda z tych postaci to charakterystyczny portret, jak ja nazywam – Antolszczański. Taki wycieniowany trochę humorem, trochę współczuciem, ale przede wszystkim po prostu prawdą psychologiczną. Autor-narrator błyskawicznie wychwytuje cechy charakterystyczne u ludzi, ostro je widzi: i te tzw. dobre, i te złe. Zresztą, on ich często nie eksponuje aksjologicznie, nie wartościuje. Te same cechy mogą być moralnie dobre lub złe, w zależności od tego, jak człowiek się nimi posłuży. Ale też zależy od tego, jak się patrzy na człowieka. Taki ostro zarysowany kpiną i żartem donosiciel, konfident jest chwilami jakiś po ludzku biedny. Doprowadzony do takiego stanu upadku jest żałosny, ale to człowiek. Tak każdego widzi Stwórca, ale nie zawsze twórca. Antolski w poprzednim tomie opowiadań, Maszyna metafizyczna, to człowieczeństwo starał się widzieć np. u majora Tadeusza z UB, który i w tym zbiorze opowiadań się pojawia. Narrator i tego tomu nie rozgrzesza bohaterów, ale i nie potępia ich do końca, zachowując dzięki żartowi czy nawet lekkiej kpinie równocześnie dystans psychologiczno-aksjologiczny.  

Wyjątkiem jest tu opowiadanie Jubileusz. Bohater tego opowiadania potraktowany jest, można powiedzieć kolokwialnie, „z buta”. Jest to opowiadanie odstające od wszystkich pozostałych także i co do metody twórczej. Dość szybko autor przechodzi na modłę groteski. A więc będą tu takie jej cechy, jak: parodia, i karykatura, i satyra, i cynizm, i absurd, i surrealizm itd. Wszystko to służy wyrażeniu niechęci, a nawet wstrętu do czarnego typu, czy raczej „typa”, bohatera. Prototypów bohatera tego opowiadania, jak mówi Autor, było wielu, ale dopiero razem zebrane cechy dały taką karykaturę pisarza, a w relacji narratora pseudopisarza. Jest to jedyne opowiadanie o tak przejrzystej wymowie negatywnej co do oceny. Narrator żadnego negatywnego bohatera nie usprawiedliwia, każdego z nich w jakiś sposób piętnuje, ale dla każdego z nich, oprócz Rąbanki z Jubileuszu, ma choćby odrobinę współczucia, że „musiał” upaść tak nisko, żeby np. szpiegować. Natomiast postać Rąbanki jako osoby w relacji Narratora aż się rozpada. Następuje fizyczna (oczywiście w kategoriach groteski) dezintegracja osobowości, nawet części ciała zaczynają osobno funkcjonować na scenie podczas jubileuszu, i to nie dlatego, żeby bohater był pijany, ale dlatego, że był jakimś jakby demonem. Wyabstrahowanym złem. Nie jest to obojętna dla narratora postać. Daje wyraźnie do zrozumienia, że budzi w nim wstręt moralny. Inni bohaterowie, nawet ci z UB, nie są aż tak obrzydliwi. Ten zresztą też był współpracownikiem UB, robił karierę zawodową w PRL-u. Ale jeszcze zachciało mu się być pisarzem, który żadnej konkurencji nie toleruje. Dochodził do „sukcesu” literackiego wszystkimi możliwymi drogami. Nie przebierał w środkach, uznanych pisarzy i krytyków traktował jako narzędzia do własnych celów. Ale najbardziej obrzydliwa dla Narratora jest czołobitność wobec tego „typa” – uniżoność profesorów i innych figur ze środowiska uczelnianego oraz kulturalnego w ogóle.

Czy jest to jakiś obraz rzeczywistości naszego środowiska? Naszego świata?  Naszego miasta, naszego kraju? Zapewne wyolbrzymiony, przerysowany, może i  przeemocjonowany, ale niewątpliwie oddaje sporo prawdy. Sporo? A może niekiedy nawet za mało? Bo takie obrzydliwości moralne dzieją się na porządku dziennym w różnych dziedzinach naszego życia: politycznego, kulturalnego, a nade wszystko społecznego, po prostu dzieją się wokół nas, wśród nas. Ludzie bezwzględni, nieudolni intelektualnie, ale sprytni, brutalni karierowicze, nie liczący się z żadnym prawem, a zwłaszcza z moralnym – tacy ludzie się panoszą, udaje im się bezkarnie żyć, działać, robić karierę, a nawet nami okresowo rządzić.

Co mi się najmniej podoba w tym zbiorze opowiadań Antolskiego? Chyba to, że na fali mody medialnej nagonki na kler, tak wyraźnej ostatnio, jego uszczypliwości i częste-gęste negatywne obrazki księży, choćby nawet bardzo uzasadnione, brzmią tu trochę banalnie. Kopanemu się nie dokłada. A to jest wyraźne dokładanie swoich „trzech groszy”. Ta moda medialna ma swoje ideologiczne podłoże, a przykłady w życiu nietrudno znaleźć. Księża z nieba nie spadli, są spośród nas. A wady mają nie tylko oni. Teraz akuratnie widzi się głównie ich wady. Ale nie musimy na tej fali i my nadawać.  

Podsumowując? Kto jest w końcu bohaterem tych opowiadań? Niewątpliwie są nim liczne barwne postacie mężczyzn i kobiet. Ale czy tylko? Według mnie bohaterem jest też na równi Narrator. To przez niego świat jest widziany tak, a nie inaczej. To on ocenia mniej lub bardziej surowo ludzi, to on widzi bystro ich cechy, to on tak swoiście opowiada i przedstawia nam ten świat. On go przeżywa. Czy narrator to to samo, co autor? W dużym stopniu tak, ale nie zawsze autor chce być taki jak narrator. Czasem podświadomie narrator więcej widzi i „wie” niż autor. Talent, jak wiemy, nie zawsze pokrywa się z osobowością. Czasem przemawia „ponad” osobą autora, a może i wbrew. Jak to jest z Antolskim? Nie wiem, ile jest Antolskiego w Narrartorze. Ale ten Narrator jest ciekawy. Chwała za to Autorowi.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko