Krystyna Habrat
Co czytać?
Znalazłam wczoraj na Facebooku regulamin z pewnej biblioteki pt. „Jak czytać”. Już pierwszy punkt mnie zaciekawił.
“Nie czytaj pierwszej lepszej książki, jak nie przyjmujesz do swego domu każdego przybłędy. Czytaj tylko książki wartościowe, gdyż życie ludzkie jest zbyt krótkie, aby marnować je na rzeczy marne.”
Mnie tak właśnie uczono czytać. Z jedną różnicą, należało jednak czytać jak najwięcej. Do dziś pozostaję tym wskazaniom wierna.
Kolejne punkty regulaminu czytelniczego nadal ciekawy.
Nawiązałam kontakt z autorką zdjęcia, na którym jest wspomniany regulamin poprzez Biblionetkę na: www. jadwigawojs.blogspot.com.
Okazało się, że ów pożółkły dokument z regulaminem bibliotecznym, który młoda pani fotograf wynalazła i uwieczniła na zdjęciu, a potem na Facebooku, podklejony był pod spodem oprawy książki z 1939 roku.
Warto więc sobie przypomnieć, jak zalecano czytać w czasach, gdy nie było jeszcze telewizji, internetu czy innych wynalazków ułatwiających szybkie zdobywanie wiedzy, ale zabierających czas i odciągających od ksiązki.
Od dziecka pamiętam pouczenia starszych, żeby czytać rzeczy najwartościowsze. Tak mówiono w domu, tak samo w szkole, a szczególnie moja ulubiona polonistka Maria Kaszuba, o której kilka razy wspominałam. Tak głosiło też ulubione pismo dla dziewcząt: Filipinka. O funkcji rozrywkowej beletrystyki prawie się nie mówiło. Najważniejsze były jej znaczenie artystyczne i poznawcze.
Pamiętam, jak w liceum profesor od polskiego, zorientowawszy się, że „Quo vadis” nie jest nam dobrze znane, zaczął nas wypytywać, jaką książkę kto aktualnie czyta. Potem długo tłumaczył, że nie warto tracić czasu na książki wspomnieniowe, a właściwie plotkarskie, pisywane przez bywalczynie kawiarnianych towarzystw, bo te ich popisy i plotki nic nie wnoszą do naszego umysłu. Należy natomiast poznać arcydzieła, czyli literaturę polską i obcą o najwyższych walorach artystycznych.
A wcześniej…
Pisałam już o tym, ale tamten tekst rozrósł się niepomiernie i pewnie się nie zmieści w wyznaczonym polu na felieton, jak to na początku szóstej klasy nasza pani od polskiego, Maria Kaszuba, zawiesiła obok tablicy wielki karton, gdzie w rzędzie poziomym wypisane były wszystkie lektury, a pionowo nazwiska uczniów. Kto tylko przeczytał lekturę zaznaczał w odpowiedniej rubryce trójkątem czerwonym – pozycje obowiązkowe, a niebieskim – te uzupełniające. Każdy starał się szybko zapełniać swoje puste kratki. Ze względu na kolegów z klasy i surowe, jak się początkowo wydawało, oko pani. Nigdy bym chyba nie sięgnęła do książki o Roaldzie Amundsenie, bo tematyka wypraw polarnych nie leżała w priorytetach czytelniczych dwunastoletniej dziewczynki, ale ta pozycja bardzo mnie wciągnęła. Od pierwszych stron, gdzie w mroku nocy polarnej bohater wybiera się z bratem na nartach na północ. Pamiętam dotąd wrażenia, jakie przeżywałam wespół z bohaterami podczas czytania: najpierw zimna, wielkiego wysiłku fizycznego, wreszcie rozczarowania, kiedy na skutek burzy śnieżnej musieli zawrócić. Później okazało się, że ślady ich, niewidoczne podczas zadymki, doprowadziły ich prawie do wyznaczonego celu.
Napomknę jeszcze, że część tej lektury czytał mi głośno tatuś, gdy byłam przeziębiona. Już wtedy, a na pewno i dużo wcześniej, rodzice czytywali głośno dzieciom ksiązki, nawet bez akcji „20 minut dziennie, codziennie”. Jednak i obecną akcję chwalę, bo znam domy, gdzie dorastający chłopak nie dałby się odciągnąć od komputera z jego grami, ale rodzice co wieczór robią godzinę rodzinnej lektury i każdy coś czyta, a dwunastoletni pupilek wsiąka w nawyki mola książkowego.
Wracam do wskazań bibliotecznych „Jak czytać”.
W kolejnych punktach są niezwykle mądre zalecenia, aby czytać uważnie i ze zrozumieniem, a nawet nie czytać zbyt wiele, ale przyswajać sobie lekturę w sposób jak najbardziej korzystny, żeby wyciągnąć z niej wszelkie walory, przeżyć ją i dobrze zapamiętać. Być może na wskazania biblioteczne nakładam własne nauki, jakie sama odebrałam i przekazywałam innym, ale taka nadinterpretacja, czyli rozwinięcie lakonicznych punktów nie zaszkodzi, a może sympatyczna fotografka podrzuci tu zdjęcie owego dokumentu i wtedy zobaczymy. Jeśli odbiegam nieco od jego wskazań, to świadczy też, jak w tym samym każdy może wyczytać coś nieco innego, co jest zgodne z jego doświadczeniem i emocjami. Moja rola nie polega tu na ścisłym streszczeniu dokumentu, ale na refleksjach w jego oparciu.
Nie będę się zatem rozwodzić nad zalecaną koniecznością przemyślenia każdej ksiązki po jej zakończeniu i kilku innych radach, bo na tym Portalu to oczywiste. Poruszył mnie natomiast od dawna nurtujący problem, jak szybko odróżnić lekturę wartościową od tej mniej wartej.
Chodzi tu o początkującego czytelnika, żeby nie pobłądził i się zbyt szybko nie zniechęcił. Oczywiście każdy ma swój system czytania i swój gust doboru ksiązki, co wynika z zainteresowań, stopnia oczytania, ilości wolnego czasu itd.
Ja latami sumiennie wybierałam rzeczy godne czytania według długiej listy. Robiłam sobie taką sama na podstawie głosów krytyków. Np. czytałam obowiązkowo ustalone przez nich: “Arcydzieła XX wieku” czy w ogóle literatury światowej oraz polskiej. Wskazania czerpałam z pism literackich, miesięcznika Nowe Książki, Literatura Na Świecie…itd. To były dobre podpowiedzi.
Dużo później odkryłam też znaczenie lektur lekkich i przypadkowych, których wielcy krytycy nie zauważają. Ich poważne głosy zazwyczaj nie zniżają się do skromnych, niepozornych pozycji, które nie narobiły rozgłosu, bo nie dość promowane giną w zapomnieniu.
Zasłużony przed laty krytyk literacki, który wyznaczał nam kryteria czytelnicze, zapytany o dobór tego co czyta, odpowiedział, że bierze do ręki tylko takie pozycje, które mu ktoś poleci, że są naprawdę dobre. Przypadkowych lektur nigdy nie czyta. Może to się pokrywa z pierwszym punktem omawianego dziś regulaminu bibliotecznego: „ Jak czytać”, ale teraz już wiem, że nie jest to tak oczywiste.
O innym mówiono, że czyta wszystko aktualnie wydawane (czy to możliwe?), a jednak w swych pochwałach akceptował określony styl pisania i tematy i tym wyznaczał swe literackie preferencje.
Ale choćby Jarosław Iwaszkiewicz głosił pochwałę lekkiej ksiązki, np. kryminalnej, bo z takiej można wyczytać wiele szczegółów o życiu codziennym danej epoki w danym miejscu, do czego wielka literatura raczej się nie zniża.
Ja w pogoni za wartościową książkę pominęłam większość pozycji literatury dla dziewcząt. Chyba szkoda. Na szczęście „Anię z Zielonego Wzgórza” i kilka jej dalszych tomów przeczytałam bardzo wcześnie, a ta niewątpliwie ukierunkowała pozytywnie moją osobowość, wpłynęła na moje zainteresowania i stosunek do ludzi. I chyba takie właśnie zadanie powinna mieć ksiązka dla dziewcząt: uczyć dziewczęcości i wprowadzać w rolę kobiety. Drugorzędna literatura ma wiele innych zadań do spełnienia niż tylko te ściśle literackie. Ale to rzecz znana. Potrzebna jest lektura do poduszki, na nudną podróż pociągiem, na ból zęba, przeziębienie, zawód miłosny, samotność… Byle nie krańcowo kiepska, powierzchowna, niemoralna…
Marzy mi się stwarzanie list takich właśnie dobrych, a niezauważonych powieści. I zbiorów opowiadań, co przykład obecnej Noblistki Alice Munro potwierdza. Po raz pierwszy uhonorowano Noblem opowiadania.
Już widzę jak znany krytyk z naszego portalu się na to wykrzywia z niesmakiem. Nazwiska jego nie podam w rewanżu za to, że on kiedyś w swym felietonie podał niepotrzebnie moje i to w kontekście, jaki mi nie odpowiadał. On uważa, że tylko wielcy krytycy, szczególnie ci zgrupowani w oficjalnych ośrodkach literaturoznawczych, mają prawo wyznaczać nam co jest w literaturze dobre i co powinniśmy czytać. Oczywiście mogą oni po długotrwałym studiowaniu danej lektury ocenić ją pod względem jej wartości artystycznym i wyznaczać nam kryteria. To bardzo potrzebne. Ale nad mniej ważną powieścią czoła taki nie pochyli.
Cóż zatem komu szkodzi, że namiętni czytelnicy, choć niekoniecznie poloniści, sami będą się dzielić informacjami o dobrej lekturze. Nie muszą przecież powtarzać za wielkimi literaturoznawcami elaboratów o Szekspirze, Prouście czy autorze Ulissesa. Niech tylko wskażą innym lekturę, która im się spodobała, a nie ma szans, by szanowany krytyk wziął to szybko do ręki.
Krystyna Habrat