Grażyna Gronczewska
Spotkanie z Moniką Żeromską
Grażyna Gronczewska: Pani Moniko, ukazał się właśnie III tom wspomnień, w którym pisze Pani o ukochanych miejscach, przywołując czas, który minął. Razem z Panią ponownie odbywamy tę podróż – „w poszukiwaniu minionego czasu”. Obdarzyła nas Pani wspaniałymi książkami. Przybliżyła Pani postać Ojca, ukazała wiele zdarzeń, opisała klimaty swego życia. Jak rodziły się te wspomnienia? Co było dla Pani inspiracją?
Monika Żeromska: Moje życie. Całe moje życie. Miejsca, które znałam, kochałam, a które się zmieniły podobnie jak ja.
W III tomie wspomnień piszę o moich podróżach do Izraela, Londynu i Rzymu, ale po trzech latach znowu pojechałam w te same miejsca, bo to było już po Październiku i łatwiej było podróżować. Proszę mi wierzyć, że samoloty kosztowały wtedy naprawdę grosze, więc nie było żadnego problemu z podróżą, a ja latałam, jak mogłam po tym świecie, który znałam, kochałam, który chciałam odwiedzić, dopóki jestem jeszcze młoda. Chodziłam tymi samymi ulicami, odwiedzałam te same muzea, witałam się ze „swoimi” obrazami. Trzydzieści lat temu znałam Rzym doskonale, a teraz…to było inne miasto. Opisałam więc wszystko to, co zmieniło się w nim i we mnie. A teraz, kiedy niebawem pojawi się IV tom, to może się zdarzyć, że ktoś go kupi i powie:
– Do licha! Przecież ja już o tym czytałem w poprzednich książkach!
Grażyna Gronczewska: A czy Pani pisze również w tym nowym tomie o domu w Konstancinie ?
Monika Żeromska: O Konstancinie piszę nieustannie. Zawsze piszę o tym moim ukochanym domu ! W tej chwili jesteśmy w moim mieszkaniu w Warszawie na Wspólnej. To było także mieszkanie mojej matki….bardzo je lubię. Jest wygodne, jest miłe…ale to jest m i e s z k a n i e, a dom, to jest d o m !
Grażyna Gronczewska: Ten dom, który z takim trudem Pani ciągle remontuje, jak wynika to z Pani wspomnień. Mam również własny dom i doskonale wiem, co kryje się pod słowem „remont”. Wiem, jaki to koszmar.
Monika Żeromska: Oczywiście, że ciągle remontuję. Czasem byłam już tak umęczona, że chciało mi się płakać…Ale teraz opowiem pani coś bardzo smutnego. W Zamku Królewskim, w którym mam spotkania z publicznością, gadałam o tym domu w Konstancinie, o tym dachu, który przeciekał i o tych rurach skorodowanych, zardzewiałych, o tych piekielnych trudnościach z remontami – a przecież musiałam to wszystko zrobić, bo to przecież jest dom mojego Ojca, prawda? Wprawdzie nie wiadomo kiedy, ale w końcu muszę się wynieść na tamten świat i wszystko musi zostać w największym porządku, żeby mi nic przykrego nie powiedział, gdy spotkamy się po śmierci.
– I wie Pani, że ja rozmawiając z ludźmi w Zamku o tym wszystkim, nagle zapytałam: Wiecie Państwo, mnie się zdarzyło coś niezwykłego w tym kraju, w tych ostatnich czasach, w moim pokoleniu. Ja mieszkam w rodzinnym domu. Mieszkam w domu, który pamiętam od szóstego roku życia, wprawdzie w nim nie urodziłam się, bo przyszłam na świat we Florencji, ale też w ładnym miejscu (śmiech)… i właściwie to jest jakaś łaska boska i rzecz zupełnie wyjątkowa, że ja mogę mieszkać, mogę kochać i dbać o swój własny dom, swój rodzinny dom.
A teraz, tutaj, tak jak siedzimy, proszę , żeby podnieśli rękę ci z państwa, którzy mieszkają w rodzinnym domu. I tylko ja podniosłam rękę….Nikt nie miał domu rodzinnego, a przecież było na tej sali ponad 150 osób. Nikt nie miał rodzinnego domu… Trudno się dziwić, bo przecież strach pomyśleć, co się działo z nami wszystkimi ? Same wysiedlania, wywózki, palenie , wyrzucanie…A czy Pani wie, że do mnie dzwonili ludzie z pretensjami?
Grażyna Gronczewska: Niemożliwe, ja spotkałam się wyłącznie z najmilszymi opiniami o Pani książkach.
Monika Żeromska: To nie o mnie chodziło, tylko o ten pierwszy i drugi tom wspomnień. Na przykład dzwoniła do mnie nieznana mi pani i narzekała:
– Książkę Pani noszę w reklamówce, bo się cała rozsypała i zrobił się groch z kapustą i żebym mogła ją znowu czytać, muszę wyjmować z tej reklamówki kolejne strony!
Grażyna Gronczewska: To prawda, moje oba tomy kompletnie rozpadły się, zanim je przeczytałam.
Monika Żeromska: Bo były źle sklejone…No, wszystko jedno, nie będę już tak okropnie naskakiwać na tego „Czytelnika”. Wystarczy, że wszystkie pretensje są do mnie skierowane. Ale może kiedyś uda się porządnie wydać całość. W umowie do trzeciego tomu wprowadzona została klauzula, że książka ma być szyta, a nie klejona.
Chciałabym napisać jeszcze piąty i szósty tom wspomnień, i zakończyć całość w chwili śmierci mojej matki, która zmarła w 1983 roku. Po jej śmierci moje życie bardzo się zmieniło, ale też było interesujące. O tym już nie chcę pisać. Choć może powinnam, bo zaskakująco ciepła, miła, serdeczna jest reakcja czytelników i to mnie bardzo cieszy, inspiruje.Czułość, jaką mnie zalewają ludzie, którzy do mnie piszą jest po prostu niebywała. Choć zdarzają się i inne listy, po których musiałam pewne rzeczy sprostować. Wstyd się przyznać, ale pomyliłam dwóch malarzy i jednemu z nich przypisałam obraz „Wizyta wiejskiego Komsomołu u Stalina”, a on wcale tego nie namalował. I syn tego malarza oszkalowanego przeze mnie z imienia i nazwiska, zadzwonił do mnie z wyjaśnieniami. Ponieważ właśnie „Czytelnik” wznawiał ten tom, natychmiast błąd poprawiłam. Dostałam także dziwny list od pewnej pani, która miała do mnie pretensję, że nie widziała mnie w kanałach w czasie ucieczki ze Starego Miasta. No cóż, w kanałach trudno było cokolwiek zobaczyć…
Grażyna Gronczewska: A te mile, ciepłe listy, o których Pani wspomniała, od kogo przyszły ?
Monika Żeromska: Ach, te! Czy wie Pani, że ja zbieram listy ? Ani jednego nie wyrzuciłam! Mam ich pełne szuflady. Jestem szczęśliwa, że ludzie czytają moje książki i piszą do mnie wspaniałe rzeczy…A ja myślę, że to dlatego, że jestem córką Żeromskiego. A może dlatego, że ten I tom opowiadał o moich pięknych, uroczych rodzicach, o psach, zwierzętach, o rodzinnym, bezpiecznym domu, o szczęściu dzieciństwa, bo takie było wtedy moje życie…na pewno.
Grażyna Gronczewska: Pisała Pani także o sprawach trudnych, wstrząsających i tragicznych.O wojnie, Powstaniu Warszawskim na Starym Rynku, o bombardowanych domach, kościołach, zniszczonych przedmiotach. A przede wszystkim o książkach Ojca, tych już wydrukowanych, a jeszcze w arkuszach. O książkach nie oprawionych, nie scalonych w poszczególne tomy. O białych gołębiach kartek rozrzuconych na bruku Staromiejskiego Rynku. Poruszyły mnie bardzo stronice mówiące o Pani drodze przez piekło kanałów, stronice opisujące poszukiwania rękopisów Ojca.
Monika Żeromska: W moich książkach nie ma niczego skłamanego. Wszystko, co napisałam jest prawdą. Widzi pani, zupełnie nie mam wyobraźni, więc piszę o tym, co się wydarzyło, niczego nie potrafię wymyślić. Kiedy czegoś nie pamiętam, a wielu rzeczy nie pamiętam, czy też nie jestem pewna, po prostu milczę. Proszę spojrzeć na rękopis II tomu, przecież w nim nie ma ani jednej poprawki. Wszystko, co opisuj, zdarzyło się naprawdę, dosłownie w takim kształcie, jak napisałam, i tak zostało wydrukowane.
Grażyna Gronczewska: Ze szczególną przyjemnością czytałam III tom wspomnień, tom poświęcony podróżom, zwłaszcza po Włoszech.
Monika Żeromska: Ach, te moje podróże! Bardzo lubię o nich pisać, bo gdy tylko zaczynam pisać o jakimś miejscu, zaraz tam jestem. Czuję zapachy, dotykam murów, kamieni i czuję ich ciepło, smakuję potrawy, piję wino, a przecież jestem w Polsce i tylko o tym piszę. I ludzie, którzy byli w Rzymie, albo też nie byli, tylko czytali moje książki, przysyłają do mnie listy. Na przykład: „nigdy nie byłem w Rzymie, ale kupiłem plan Rzymu, chodzę po nim i zwiedzam wszystkie te miejsca, o których Pani pisze”. A ci, którzy jadą do Rzymu, zabierają moją książkę, którą traktują jak przewodnik i zwiedzają opisane przeze mnie miejsca. Albo piszą: „Wróciłem, byłem tam, gdzie Pani mi kazała… Dziękuję.” (śmieje się ). Jak Pani widzi, mam ze swoimi czytelnikami wspaniały kontakt. Nigdy nie spotkałam złych ludzi. Przez całe życie byłam otoczona ludzkim ciepłem i serdecznością. Zaraz, zaraz, muszę odpukać w niemalowane, żeby to się nie zmieniło.
Nie uwierzy mi pani, jak wielu przyjaciół napytałam sobie po tych książkach, którzy mnie lubią, chwalą…i to nie tylko staruszki, którym ja przypominam różne sprawy. Pisze do mnie młoda dziewczyna, która właśnie przygotowuje się do matury i oświadcza, że gdyby nie moje książki, to ona do tej matury w ogóle by nie przystąpiła. Odpisałam jej, żeby przeczytała kilka książek Żeromskiego i podałam jej tytuły. Oczywiście nie możemy z sobą często korespondować, ale ja wiem, że to jest jakaś przyjaźń.
Grażyna Gronczewska: W trakcie lektury Pani wspomnień czułam, że są one nie kończącą się rozmową z Ojcem, serdecznym dialogiem, który często dotyczy spraw prozaicznych, praktycznych. Zachwyciła mnie ta piękna rozmowa z Nieobecnym, a tak przecież niezwykle realnym w Pani książkach.To chyba najpiękniejszy wątek, jaki się w nich przewija.
Monika Żeromska: Coraz wyraźniej wydaje mi się, że jest tuż obok. Wiem, że jest tu na pewno…Wracają dziecięce wspomnienia. Wszystko to opisałam w swoich książkach. Przecież zajmował się mną od urodzenia, nawet w nocy. Zapewne bał się, żeby mama młoda, niedoświadczona, ruchliwa, nie upuściła mnie. Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką, stawałam na jego butach i tak razem chodziliśmy. Czasem myślę, że tak właśnie przeszłam przez całe swoje życie.
Córka Stefana Żeromskiego, czy może być coś piękniejszego?
Takie dosłowne stanie na butach taty trwało dość krótko, bo szybko rosłam i potem już spacerowaliśmy trzymając się za ręce, Ręce miał zawsze ciepłe i nawet w zimie nie nosił rękawiczek, ale o tym na pewno dowiedziała się pani z moich książek. Natomiast we wspomnieniach innych ludzi sylwetka mego Ojca rysuje się zupełnie inaczej, Widzą go jako smutnego, zamyślonego i milczącego człowieka, a przecież ja zapamiętałam go inaczej …pogodnego, spokojnego. W naszym domu panowało sporo zamieszania: młoda żona, małe dziecko, gosposia, zwierzęta, więc życie płynęło dość hałaśliwie, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby Ojciec chciał z jakichś powodów zmieniać domowe zwyczaje tylko dlatego, że pisał. W naszym domu panował pewien rygor i porządek, ale Ojciec nigdy nie był uciążliwy. Wprawdzie nigdy tego nie spróbowałam, ale myślę, że gdybym weszła do gabinetu, kiedy pracował i poprosiła, żeby poszedł ze mną na spacer, to nie ma żadnej wątpliwości, żeby to zrobił.
Był szalenie uprzejmy i delikatny, na przykład używał takich zwrotów do gosposi: „czy mógłbym prosić”, „czy zechciałaby pani”. Taki miły, ciepły i uprzejmy człowiek. Kiedy był zdrowy, pracował. Rano, po śniadaniu, obchodził cały dom i ogród, zaglądał w każdy kąt, interesowało go, co się rozwinęło, co trzeba przyciąć, a co podlać. Potem siadał przy stole i pracował do obiadu. W Konstancinie powstała „Puszcza Jodłowa”, „Przepióreczka”, „Wilga”, „Snobizm i postęp”.
Mój Ojciec często wspominał swoje rodzinne strony i kiedyś napisał: „Chobrzany, ogród mojej młodości”. Wieś Chobrzany była majątkiem Nekandów- -Trepków i leżała między Kielcami a Sandomierzem, więc pojechałam do tych Chobrzan i przywiozłam stamtąd różne rośliny. Fiołki z cmentarza, na którym ci Nekanda -Trepkowie byli pochowani, jakieś dalie, floksy i jeszcze inne kwiaty , to wszystko, co mi ludzie dawali. A dawali mi wiele i z całego serca, bo w Chobrzanach jest szkoła imienia Stefana Żeromskiego i ogromna tradycja z nim związana, a ja przecież jestem jego córką.
Grażyna Gronczewska: I te przywiezione z Chobrzan kwiaty zasadziła Pani w ogrodzie w Konstancinie ?
Monika Żromska: Oczywiście! Dom z ogrodem dostała mama na imieniny 26 lipca 1920 roku. Był jeszcze nie wykończony. O tym wszystkim piszę w książce. Tu znajdowały się wszystkie rękopisy i książki, a także obrazy. W swoim testamencie Ojciec przekazał mi rękopisy swoich książek. Były one w naszym domu w Konstancinie, dobrze zabezpieczone, schowane w piwnicy przez naszego ogrodnika aż do 1944 roku. Mama i ja mieszkałyśmy w Warszawie, ponieważ cała willa została zajęta przez Niemców. W 1944 roku dowiedziałam się, że Niemcy będą wysiedlać mieszkańców z całego Konstancina. Bałam się zostawić te zamurowane w piwnicy skrzynki bez żadnej opieki, wpadłam wiec do naszego domu, zabrałam wszystkie cztery skrzynki do Warszawy. A wnękę zamurowaliśmy ponownie, żeby nie zostawić żadnego śladu.
Rękopisy Ojca zamurowaliśmy w piwnicy na Starym Mieście. Niestety. W pierwszych dniach Powstania zaniosłam je do drukarni Mortkowiczów przy Rynku Starego Miasta 11. Tam, w piwnicy, umieściłam je w łukowatej wnęce, którą zamurowano. Nie mogłam przewidzieć, że pierwsza bomba w Powstaniu Warszawskim padnie właśnie na ten dom. Wszyscy mieszkańcy zostali zasypani, zawaleni, w końcu jakimiś bocznymi otworami wyciągnęli nas, ale skrzynek z sobą zabrać nie mogłam. W następnych dniach spadło na ten dom przy Starym Rynku 11 jeszcze kolejnych jedenaście bomb, skrzynki w niszy zostały pod zwałami gruzów. Ze Starego Miasta wyszłam do Śródmieścia kanałami. Rękopisy mojego Ojca zostały zasypane. Ta myśl przez cały czas nie dawała mi spokoju. Może byłoby lepiej, bezpieczniej, gdybym zostawiła je w Konstancinie ? Dopiero w styczniu 1945 roku mogłam zacząć ich szukać. Sama nie wiem, jak mi się udało przejść przez tę całą drogę poszukiwań pełną bólu, łez, rozpaczy. Wszystko to dokładnie opisałam w swoich wspomnieniach.
Grażyna Gronczewska: Pani Moniko, spotyka się Pani ze swoimi czytelnikami w dawnym mieszkaniu w Zamku Królewskim. Musi być coś szczególnego w takim bezpośrednim powrocie do miejsca znanego i kochanego. Jak wyglądają te spotkania ? O czym Pani opowiada swoim wielbicielom? Bo przecież przychodzą z wizytą do córki Stefana Żeromskiego – w jego własnym mieszkaniu.
Monika Żeromska: Wie Pani, to jest teraz wszystko przebudowane, pozmieniane i mało przypomina nasze dawne mieszkanie. Na przykład w dużym pokoju, w którym ja spotykam się z publicznością, nie było estrady, a teraz jest. Kiedy mieszkaliśmy w Zamku, wtedy to był wielki, piękny pokój z dwoma ogromnymi oknami i pięknym widokiem. Teraz są w nim, po przebudowie, jakieś wyciągi, różne techniczne instalacje, sama nie wiem, co to jest, dość, że to mieszkanie w niczym nie przypomina naszego starego. Ale trudno, cieszę się, że w ogóle istnieje. W tym pokoju stoi kilkanaście gablot i znajduje się w nich wszystko to, co miałam najlepszego. Znajdzie tam Pani pierwsze wydania książek Ojca, które były moją własnością, a teraz je oddałam do ekspozycji w Zamku. Tu, na Wspólnej, to co teraz Pani widzi, to są bardziej zniszczone książki, też komplet pierwszych wydań, ale najlepsze egzemplarze oddałam do Zamku. Wszystkie te książki były wydane przed wojną, ale ja je zbierałam, kupowałam i kompletowałam po wojnie. Z dawniejszych rzeczy nie mam ani jednej. Stoi więc w naszym dawnym mieszkaniu kilkanaście gablot z pamiątkami po Stefanie Żeromskim.
Pod koniec mego spotkania staram się oprowadzić słuchaczy, pokazać im najciekawsze egzemplarze, pierwsze wydania. Ludzie zadają mi wiele pytań , a ja zawsze chętnie odpowiadam. Bo widzi Pani, uważam się za osobę małomówną, ale moi przyjaciele śmieją się z tego. Bardzo trudno jest tak zwyczajnie wejść do pokoju, przywitać sto czy dwieście osób i wygłosić jakąś pogadankę. Jakoś wydaje mi się to trochę nie na miejscu, ale rozmawiać można i trzeba, i takie rozmowy są zawsze przyjemne i interesujące. Dlatego ja zawsze proszę publiczność o pytania i ludzie mnie pytają o najrozmaitsze rzeczy. Przychodzą na kolejne spotkania. Mam już takich stałych wielbicieli, którzy przynoszą mi jakieś miłe drobiazgi, kwiaty, książki, rozmaite amulety „na szczęście”, a potem do mnie dzwonią, pytają, czy dobrze się czuję, czy będę na następnym spotkaniu i tak poznaję wielu przemiłych ludzi.
Muszę powiedzieć, że odbyłam setki podobnych spotkań w całej Polsce, od Makowa Podhalańskiego do Nowej Soli i z powrotem, miałam nawet spotkanie w Parowozowni Warszawskiej i w jeszcze innych, równie niezwykłych miejscach. Wszędzie są ludzie, którzy chcą na własne oczy zobaczyć córkę Stefana Żeromskiego i zapytać o Ojca. Zawsze się znajdzie ktoś, kto zadaje pytania, szczególnie uczniowie. Ta szkolna młodzież, ja to wiem i rozumiem, że córka Stefana Żeromskiego, pisarza, który się im tak oddalił w czasie, podobnie jak Norwid czy Mickiewicz, to po prostu już historia…a tu córka, która się jeszcze rusza ( śmieje się ), to wszystko jest dla nich bardzo dziwne…
Grażyna Gronczewska: Przy tak wielu spotkaniach z pewnością napotkała Pani na jakieś zabawne sytuacje?
Monika Żeromska: Oczywiście! Któregoś przedpołudnia zadzwonił do mnie z Gdyni pan redaktor z „Dziennika Bałtyckiego” i powiedział:
– Proszę Pani !Nasza redakcja przeprowadza wywiady z osobami o znanych nazwiskach i pytamy je, co najbardziej lubią gotować ?
Bardzo się ucieszyłam, nareszcie coś nowego, bo zawsze mnie pytają o Ojca, albo o mnie, ostatnio o moje książki, ale po chwili zmartwiłam się i powiedziałam:
– Proszę Pana. Pan bardzo źle trafił, bo ja nie umiem gotować. Gotuję bardzo źle. Nasza ukochana gosposia, która mnie właściwie wychowała, wyrzucała mnie zawsze z kuchni. Moja matka także nie umiała gotować, robiła tylko świetny sos winegret i sos pomidorowy, jakąś taką polędwicę i nic poza tym. Nie rozumiała, co znaczy słowo „zasmażka”, ani „dodać do smaku”.
Pan redaktor bardzo się zmartwił, że nie będzie Moniki Żeromskiej w jego rubryce i że mnie zabraknie na tej liście osób o znanych nazwiskach. Przeprosił mnie i już chciał się pożegnać, kiedy nagle przypomniałam sobie, że przecież ja potrafię przyrządzić cudowny sos do spaghetti, sugo all pomodoro.
– Och, proszę Pani, to cudownie, bo sosu jeszcze nie mieliśmy !
Zaraz mu wszystko opowiedziałam, jak ja to robię, ile daję pomidorów lub przecieru pomidorowego, że dodaję liść laurowy, bazylię, oregano, troszeczkę czosneczku, oczywiście cukier, sól i oliwę. Potem to wszystko mieszam i ucieram w naczyniu.Na zakończenie pan redaktor gorąco mi podziękował i za kilka dni dostałam numer „Dziennika Bałtyckiego”, w którym był wywiad ze mną i przepis na mój sos do spaghetti. Całe to wydarzenie bardzo mnie rozbawiło. W tym samym czasie miałam już wcześniej zaplanowane spotkanie w Zamku z uczniami z klas humanistycznych z dwóch szkół. Uczniowie grzecznie usiedli, wyjęli zeszyty i ołówki, żeby zapisać moje słowa. Zapytałam ich, czego chcą się ode mnie dowiedzieć, ale ponieważ milczeli, żeby ich trochę ośmielić opowiedziałam im rozmowę z redaktorem, słowem, całą historię z tym sosem. Nagle zobaczyłam z przerażeniem, że wszystkie zeszyty się otwierają i wszystkie ołówki zaczynają pisać. I całe towarzystwo z klas humanistycznych zapisuje sobie mój przepis na sos do spaghetti. Wyobrażam sobie reakcję nauczycielek polskiego, kiedy dzieci wróciły z wykładu o Żeromskim (śmiech).Ale muszę pani powiedzieć, że zdarza się, i to coraz częściej, że swoimi opowieściami doprowadzam ludzi do płaczu.
Grażyna Gronczewska: Czy zechciałaby Pani pokazać mi kilka stron spośród swoich rękopisów ? Tu, na stole leży kilka kartek i nie zauważyłam na nich ani jednej poprawki. Czyżby nie poprawiała pani stronic przez siebie napisanych?
Monika Żeromska: Nie, nie poprawiam. Nie mam maszyny do pisania, więc piszę odręcznie. Na tych niebieskich kartkach jest „Wstęp” do „”Wiatru od morza”. Jak pani widz,i nie ma na nim poprawek.
Byłam wstrząśnięta i wzruszona, gdy napisano do mnie z Gdyni, że z okazji 70-lecia powstania miasta Gdyni zaplanowano wiele uroczystości, a wśród nich luksusowe wydanie „Wiatru od morza” z pięknymi ilustracjami polskiego marynisty Moskwy. Miasto dało na to pieniądze, a mnie zaproszono, żebym przyjechała i otworzyła tak zwane „czwartki literackie”, miałam także zaplanowane cztery spotkania z czytelnikami. Było to dla mnie już niemożliwe ze względu na moje zdrowie. Nie pojechałam, bo ślisko, bo mróz, a ja źle chodzę, bo by mnie wszyscy całowali i dostałabym grypy, a na to jestem za stara i wtedy zaproponowali mi, żebym napisała „Wstęp” do tego wspaniałego wydania „Wiatru od morza”.
„Wiatr od morza” ma tę prześliczną dedykację mojego Ojca dla mnie. Jest to podwójnie ukochana moja książka, dzieło historyczne, nad którym ojciec pracował do końca, a jednocześnie dzieło poetyckie, bo ten Smętek, który się w niej przewija, jest prawdziwy i choć wszyscy twierdzą, że to fikcja, ja jestem przekonana, że on naprawdę istnieje.
————————————-
(Audycje nadane w Programie Polskiego Radia Bis 24. II .1996 r. pt. ”Wieczorny gość” oraz 24. IV. 2000 r. pt. „Spotkanie z Moniką Żeromską”).