Z malarskiego życiorysu
Krzysztofa Jackowskiego z Kielc
Krzysztof Jackowski urodził się 22 września 1936 r. w Kielcach, Jego matka, Władysława Jadwiga z domu Bartnicka, była malarzem, a ojciec, Tadeusz, dziennikarzem, wydawcą miesięcznika „Radostowa” i przedwojennej „Gazety Kieleckiej”. Syn Krzysztof „bardzo wcześnie zaczął malować i już będąc w szkole powszechnej wiedział, że pójdzie do szkoły plastycznej, a później na akademię sztuk pięknych”. Po wojennych tajnych kompletach został przyjęty do trzeciej klasy szkoły prowadzonej przez ss. nazaretanki, skąd po dwóch latach został przez swą matkę przeniesiony do Szkoły Ćwiczeń, gdzie już „nie przykładał się do nauki”. „Znosił do domu ptaki, owady, psy, koty, obserwował przyrodę”, rysował, malował i czytał. W latach 1950-55 uczęszczał do Państwowego Liceum Technik Plastycznych w Kielcach (dział rzeźby), gdzie uczyli go m.in. malarze: Wincenty Bednarski, Henryk Czarnecki, Ryszard Prauss, Jarosław Żochowski, rzeźbiarz Stanisław Stawowy i polonistka Helena Massalska, którzy to „wybronili go przed wyrzuceniem ze szkoły” za „naprawianie historii”. Tak bardzo chciał być artystą, że wzorem młodopolskiej mody chodził do szkoły w granatowej pelerynie wzbogaconej później o staromodne pumpy i czerwoną krymkę, z czego zrezygnował dopiero jako student. W latach 1955-61 studiował w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Malarstwa, m.in. w pracowniach: Jerzego Fedkowicza i Emila Krchy, a były to czasy posocrealistycznego wszechobecnego koloryzmu. „Pod wpływem lektury Przybyszewskiego [i F. Dostojewskiego] przesiadywał nocami na cmentarzu”. Malarsko fascynowali go wówczas Pierre Bonnard i Hieronymus Bosch: kolor nierzeczywisty, deformacja i kontrast. Po dwóch latach mieszkania na stancji „jako odludek”, przeniósł się do akademika, zaprzyjaźnił z Wiesławem Dymnym, Piotrem Jarżą, Krzysztofem Litwinem, Piotrem Turnau i Piwnicą pod Baranami Piotra Skrzyneckiego. Po pięciu latach pobytu w Krakowie studia kończył, dojeżdżając z Kielc. Dyplom zrobił w 1961 r., pracując już w kieleckim Państwowym Liceum Technik Plastycznych jako nauczyciel rysunku i malarstwa w latach: 1960-62 i 1963-66. Pomimo tego, że był przez młodzież cenionym pedagogiem, a przez władze oświatowe z trudem tolerowanym, odszedł ze szkolnictwa, gdyż jak sam stwierdził: „po kilku latach nauczania zauważyłem, że przestaję uczyć, a zaczynam filozofować, […] własne problemy artystyczne starałem się sprzedać młodym ludziom”.
Pierwszy pokaz prac wspólnie z Henrykiem Papierniakiem (połączony z literacką prezentacją grupy „Ponidzie”) urządzili w kieleckim Wojewódzkim Domu Kultury już w 1960 r. Natomiast w 1961 r. zaprezentował swą pierwszą indywidualną wystawę malarstwa w Klubie „Wiedza” w WDK, ujawniając „skłonność do deformacji rzeczywistości”, ale też i do poetyki nastroju i swoistej dekoratywności. Pełnię charakterystycznego dla siebie ironicznego, ale i ludycznego spojrzenia zademonstrował w ruinach piekoszowskiego zamku w 1963 r. Na zaproszeniach karykaturalnie skomentował wystawiane prace. Na wystawie tej pojawiły się pośród innych wizerunki przyjaciół, które będą później ulubionymi modelami wpisywanymi w różne rzeczywistości, najczęściej bez ich wiedzy i przyzwolenia. Prymitywizacja przedstawień, łączenie malarstwa z rysowaniem form przypominały nieco nieporadność, ale i szczerość artystów z początków drugiego tysiąclecia europejskiej sztuki, co widzowie traktowali raczej jako żart, aniżeli powagę autorskiej wypowiedzi. Kolejną, trzecią już autorską, wystawę malarstwa mogli kielczanie obejrzeć w sali Teatru im. S. Żeromskiego w 1964 r., na której to „Zakonnicy” sąsiadowali z „Portretem ślubnym”, „Starcy” z „Flecistką”, a pośród nich pysznił się „Rycerz niezłomny”. Brunatnozłociste barwy przeplatały się z zielonkawoszarymi, dając wrażenie „ciemnego malarstwa”, z którego świeciły rysowano-drapane reliefowe zarysy form archaizowanych, ale i pełne malarskiej poetyki. Prasa odnotowała w lutym 1965 r. czwartą wystawę prac K. Jackowskiego, która odbyła się w Klubie Nauczyciela bez okazjonalnych wydawnictw z nią związanych.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych autor wiele zrealizował opracowań plastycznych ekspozycji muzealnych, ale też wystrojów wnętrz architektonicznych, współpracując z Janem Golką i Andrzejem Grabiwodą. Przyjaźń ta zaowocowała budową wspólnego domu-pracowni GRAGOJA na stoku Klonówki. Artysta aktywnie włączył się w prace społeczne na rzecz kieleckiego ZPAP, ale też współpracował z Andrzejem Michałowskim – wojewódzkim konserwatorem zabytków, dokonując inspekcji stanu zabytków pod kątem konieczności ich konserwacji. Efektem tego była m. in. wykonana przez niego konserwacja polichromii w kościele w Leszczynach, której autorem był Henryk Czarnecki – założyciel kieleckiego Plastyka. Na swoje konto artystyczno – wnętrzarskich dokonań zaliczyć może prace w: Bolminie, Gnojnie, Końskich, Obiechowie, Szydłowie, Zagości.
W 1968 r. odbyła się piąta autorska wystawa prac K. Jackowskiego, a druga w ruinach zamku w Podzamczu Piekoszowskim, gdzie wówczas powstało Lapidarium Detali Architektonicznych. Stała się zarówno dla autora, jak też i dla licznie zgromadzonej publiczności, dużym wydarzenie artystycznym i towarzyskim, albowiem ku zdumieniu wielu autor pokazał liczny zestaw portretów trumiennych swoich bliskich i dalszych przyjaciół oraz znajomych. Prowadzona przez Andrzeja Możejko Galeria Kordegarda w Warszawie zaprosiła z końcem 1971 r. naszego artystę z wystawą „przed oblicze Ministerstwa Kultury i Sztuki”, jako że galeria jest w bramie tej szacownej instytucji. Uznano bowiem K. Jackowskiego za „autora posiadającego godny zaanonsowania w stolicy dorobek artystyczny”. Zgromadzone prace ukazywały autora jako refleksyjnego, a jego prace sarkastyczno-ironiczne przykryte woalką rubaszności upubliczniały nonsensy i głupotę, czym przepełnione było nasze życie polityczne, społeczne i prywatne. Dodać należy, że w katalogu wystawy Teresa Sowińska, pisząc o twórczości K. Jackowskiego, twierdziła: „o sile indywidualności malarskiej decyduje w znacznej mierze odwaga przeciwstawienia własnego widzenia dominującym aktualnie…” W 1974 r. nasz artysta spróbował „emigracyjnego” życia w Szwajcarii, gdzie przez miesiąc malował „swojskie”, chociaż cudzoziemskie obrazy dla Alberta Raisek’a. Dewizy za obrazy nie wystarczyłyby na pobyt w kraju bogatych ludzi, stąd po miesiącu powrócił do własnego domu, kupując za zarobione pieniądze jugosłowiańskie auto – zastawę. Artystyczne ślady w Szwajcarii jednak pozostawił, skoro od końca lat siedemdziesiątych sukcesywnie powiększa kolekcję jego prac Jörg Mejer. W 1975 r. bodzentynianin Stanisław Wójcikowski zaprosił K. Jackowskiego do galerii BWA w Piastowie k/Warszawy, a w towarzyszącym plakato-katalogu starszy specjalista i główny specjalista Bogusław Paprocki zamieścił aż dwa teksty analityczne zjawiska, jakim było to malarstwo: Le grand inconnu i Na tropie pastiszu, czyli partykularz kielecki, pisząc: Dzieła Jackowskiego są pastiszem podwójnym, gdyż kontaminacja symboli i treści idzie o lepsze z parapsychologią oraz nienaturalną, bo kompilowaną tendencyjnie formą wyrazu, posługującą się – dla kamuflażu – względnie poprawnym warsztatem.” i dowodząc w komentarzu malarskiego piękna i siły realizmu. Nie chodziło bynajmniej mu tu o realizm w potocznym rozumieniu tego słowa. A rebour wytykał autorowi językiem ówczesnej nowomowy: „nie po to kształcimy [artystów], żeby zamazywali rzeczywistość, przedstawiając ją od strony fobii, katastrofizmu i niewiary w lepsze jutro”. Trudno o celniejszą istotnościową charakterystykę tego malarstwa, które sam autor uważał za piękne, a w swoim Credo pisał: „Obraz nazywamy pięknym, jeśli doskonale odtwarza rzecz, choćby ona sama była brzydka”. Wystawa ta została przeniesiona do Gdyni, gdzie Księga pamiątkowa zapełniła się wielce znaczącymi komentarzami widzów. W katalogu wystawy w BWA w Lublinie B. Paprocki snuje refleksje o realizmie przedstawiania Jackowskiego: „tylu moich znajomych ma tak szkaradne oblicza, nie wiem, czy społeczeństwo przywykłe do obrządku i ceremoniału zechce zaakceptować tę funkcję sztuki, tak różną od postawy konsumpcyjnej.” Obrazy K. Jackowskiego opowiadają o człowieku skazanym na innych, stają się malarskimi moralitetami inspirowanymi Starym i Nowym Testamentem, ale też obserwacjami z życia wziętymi. W 1977 r. malarskie przypowieści o… zaprezentowano w warszawskim SBWA [w byłej pracowni X. Dunikowskiego], a pod koniec roku w Muzeum im. Przypkowskich w Jędrzejowie. W katalogu czytamy, że Krzysztof Jackowski solą (w oku) Ziemi Kieleckiej, albowiem „atawistyczny stosunek Jackowskiego do tradycji regionu opierał się na sile jej bezwładu, z orientacją folklorystyczno-bohaterską.” Pomimo tego, a może dlatego obrazy K. Jackowskiego zyskiwały na sławie nie tylko krajowej, ale [ku wymiernemu zadowoleniu autora] i poza granicami kraju. Nicoline Pon z Zurychu, szukając w Polsce prawdziwej sztuki ludowej, której nawet na Kielecczyźnie nie znalazła, doprowadzona do obrazów Jackowskiego przechowywanych wówczas na stoku Klonówki, oczarowana ich dziwnością, znaczną ich ilość wyprowadziła na emigrację. Autor, przywołując upływający rok 1978, wspomina: „w tym roku trochę obrazów sprzedałem […] wchodzę w nowy rok [1979] z obrazem, który – jak sądzę – będzie bardziej malarski niż >literacki<, którą to cechę mojej twórczości wielokrotnie mi wytykano”. Zapewne chodziło o „Autoportret optymistyczny na materiale reglamentowanym” zaprezentowany na trzecim Przedwiośniu. Nie dajmy się jednak zwieść optymizmowi w wydaniu Jackowskiego. Już na czwartym Przedwiośniu pokazał „optymistycznie śmiejącego się” – „Bogusława Paprockiego – zasłużonego działacza kultury” „ukrzyżowanego” stosowną odznaką i pobudzonego do radości przez łaskotanie dwóch „łotrów” z lewa i prawa. Optymizm autora znalazł się w galeryjnym magazynie zamiast na wystawie, jak odnotowano w katalogu. Autor, nie tracąc nadziei, wiosną 1981 zaprezentował kolejną autorską miniretrospektywę swojego malarstwa w Galerii XXXVII kieleckiego Klubu MPiK. Optymistycznie zabrzmiał komentarz cenzora o obrazach zamieszczony pośród innych: „nie widzę powodu, żeby tego czasami nie pokazywać”. Ośmielony autor przez kilka lat malował obrazy aktualne z ponadczasowymi konotacjami i w 1985 r. zaprezentował dużą retrospektywną wystawę malarstwa, której towarzyszył katalog-gazeta „Echo Jackowskiego z Kielc”, do którego incognito ideowy „wstępniak” napisał Jerzy Stępień. Wystawa ta przez miesiąc gromadziła tłumy widzów, wywołując gorące komentarze nie pozbawione aktualnych wówczas podtekstów społecznych i politycznych. W 1986 r. „po sukcesach i ekscesach kieleckich artysta coś tam ujął, coś tam dodał tak, by było w sam raz”, pokazując prace na wystawach w prywatnej galerii G. Hasse w Warszawie, w BWA w Miechowie, w Puławach i w 1987 r. w Busku-Zdroju. Na tych wystawach najbardziej komentowanym był „obraz wzorowany na Riepinowskim arcydziele >Burłacy nad Wołgą<. Oto wielcy Teoretycy: Marks, Engels, Lenin wprzągnięci w szleje ciągną, co ciągną? […] Jego sztuka zawiera doraźną interwencję, ale i uogólnienie, bezpośrednią aluzję, ale i uniwersalną refleksję. Dosłowność i metaforę”. Może dlatego malowidło K. Jackowskiego, które miało przyozdobić nowo otwieraną restaurację „Winnica” „kazano” zamalować, aby nie przypominało lustrzanych odbić twarzy ówczesnych notabli-gości. Nie tyle przedmiotowy, co ideowy, realizm tego malarstwa wyraźnie drażnił. Może dlatego malował Jackowski przemiennie świętych i grzesznych, dla równowagi, czy też naśladując życie, m.in. „Siedem grzechów głównych”. W 1993 r. zaprezentował w kieleckiej galerii BWA „Piwnice” cykl obrazów – ilustracji do poematu Witkacego „Do przyjaciół gówniarzy” przygotowywanych do wydania wraz z tekstem przez J. Daniela. Autor, aby nie przysporzyć sobie kłopotliwych tłumaczeń wobec sportretowanych na obrazach ówczesnych „przyjaciół”, tak to skomentował: „wszyscy jesteśmy w mniejszym lub większym stopniu gówniarzami. I nie jest to powód do obrazy”, ale i do dumy też nie, szczególnie jeśli jest się większym. W 1995 r. kolejna wystawa „Niebo i ziemianie” sprowokowała do komentarzy, jako że homo politicus – „głoszą, że chcą najlepiej, ale skutki tego bywają żałosne […] Obrazy Krzysztofa Jackowskiego są usidlające. I perfidne. Bo zazwyczaj wywołują śmiech, a dopiero po chwili zastanowienie – dlaczego.” W galerii kieleckiego DŚT w 1996 r. pokazał K. Jackowski akwarelowy „Zapis krajobrazu doliny rzeki Kamiennej”, w których zmierzył swój talent z trudnym zadaniem i wymagającym wielkiej pokory, jakim jest natura. Do tej pory bowiem „uczynił ułomności ludzkiej natury” tematem i artystycznym zagadnieniem, „a sposobem jego przedstawienia udawana ułomność formy”. Czyżby dlatego kolejna wystawa zorganizowana w 2000 r. w Starej Pomarańczarni warszawskich Łazienkach Królewskich prezentowała gwaszem malowane „Cmentarze Kielecczyzny”. Ściszona refleksyjność i ponadczasowość coraz mocniej dominują w obrazach K. Jackowskiego.
Aby jednak powaga ta nie zwiodła nas na manowce, przywołuję jeden z wierszy Jerzego Harasymowicza: Onegdaj / spotkałem muchomora / rudy / w turystycznym stroju / w pumpach / niósł pod pachą / gazetę artystów / panie rzekł / odkąd nie występuję / w sztuczkach / granych przez karzełków / a zajmuję się / opracowaniem / rozkładu jazdy / hub łatających / sztuka moja / jest nie zrozumiana / mówią / takich trujących facetów / jak muchomor / należy kopać / a czy ja / panie / jestem do żarcia / ja jestem / abstrakcja. U K. I. Gałczyńskiego polski święty szedł z fortepianem Chopina. W obrazach K. Jackowskiego pokraczni ludzieńkowie prowadzą widza w stronę tego, co szlachetne. Jeśli wpisani są w jakieś gry, to dlatego, aby widz je rozpoznawał wokół siebie i wyzwalał się z nich. Dlatego można sobie K. Jackowskiego wyobrazić, gdy z obrazem pod pachą, z psem rasy różnej, ale mądrym i uczynnym, wszedł w wiek XXI ku radości widzów namalowanych i tych do namalowania.
Marian Rumin