Leszek Żuliński
Zielone wzgórza stoicyzmu
11 listopada 2013 roku Tadeusz Chabrowski skończył 80 lat! Gratuluję! Piękny jubileusz i zapewne nie ostatni. Kilka miesięcy temu na pisarzach.pl mogliście Państwo przeczytać mój wywiad z tym polskim poetą z Nowego Jorku.
Poznałem Tadeusza w 1971 roku. Byłem wtedy studentem warszawskiej polonistyki, a on już od 10 lat mieszkał za Wielką Kałużą. Wyjechał jako paulin z klasztoru częstochowskiego do Doylestown, by tam budować tzw. Amerykańską Częstochowę. Zaczął studiować, publikować wiersze… W owym 1971 roku przyjechał na dłużej do Warszawy – chciał pisać doktorat o Arianach. Ale często widywaliśmy się na polonistyce, gdzie przychodził na seminaria prof. Sandauera. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy… Po kilku latach Tadeusz zrzucił habit, założył rodzinę, imał się różnych zawodów, był znanym działaczem polonijnym, jednak myślę, że zdecydowanie zaczął w nim dominować „człowiek literatury”. Dzisiaj ma w dorobku kilkanaście tomików wierszy i dwie powieści. Twórczość to osobliwa i oryginalna, dająca się łatwo przypisać do tzw. „nurtu kapłańskiego”, choć „cywilny życiorys” Chabrowskiego wniósł w jego pisanie wiele nieszablonowych, by nie powiedzieć heretyckich, klimatów. Innymi słowy i postać, i życie, i dorobek tego autora to wartości jedyne w swoim rodzaju.
Tuż przed tym pięknym jubileuszem Tadeusza ukazał się szesnasty tom jego wierszy zatytułowany „Vermont”. Autorka posłowia, Izabella Barry, pisze: Vermont to stan w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, którego nazwa prawdopodobnie pochodzi od francuskiego Verts Monts – zielonego wzgórza. To właśnie tam, wśród łagodnych pagórków, pokrytych alpejską roślinnością, wśród skał, których chemiczny skład nadaje im zielonkawą barwę, „dzieją się” nowe wiersze Tadeusza Chabrowskiego. No więc tym razem być może zielone pejzaże pobudziły na nowo wenę autora, ale moim zdaniem Chabrowski, jak już wcześniej to mu się zdarzało, znalazł kolejny pretekst, by ład Natury skonfrontować z nieładem Egzystencji i oba te światy postawić po raz kolejny przed pytaniami, za którymi kryje się Tajemnica. Bowiem „pierwiastek boski” zderzający się „z pierwiastkiem ludzkim” to leitmotiv tej twórczości.
Chabrowski, uciekając przed laty ze „świata klasztornego” w „świat cywilny” raczej nie popadł w konflikt sumienia; szukał consensu między wszystkim, co obwarowane dogmatem, a tym co dyktowane przez Naturę; można nawet powiedzieć, że stał się łagodnym hedonistą i „lubieżnikiem życia”, nie zdradzając wszak Boga. Nie ryzykowałbym twierdzenia, że stał się konwertytą, a już nie daj Bóg heretykiem, lecz wypowiedział umowę ortodoksji kościelnej i klasztornej. W jego filozofii życiowej i poetyckiej zauważalny jest stoicyzm, poszukiwanie ładu i horacjański ze swych korzeni zachwyt nad wszelkim dziełem Natury. I bardzo Tadeusz się stara, by to wszystko nie stało na koturnach, lecz było proste, normalne, przyziemne, nawet okraszone poczuciem humoru. By brzmiało naturalnie tak, jak nasza codzienność i zwyczajność. Ojcem takiej postawy był u nas chyba ksiądz Tischner, a w poezji – Jan Twardowski, w każdym razie te afiliacje ja bardzo z Tadeuszem kojarzę. Ksiądz Bonifacy Miązek pisał o Chabrowskim: Powracam do pytania o znaki wyróżniające. Najogólniej ujmując są to: świadoma niechęć do bezpośrednich enuncjacji emocjonalnych, nobilitowanie słownictwa szarzyzny, stylistyczna zgrzebność, ignorancja rytmiki wiersza, a co za tym idzie zupełna absencja rymów. W rezultacie wiersze poety nie są łatwe, nie są „ładne”, są pełne nagłych zamknięć i inwersji lub przechyleń w stronę perswazyjnych refleksji, spod których prześwitują dylematy filozoficzne. Ale właśnie w tych „strofach zgrzebnych”, często ocierających się o prozę, w tym wymieszaniu obrazów – chciałoby się powiedzieć bez ładu i składu – przemawia poezja. W tekstach zbudowanych ze słownictwa szarej codzienności pulsuje liryka, ona ożywia leksykę wypowiedzi. I tutaj chyba jest cała inność Chabrowskiego, jego poetycka karta tożsamości.
Sam nie podzielam zdania o „strofach zgrzebnych” – w całej prostocie Chabrowskiego jest swoista, zamierzona poetyka, jest koncept, dowcip, osobliwa gra skojarzeń oraz nieustanny dialog przyziemności z „nadziemnością”. Oto – dla przykładu – wiersz pt. „Och! Wróżko!”: pomóż mi rozwikłać zagadkę! / Cóż za pożytek z miłości, / która jest szczęśliwa? Wolę, żeby życie było / mniej logiczne, płynęło z nikąd do nikąd, / bez celu – jak nasiona dmuchawca na wietrze. / Wtedy szklanką wody można się uraczyć / jak butelką wina w czasach dobrobytu. // Lepszy pozór nieba niż wieczność sama, / której może nie być. / Po cóż nam ceregiele, / że religia jest poezją, a poezja religią, / skoro obie umierają, / nim się człowiek rozbierze do grobu / z zasad i zaszczytów.
Czasami spotykam u Chabrowskiego „ton traktatowy”, ale jego lekkość i przymrużenie oka są bardziej zajmujące. Jeszcze jeden przykład – wiersz pt. „Nowożeńcy”: Przed ślubem nie uzgodnili jak będą spać w łóżku / – teraz wychodzi szydło z pościeli: / on woli piętami do okna, / ona twarzą do lustra w szafie, / On woli wzdłuż grobli jej bioder, / ona ciągle się dziwi, że jest wyższy od niej o głowę. // Nawet kiedy gwiazdy spadają z sufitu na pierzynę, / ona narzeka na złą farbę na suficie. / Czerwoną mgłą zachodzą szyby, / a on prosi: mów ciszej, / sąsiedzi pomyślą, że się kłócimy. // Po północy on jeszcze raz wyłuskuje / jej piersi z pościeli, / ona prosi – spraw, aby to pożądanie trwało wieczność. „Erotyk fabularny”, ale poprzez takie historyjki Chabrowski opowiada sprawy układające się w jego pasję życia.
Nie chciałbym jednak swojej relacji z lektury tomiku „Vermont” skończyć na powyższych konstatacjach. Bowiem w blasku i cieniu malowniczych pagórków Vermontu poeta potrafi także wracać do swojej wielkomiejskiej codzienności i komentować chaos, w jakim żyjemy, zagubienie aksjologiczne, niepewność wyborów, niepewność losu… Chabrowski nigdy nie uderzał w tomy histeryczne czy alarmistyczne. Zawsze wplatał swoje niepokoje w tkankę codziennego realizmu, a potem oglądał tę strukturę przez szkiełko swojej filozoficznej wiedzy i refleksji. Ten melanż jest jego siłą. Przykładem niechaj będzie jeszcze jeden wiersz, zatytułowany „W środku nocy”: Czasami w środku nocy wstrząsa mną dreszcz / na myśl o tym, kim teraz jestem, / czy nie jestem fałszywy, sprzeczny ze sobą, / spłodzony przez kogoś, / kto bezwzględnie przeszedł przez życie… // dlaczego muszę w ogóle być / skoro nie było mnie przez tyle stuleci? // A może już kiedyś byłem – małżą / o spłaszczonym ciele, bez głowy, / z rozwiniętym workiem trzewiowym – / pozbawiony pamięci / poruszający się w kierunku światła, / które niejasno spływa z chmur // Być może fragment duszy prześwitywał / już wtedy przez moją skórę // Zminiaturyzowany do zera / chronię egzystencję delikatniejszą / od chuchnięcia chmury na szybę
I to jest właśnie ten uniwersalizm, który wyłazi ze wszelkich przyziemnych szczelin tych wierszy. Cytowana już pani Izabela Barry pointuje: Dzięki temu nie zobaczymy u Chabrowskiego patetyzmu, dyskursu moralistycznego. Nie ma tu tonu upomnienia, nagany czy wieszczenia. Jest za to piękna refleksja, w której znakomicie zostały wyważone proporcje pomiędzy osobistym, ściszonym głosem a wykładem poetycko-filozoficznym…
Iwaszkiewicz w „Mapie pogody” wchodził w rolę „starego poety”. Chabrowski tego nie czyni, często manifestuje wręcz młodzieńczy wigor. Ten zaś cudnie rymuje się z zielonymi pejzażami Vermontu, które – pamiętajmy – liczą setki tysięcy lat…
Tadeusz Chabrowski „Vermont”, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2013, s. 64