Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Wałęsa odbiera humor czyli historia wesoła a ogromnie przez to smutna
To pierwsza książka Janusza Głowackiego, przy lekturze której ani razu się nie uśmiechnąłem, nawet tym wewnętrznym, bezgłośnym śmiechem, który jest reakcją na jakąś dowcipnie sformułowaną frazę. To ciekawy fenomen, trochę literacki, a trochę psychologiczny – raczej niezbyt zabawna książka mistrza finezyjnego, sarkastycznego, często czarnego humoru o postaci, która przez dziesięciolecia była przedmiotem – zasłużonych czy nie – drwin i która była chyba jedynym bohaterem tradycyjnych dowcipów politycznych w III RP, kiedy to – jak wiadomo – gatunek te umarł pod ciężarem autentycznych głupot wyczynianych przez polityków. Kiedy pojawiła się informacja, że to właśnie Głowacki będzie scenarzystą filmu Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie, pomyślałem, że to dobry pomysł, bo pisarska osobowość Głowackiego będzie naturalną zaporą dla pokus hagiograficznych. I że Wałęsa pokazany będzie przynajmniej przez jedno szkło „okularów” Głowackiego, przez jakie zwykł on patrzeć na świat i go opisywać. Tak się jednak nie stało. Wajda wybrał ze scenariusza Głowackiego tylko to, co odpowiadało jego romantycznej wizji Wałęsy. Odrzucił więc np. scenę wizyty prostytutek trójmiejskich u przewodniczącego MKS w Gdańsku podczas sierpniowego strajku 1980 roku, które prosiły go o umożliwienie im dostępu do marynarzy zagranicznych bander, unieruchomionych na redzie. I choć film nie jest radykalną hagiografią, to nie jest też krytycznym portretem i sytuuje się gdzieś pośrodku, jednak odrobinę bliżej hagiografii. Jest też jednak faktem, że i materia scenariusza dość daleka była od charakterystycznej poetki Głowackiego.
Pracując nad scenariuszem Głowacki wpadł na szczęśliwy pomysł zapisania tego procesu, z myślą o pokazaniu go czytelnikom wraz z rozmaitymi, towarzyszącymi tego okolicznościami i fragmentami społeczno-politycznego tła. Do tego dodał dużą garść niewykorzystanych przez reżysera fragmenty scenariusza, pokazując w jakim kierunku jako scenarzysta zmierzał. Są to niczym odrzucone skrawki krawieckie, które pozostały po uszyciu garnituru. Przepraszam – jest w „Przyszłem” drobny epizod, który mnie lekko rozbawił, kiedy zapytany przez Głowackiego na swoich urodzinach o to, czy czytał scenariusz o sobie, mówi mu jakiś frazesy o biedzie i niesprawiedliwości na świecie. A poza tym, owszem, gdzieś jakieś okruchy wybornego poczucia humoru Głowackiego, którym raczy swoich czytelników od ponad czterdziestu lat, wirują niczym drobiny w tle całej narracji. Jest jakiś jego pogłos, choć wyblakły i ściszony. Są choćby w tytule książki, w tytułach rozdziałów. W sumie – jak na Głowackiego – niezbyt tego dużo. Dominuje tonacja serio. Mimo to polecam lekturę tej książki. Głowacki, to zawsze Głowacki. A może każdemu przyda się chwila odmiany, odpoczynku od nadmiaru poczucia humoru? By zebrać amunicję do następnego wystrzału? A może – by odwołać się do tytułu tekstu Pawła Demirskiego – „Wałęsa, to historia wesoła, ogromnie przez to smutna”?
Janusz Głowacki – „Przyszedłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2013, str. 239, ISBN 978-83-943-323-0
Przygody pana Krzysztofa
Krzysztof Materna, którego chyba nie trzeba tu przedstawiać, okazuje się dla nas czytelników niczym kumpel z wojska, tylko z innej kompanii i już w drugim rozdziale swoich wspomnień dzieli się z nami opowieścią ze swojej regularnej służby w kamaszach Ludowego Wojska Polskiego i to w newralgicznych lata 1968-1970. To taka trochę odmiana przygód dobrego wojaka Szwejka, bo inteligentny człowiek w wojsku często bywa skazany na los choć odrobinę przywołujący na myśl perypetie żołnierza z Czeskich Budziejowic. Podobno zaś w LWP było dużo podobieństw do CK armii austro-węgierskiej. Wojskowy segment oczywiście nie wyczerpuje dwustu stron tej niewielkiej książeczki, w której Materna opisuje swoje życie od krakowskich studiów poprzez intensywną działalność w świecie estrady i życiu towarzyskim aż po wątki dzisiejsze, już odpowiednio wystudzone, zgodnie z prawami metrykalnymi. Narracja wspomnieniowa przetykana jest mini-portretami postaci bliskich sercu i umysłowi Materny, a są wśród nich Jerzy Gruza, Magda Umer, Jeremi Przybora, Krystyna Janda i oczywiście Wojciech Mann. Całość jest naprawdę zabawna. Materna okazuje się dowcipny nie tylko na estradzie czy przed kamerą, ale także pod własnym piórem, co wcale nie musiało być takie oczywiste, jako że często są to dyspozycje rozdzielne. Przygody Materny czytałem tuż przed „Przyszedłem” i ich humor z nawiązką zrekompensował mi powagę lektury ostatniego Głowackiego.
„Przed państwem Krzysztof Materna. Przygody z życia wzięte”. Wyd. Znak, Kraków 2013, str. 219, ISBN 978-83-240-2791-0