Leszek Żuliński – Casanoviana

0
139

Leszek Żuliński

 

Casanoviana

 

         Marka Wawrzkiewicza przedstawiać na tej witrynie zapewne nie muszę. Wprawdzie pokazuje się tu rzadko, ale jego rola i jego marka (czyli marka Marka) w środowisku literackim jest ważna. Debiutował w roku 1960 tomem wierszy „Malowane na piasku” i już sama ta data czyni go bliskim pokoleniu Orientacji Poetyckiej „Hybrydy”. Ale „instytucjonalnie” mniej był z tamtą grupą związany; chodził własnymi ścieżkami, wydeptał sobie ponad 30 książek, zbierał dobre recenzje… Do dziś realizuje się głównie jako poeta i tłumacz.

         W 2005 roku w łódzkim Wydawnictwie Astra ukazał się jeden z najcudowniejszych tomików Wawrzkiewicza zatytułowany „Dwanaście listów”… Marek dał upust swemu wrodzonemu hedonizmowi (no, m.in. bardzo przejął się i zajął tym starym świntuchem Iwanem Barkowem, o którym Zbigniew Podgórzec pisał, że należy do grona tych twórców, którzy przeszli do historii literatury nie dzięki temu, co opublikowali za życia, lecz dzięki temu, czego nie ogłaszali drukiem). Z tym, że Marek nie palił się do obscenów tak jak Barkow czy nasz hrabia Fredro – grubą krechą oddzielał tamtą „rąbankę” od własnej finezji. Więc nie wymyślam mu tu „ojców chrzestnych”, raczej zwracam uwagę na wspomniany hedonizm, który bez wątpienia w ogóle w poezji Wawrzkiewicza odgrywa ważną rolę. „Dwanaście listów” to był tomik manifestujący tę jego, skądinąd sympatyczną, skłonność.

         I oto doczekaliśmy się wznowienia tej książki. Lecz tym razem nosi ona tytuł „15 listów” i ma wyjątkowy kształt edytorski. Marek do poprzedniej wersji dopisał trzy nowe utwory, niby drobiażdżek, a jednak tomik jakby zupełnie nowy.

         Nowy, a zanurzony po uszy w głębinach czasu i bursztynie żywota. W jego ikrze i iskrze, w tej odwiecznej popędliwości, żądzy, z której się rodzimy i którą przekazujemy naszym córkom i synom. W tym drżeniu lędźwi, które wytyczają nam główne ścieżki od i do największego głodu życia. Miłość? Hmmm, być może tak damy, jak dżentelmeni nie powinni o niej zbyt wiele mówić, tylko w naturalistycznym amoku ją uprawiać? Ach, ile tu ognia, namiętności, perwersji i nienasycenia. Ile oskomy i żaru; ile wspomnianego już hedonizmu, a najwięcej tego rodem z Villona.

         Czy to są erotyki? Tak, ale niezupełnie… W ten główny ton nieustannie wdzierają się inne konteksty: samotność, ulotność szczęścia, nieosiągalność spełnień, rachunki sumienia, starość, choroba, niedołężność, niestałość wigoru i wigor niestałości, chimera kresu, maszkaron uciekającego czasu… Stary poeta z jednego wiersza mówi do swojej nieobecnej żony: Trzymamy się za ręce. Nasze stare dłonie / Jeszcze są ciepłe. To jest szary popiół, / Na ognisku, przy którym siedzieli wędrowcy / I odeszli przed chwilą w mrok czerwcowej nocy / I my też tam idziemy; choć jeszcze nie wiemy.

         A więc erotyki? W jakiejś mierze zapewne tak, ale umiarkowanie. To raczej hymny na cześć pożądania i całej tej elan vital, która zaczyna się nad kolanami, a na wysokości głowy wybucha oszalałą namiętnością. Ale ktoś, kto tych wierszy nie zna, niechaj nie myśli sobie, że przeczyta „tomik pornograficzny”. Po pierwsze, Wawrzkiewicz pokazał, że galopada epok, zmieniająca barłogi w alkowy czy pludry w stringi niczego innego nie zmieniła. A zwłaszcza mocy, temperatury i urody pożądania. Ten tomik jest manifestacją poezji głęboko kulturowej. Jego główny refren zaczyna się gdzieś w czasach galilejskich, biegnie przez czasy Marka Kwintusa i Emmanuela Kanta, a kończy ”Listem rozwodowym inżyniera Z.M. do żony Barbary”. Zmienia się tło historyczne, zmieniają się „stylistyki cywilizacyjne”, pejzaże kulturowe, aury i języki – pozostaje ta sama namiętność.

         Jednak zamykanie mojej recenzji na tym tylko wątku byłoby przedwczesne. Bowiem w tych piętnastu wierszach mocno bije w oczy także ich „drugie piętro”. To ich „wymiar egzystencjalny”. Cokolwiek wyżej powiedziałem o ich gorączce erotycznej nie wyczerpuje sprawy. W tym wszystkim tłucze się wyrazisty „duch i spleen” istnienia. Miłość zderza się ze śmiercią, z niepojętym fiaskiem oczekiwań, z zagadką niespełnienia, z galopadą niepokojów, z rajem nie zawsze rajskim, a więc nie nadążającym za naszymi oczekiwaniami. Z tym zerwanym jabłkiem, po nadgryzieniu którego może otworzyć się piekło. Marek nie tylko wszedł w mistrzowskim stylu w „lirykę roli”, ale też w „lirykę intelektu”. Jego „casanoviana” ocierają się o jakiś zagadkowy smutek istnienia. To piękna nuta w tych wierszach.

         Wawrzkiewicz jest mistrzem nastrojów i pejzaży. Artystą niuansu reistycznego i lirycznego. Smakoszem kulturowości, którą potrafi umoczyć w psychologicznym i historycznym szczególe. W poezji ostatnich lat są to wiersze nie mające swego odnośnika ani niczego porównywalnego. To jedna z ukochanych moich książek poetyckich, którą podczytuję sobie od 2005 roku.

         Dobrze więc, że została wznowiona z trzema nowymi utworami (a wiem, że powstają już kolejne). Wspomniałem wyżej, że to wznowienie ma zupełnie inny kształt niż wydanie pierwsze. Jeśli otóż znacie tomiki Zaułka Wydawniczego „Pomyłka”, to łatwo wyobrazicie sobie, na czym ta odmienność polega. Wydrukowanie tych piętnastu wierszy (co prawda niekrótkich) zajęło 104 strony, a to dzięki „wyposażeniu artystycznemu” tomu. Znakomitą layout (autorstwa Mateusza Osajdy), bogaty w różnego typu tła i „ozdobniki” nadaje tomowi walor bibliofilskiego cacuszka, natomiast drugą część książki wypełniają reprodukcje obrazów Krzysztofa Rapsy, malarza coraz bardziej znanego nie tylko w Polsce, ale i w świecie. W sumie otrzymaliśmy kolejny cymes edytorski Zaułka, który akurat tym wierszom wyjątkowo się należał.

 

Marek Wawrzkiewicz „15 Listów”, Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”, Szczecin 2013, s. 104


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko