Krzysztof Lubczyński rozmawiał z LIDIĄ KORSAKÓWNĄ

0
433

Krzysztof Lubczyński rozmawiał z LIDIĄ KORSAKÓWNĄ, aktorką filmową, teatralną i estradową

 

Jakiś czas teemu, na warszawskim placyku Mariensztat pokazano, w kinie „pod chmurką”, komedię z Pani udziałem, w roli murarki Hanki Ruczajówny, głośną „Przygodę na Mariensztacie” Leonarda Buczkowskiego. Zebrana licznie publiczność, po wysłuchaniu materiału filmowego na telebimie z Pani krótkim wspomnieniem, całkiem dobrze się bawiła na tej naiwnej socrealistycznej, produkcyjnej komedii z 1954 roku, nawiasem mówiąc dość często powtarzanej w telewizjach, w całości lub we fragmentach. Jak Pani, tancerka zespołu „Mazowsze” wpadła we oko realizatorom filmu do tego stopnia, że powierzyli Pani główną rolę?


– Szukając odpowiedniej dziewczyny przyszli na występ naszego zespołu i uparli się na mnie. Musiały się jednak odbyć zdjęcia próbne, bo było jeszcze kilka innych kandydatek. Pojechaliśmy do Czechosłowacji, do Pragi, do studia filmowego Barrandov, które dysponowało możliwością robienia zdjęć kolorowych – a to miał być pierwszy polski film barwny – tam ostatecznie potwierdzono mój udział. Jednak tuż przed zaplanowanymi zdjęciami dostałam zapalenia ślepej kiszki i musieli mnie operować. Na planie byłam więc rekonwalescentką, a zdjęcia były tak wyczerpujące z powodu dużej, dziś niepraktykowanej, liczby dubli, że szew mi się rozszedł i musieli mnie „cerować”. Szczególnie „przysłużyła” mi się scena rozmowy z moim ukochanym Jankiem Szarlińskim granym przez Tadzia Szmidta, przy udziale pośredniczki granej przez Barbarę Rachwalską. Nagrywaliśmy ją sześć razy. Wtedy kręciło się na wszelki wypadek dużo dubli, bo nigdy nie było pewności co się nagrało i czy w ogóle się coś nagrało.


Gdzie kręciliście zdjęcia do „Przygody”?


– Zdjęcia były kręcone w autentycznej scenerii odbudowywanej Warszawy. Oczywiście sporo było plenerów na ciągle odbudowywanej Starówce, ale główne zdjęcia akcji realizowano na rogu Elektoralnej i Marchlewskiego (dzisiejszej Jana Pawła II), nieopodal Hali Mirowskiej. Realizacja zwłaszcza takiego filmu, realizowanego na autentycznym placu budowy, w tamtych warunkach technicznych, to była katorżnicza praca dla całej ekipy, i dla aktorów i dla obsługi technicznej. Film jest oczywiście naiwną historyjką, produkcyjniakiem, ale ma jakiś wdzięk staroci, ma w sobie coś wzruszającego w dziecinnym niemal optymizmie. Tłumy stały w kolejkach pod kinami żeby go obejrzeć. Można w nim obejrzeć całe grono kolegów aktorów, przez lata bardzo popularnych, dziś już świętej pamięci, choćby Tadka Szmidta, Edwarda Dziewońskiego, Tadeusza Kondrata, Barbarę Rachwalską, Antoninę Gordon-Górecką, Klimka Mielczarka, Wojtka Siemiona i innych, także kompletnie dziś zapomnianych jak Michał Gazda czy Adam Mikołajewski, który grał majstra Leona Ciepielewskiego, przeciwnika kobiet na budowie i w ogóle przeciwnika ich społecznej emancypacji. Wymowa tego filmu była jak na owe czasy bardzo feministyczna, była ideologicznym  wyrazem propagandowego hasła ich walki o prawo do pracy w męskich zawodach czy do pracy zawodowej w ogóle.


Ten film jest jednym z cenniejszych filmowych dokumentów Warszawy tamtych lat…


– Tak, zwłaszcza w scenie w której Edward Dziewoński grający przewodnika, w ekspresowym tempie oprowadza wycieczkę ze Złocienia po Starym Mieście i okolicach, po Krakowskim Przedmieściu, Mariensztacie czy w okolicy kina Muranów i pomnika Dzierżyńskiego.


Kilka lat później związała się Pani z warszawskim Teatrem Syrena i to na całe życie zawodowe…


– O tak, to było moje życie. Jednak przed Syreną krótko był Teatr Satyry na Śląsku. Związałam się z muzą estradową, komediową, która jest lekka w odbiorze dla widowni, ale bardzo wymagająca od strony zawodowej dla wykonawców. Byłam bardzo sprawna ruchowo, nieźle śpiewałam, choć moje śpiewanie nie było oparte na głosie, lecz na interpretacji. To były cudowne czasy popularnych premier, pracy ze wspaniałymi kolegami, mistrzami teatru muzycznego, rewiowego, Adolfem Dymszą, Bohdanem Łazuką, moim mężem Kazimierzem Brusikewiczem i wieloma innymi.


Znana niegdyś dziennikarka i recenzentka Karolina Beylin napisała o Pani, że reprezentuje Pani paryski szyk i sznyt…


– (śmiech) – Tak, kiedyś była taka kategoria. Kto dziś z młodych wie cokolwiek o paryskim szyku i sznycie, skoro on już chyba i Paryżu dawno nie istnieje. Te francuskie filiacje często mi towarzyszyły i nawet w jednym z odcinków „Stawki większej niż życie” („Hasło”) zagrałam Francuzkę, Jeanne Mole.


A słynna Loda Halama zazdrościła Pani nóg…


– No cóż, te zgrabne nogi, to już nie moja zasługa. Jednak dzięki nim wytańczyłam i wyśpiewałam główne role m.in. w „Mężu Fołtasiówny” Jerzego Jurandota, „Latających dziewczętach” Camolettiego. Śpiewałam też w filmowej komedii Jana Rutkiewicza „Kochajmy Syrenki”.


I  w najsłynniejszym chyba muzycznym widowisku, w „Madame Sans Gene” Antoniego Marianowicza i Janusza Minkiewicza, wyreżyserowanym przez Jerzego Gruzę, jako tytułowa, słynna, pyskata praczka…


– … która wyszła za mąż za napoleońskiego marszałka Lefebvre, księcia Gdańska i wzięła go pod pantofel…


Ale to, że wylansowała Pani na cała Polskę piosenkę „Jak to dziewczyna”, to już Pani zasługa…


– Przyznaję, jako osoba nie w stu procentach skromna, że to był mój popisowy – jak to się wtedy mówiło – szlagier. Dodam jeszcze Herę w „Saszy i bogach” Artura Marii Swinarskiego.


I nagle, Pani, kojarzona prawie wyłącznie z rolami w sferze muzy lekkiej, estradowej, komediowej, rozśpiewanej, roztańczonej, dostała od Andrzeja Wajdy i Tadeusza Łomnickiego, w 1976 roku, propozycję dramatycznej roli w sztuce Antonio Buero Vallejo „Gdy rozum śpi, budzą się upiory”, w Teatrze na Woli.


– Rolę Donny Zorilli, towarzyszki życia wielkiego malarza Goi. Broniłam się długo, rękami i nogami przed tą rolą.


Broniła się Pani przed propozycją złożoną przez dwóch tak wielkich artystów?


– Wyjaśnię dlaczego. Jak Pan zapewne wie, Goya był głuchy i Zorilla musiała się z nim porozumiewać na migi. I ja musiałam zagrać tę rolę prawie całkowicie na migi, w każdym razie w scenach z Łomnickim, których była większość. Nie do końca ma Pan jednak rację kojarząc mnie wyłącznie z muzą lekką. W filmie Stanisława Lenartowicza „Wyrok” w 1961 roku zagrałam zagubioną kobietę, zniszczoną alkoholiczkę. Maleńką, ale dramatyczną rólkę matki „Rudego”, Jana Bytnara zagrałam w filmie Jana Łomnickiego „Akcja pod Arsenałem”. Bardzo cenię sobie też dramatyczny epizod żony robotnika w „Ziemi Obiecanej” Andrzeja Wajdy.


Od dość dawna Pani nie pracuje…


– Cóż, jestem na emeryturze, mieszkam tu, w Skolimowie, a poza tym, jak pan sam widzi, nie najlepiej jest z moim zdrowiem i siłami. Nogi już mnie tak nie niosą jak przed laty.


Dziękuję za rozmowę.


LIDIA KORSAKÓWNA – ur. 17 stycznia 1934 roku w Baranowiczach, k. Nowogródka, zmarła 6 sierpnia 2013 r. w Konstancinie Jeziornej w Domu Aktora Weterana. Aktorka teatralna i filmowa. Niezapomniana odtwórczyni roli urodziwej brunetki, murarki Hanki Ruczajówny w komedii socrealistycznej Leonarda Buczkowskiego „Przygoda na Mariensztacie” (1954). Inne role filmowe to m.in. Podróż za jeden uśmiech” (serial telewizyjny) (1972) – pani z campingu (odc. 5), „Stawiam na Tolka Banana (serial telewizyjny) (1973) – matka “Cegiełki”, Nie zaznasz spokoju (1977) – Maliniakowa, matka Tolka i Janka,Królowa Bona (serial telewizyjny) (1980) – Marina, dwórka królowej Bony, „07 zgłoś się (serial telewizyjny) (1984) – Jolanta Czechowicz (odc. 18 “Bilet do Frankfurtu”), „Menedżer (1985) – Imogena Jakubiec, matka Rafała Zwolińskiego, „Dziewczęta z Nowolipek (1985) – Mossakowska, matka Bronki. Zagrała też w serialach „Plebania” i „Na dobre i na złe”.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko