Andrzej Walter
Lamentacja opus 69
Czym byłby nasz portal literacki bez poglądów Leszka Żulińskiego oraz polemik toczonych z nim, przez zawsze czynnych i gotowych … frustratów? Dochodzi do tego, iż ów smaczek staje się bezcenny. Warto przyjrzeć się zatem głębiej kolejnej odsłonie rozmów o niczym, a w zasadzie jednak o czymś. Nie wiem właściwie jak określić ten „spór” i czy jest to w ogóle spór. Skoro dostrzegam, że mówimy o czymś zupełnie innym, albo mówimy z innej perspektywy czy też odmiennej wizji. W swoim tekście z Nr 39/13 (162) naszego e-tygodnika „Rozmowny jubilat” Leszek znów „zaczepił” swoich ulubionych „frustratów”. Zacytuję:
Na zakończenie (i dla zachęty) fragment rozmowy z Piotrem Kuncewiczem (przeprowadzonej w 2004 roku), który w narastającym do dziś zgiełku wieszczącym upadek kultury mówi: Na przełomie XIX i XX wieku wybitny krytyk Stanisław Brzozowski żalił się, że „nie ma wielkiej epiki dziejów”. On nie dożył pierwszej wojny światowej. Więc jak tylko czytam te słowa, wybucham śmiechem, dlatego, że tej „epoki dziejowej” mieliśmy tak bardzo wiele już niedługo po jego śmierci, iż po prostu zdumienie mogłaby wywołać. I w innym miejscu: Zanosi się na to, że będzie kiepsko, ale to się może odwrócić. Stulecie ma dopiero trzy lata! To tak, jakbyśmy chcieli ustalić, czym się stanie literatura XX wieku w roku 1903! Nie przewidzielibyśmy niczego!
Przyznaję: wybrałem ten cytat „tendencyjnie” – właśnie na witrynę pisarze.pl, która ma upodobanie do lamentacji i załamywania rąk nad stanem kultury. Myślę, że kiedy powstanie podobna książka za sto lat, to obraz epoki zaskoczy nas (w piekle czy niebie) nie inaczej jak nasze lata zdumiałyby dzisiaj Brzozowskiego.
Nasz kochany Leszek – tak zadowolony ze stanu kultury w naszym kraju– stawia tu na szali swoje krytyczno-literackie poletko kontra lamentacji i załamywaniu rąk. Dochodzę do wniosku, że nie wie – nie przyswaja celowo bądź nieumyślnie – nad czym my lamentujemy czy też nad czym ręce załamujemy. A właściwie ręce nam opadają, tudzież już kompletnie opadły. Jak liście.
Co do perspektyw krytyczno-literackich jestem przecież w stanie z Leszkiem się w dużej mierze zgodzić. Przywołany cytat niczego nie udowadnia. Praktycznie rzecz ujmując mógłbym dziś napisać to samo co Piotr Kuncewicz. Leszek widzi kulturę od środka. Od samego jądra. I patrzy perspektywicznie. W roku 2100 na pewno okaże się, że wiek obecny wydał z siebie arcydzieła i stan literatury będzie może nawet lepszy niż dziś. Tak być może. Nikt z nas tego nie neguje. Czym innym jest stan i poziom literatury, a czym innym stan i poziom społeczeństw.
Nawet bez czytelników ten stan – czytaj poziom – może być świetny. No i z pewnością ktoś to będzie jeszcze czytał. Czytanie przecież jest naturalną potrzebą człowieka i jako taka się nie zmieni. Tak jak seks, miłość, jedzenie, malowanie – tak i czytanie, oglądanie i tak dalej …
Leszek jednak nie widzi pochodu chama. Może nie chce, czy nie ma nawet czasu go widzieć. Zamknął się na tendencję narastania imbecylizmu do potęgi przekraczającej możliwość porozumienia się pomiędzy czytającymi a całą resztą, która głupieje w postępie geometrycznym. Nie chce tego dostrzec i lansuje tezę, że tak było zawsze. Stawia tę tezę w kompletnym i permanentnym „oderwaniu od rzeczywistości”. I tu leży ta nieprawda bądź pokrętna prawda, która roztacza zamglenie prawdy zbliżonej do obiektywnej. Przejdźmy do przykładu.
Wychowywałem się w środowisku lekarskim. Ojciec, ciotki, dziadek i kuzyni – wszyscy byli lekarzami i domagali się bym i ja wstąpił w ów stan. Niesforny Walter, jako dusza rogata, nie zamierzał jednak sprostać oczekiwaniom. Dziś prowadząc kancelarię podatkową mam kontakt z lekarzami, tudzież kontakt ten nadal funkcjonuje z perspektyw rodzinnych. I przykro mi to mówić, ale mogę porównać poziom rozmów jakie przy „lekarskich stołach” toczono lat temu trzydzieści i dziś. Pod słowem honoru oświadczam wam, iż upadek jest głęboki. Nie dość, że lekarze nie za bardzo wiedzą czym była – i być powinna – przysięga Hipokratesa, to na domiar złego tematem wiodącym ich rozmów stał się stan posiadania w miejsce stanu umysłu. Jest to wysoce przygnębiające. Mówię też oczywiście o tendencji wynikającej ze statystycznej obserwacji – czyli mam na myśli przykładowo siedem przypadków na dziesięć – a to już można uznać za większość ukazującą jakąś obserwację, będącą podstawą do wysnucia ogólniejszego wniosku. Zatem chciałbym ustrzec się jakiejś generalizacji. Niestety gorsze wypiera lepsze. Rzecz jasna znam profesora medycyny – wielkiego człowieka, który jako wyjątek – potwierdza regułę.
I znów, spójrzmy szerzej. Upadek duchowości, wszelkiej głębi, refleksji, zastanowienia się … całych społeczeństw powoduje taki stan. Tak więc perspektywy Leszka w lansowaniu tezy, że tak dobrze ma się kultura nijak się nie ma do obserwacji własnej na przykładach, których bez liku. To samo dzieje się w środowiskach prawniczych, inżynierskich … o politycznych nie wspominając. Cham trafił na salony. Tu się niby (podkreślam – niby) nic nie zmieniło. Dyzma ma się dobrze. Zmieniło się jednak Otoczenie. Zmienił się klimat. Spowodowała to potęga mediów i komunikacji. Tania rozrywka (tak, tak – bazarek) wyparła kulturę i sztukę. Albo nawet udaje (w empikach) taką kulturę i sztukę. Co nie świadczy, że nie kupimy tam Różewicza. Kupimy też termos. I kadzidełko. Szwarc, mydło i powidło, jak mawiano przed laty. A chamowi będzie się wydawać, że jest taki kulturalny. Cóż. O bazarku Leszek już też coś wspominał w tekstach wcześniejszych. Nie przekonał, gdyż przekonać nie mógł. Jego teza, że każdy ma prawo wyboru jest o tyle fałszywa, że takie niby – elity, jak lekarze powinny być „zmuszone” ( i dam tu celowo cudzysłów) – zmuszone do pewnych zachowań, które wypada … które są pewnym gwarantem ich klasy i pozycji w społeczeństwie. Niestety wszyscy zewsząd słyszą dziś, że to co przed chwilą napisałem to jakieś bzdury. Wolność rządzi. Albo to co się za wolność (współcześnie czytaj swawolę) teraz uznaje. Niczego nie wypada, nic się nie musi i tak dalej…
Do tego ten wybór. Jasne, że możemy sięgnąć po Różewicza i Becketa, a nie po pilota do telewizora. Tylko bez nacisku społecznego, że wypada ci po nich sięgnąć jeśli chcesz się mienić elitą nic z tego nie będzie. A dziś nacisk społeczny koncentruje się na zdrowym ciele, a nie zdrowym duchu. I możemy tak w kółko. To nie ma nic wspólnego z państwem w którym żyłeś przed 1989 rokiem. To państwo nam systemowo wiele narzucało. To zupełnie inna bajka. To się już – na szczęście – skończyło. Trzeba sobie jednak powiedzieć prawdę. Wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Wielki kapitał wie swoje. I wie lepiej niż Ty czy ja. Czy inni frustraci. Nawet wie lepiej niż ci, którzy wiedzieli co dla nas lepiej przed 89. Metody się zmieniły. Są bardziej kulturalne. Cywilizowane. To jest dziś totalitaryzm zakamuflowany. Mówił o nim Karol Wojtyła – bodaj w 1991 roku. On już to widział w wolnym świecie od 1978, my zobaczyliśmy przez ostatnie 24 lata.
My się na taki świat nie zgadzamy. A polemizować sobie możemy. Nie chcę też nic nikomu narzucać. Ani do niczego zmuszać. Głupotę, prymityw i materializm widać gołym okiem. Ludzie mają jednak litość, aby nie powiedzieć – Ty Chamie! Albo mają też grę powiązań i interesów. Wolą więc milczeć. A ja nazywam rzeczy po imieniu. Nie chcę nikogo obrażać. Jeśli jednak lekarz nie wie co to „Czarodziejska góra” to z czym my mamy do czynienia. Zastanówmy się. Musi widzieć co to jest czy nie musi. Może tylko powinien. Chciałbyś się leczyć u lekarza, który: nic nie czyta, ma w poważaniu świat za oknem, przelicza wszystko na nowe volvo? Uważasz, że solidnie cię wyleczy w ramach państwowej służby zdrowia. Czy będzie wartościował? Jak zapłacisz – leczymy, jak nie … resztę dopowiedzcie sobie Państwo sami …
A cham się panoszy. I powstaje lamentacja. Cóż. Uważam, że żyjemy dziś w czasach Wellsa. 1984 to jeszcze nie jest, acz tam idziemy. W Wehikule czasu pokazał Wells taki mechanizm polaryzacji społecznej, która doprowadzi do rozwarstwienia na ludzi najwyższej kultury i kompletne zwierzaki. Tak. Zwierzaki. Gdyż nie można będzie ich po tym upadku nazwać ludźmi. Do języka współczesności już dziś zakradają się słowa czy zwroty z terminologii nauk biologicznych. Każdy „facet” (brrr)… chce być samcem alfa. Kobiety tudzież. Proszę sięgnąć do definicji pojęcia. Co to jest samiec alfa?
Czy zatem chcemy się wszyscy zezwierzęcić?
My sobie tu piszemy o literaturze, prowadzimy polemiki, a wkoło wzrastają stada barbarzyńców. I nawet pokaźna grupka literatów nie widzi problemu, nie protestuje. Siedzą cicho. Co ich to obchodzi? Prawda? Ręce opadają.
Podsumowując, nie żalę się na brak epiki dziejów. Nie wieszczę końca historii. Końca człowieka. Absolutnie nie. Nie załamuję rąk nad stanem kultury. Mam co czytać i raczej życia mi nie starczy na całą tę lekturę. Żalę się na ujęcie problemu jako „zgiełk wieszczącym upadek kultury”. To nie zgiełk, lecz jedynie zwracanie uwagi, i nie upadek kultury, tylko upadek człowieka kulturalnego, którego uznaje się dziś za efemerydę.
Moja prywatna lamentacja – wciąż kontynuowana – dotyka takiego obrazka z życia, który spotkał mnie dwa tygodnie temu. Zachciało mi się wyczyścić dywany i wykładziny. Przyjechał miły pan z ogromem fachowego sprzętu. Post fatum (wdałem się w rozmowę) z maturą. Muszę to nadmienić. Siedziałem przy komputerze i pisałem tekst. Współczesny warsztat pracy pisarza tak właśnie wygląda. Pan sobie w innym pomieszczeniu „robił swoje”. W pewnym momencie wszedł i spytał – „Ja przepraszam, że pytam, ale po co państwu tyle książek. Co wy z nimi robicie?”. Trafił mnie kompletnie. Ugodził jak bizona na prerii. Powalił. Zdumiony podniosłem wzrok i powiedziałem – cicho i nieśmiało – „Czytamy…”. Spojrzał na mnie tak zszokowany i uśmiechnął się – kpiąco, pod nosem. Otóż to – budzimy dziś niekłamane zdziwienie. Ten człowiek zobaczył Marsjanina. Mój latający talerz mrugał i świecił kurzem. Książkowy mól naćpany naftaliną. A fe…
Nie matura , lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Taką mamy dziś klasę średnią. Małe rodzinne przedsiębiorstwo. Wszyscy mają matury, wyższe studia (te płatne) i z pełną świadomością nic nie czytają. Potem powtarzają w rozmowach te swoją „wiedzę o świecie Ala TVN” … I tak to wygląda. Gangrena dotyka coraz szerszych rzesz społecznych, stanów i środowisk. Na salach słychać oklaski i tylko dla niepoznaki czasem pokaże się jakiegoś „trupa Szymborskiej” z jakiejś szafy TVP kultura. Dlaczego nie mogę posłuchać Leszka Żulińskiego w takim programie. Słowo daję – obejrzałbym. Był kiedyś taki Pegaz. Pamiętacie? Leszek by mówił o literaturze … fachowo i na temat. A ludzie by poszli do księgarń – kupić i poczytać.
Nie. Tak już nie będzie. Mechanizm się odwrócił. Najpierw kasa misiu. Kasa. Kasa decyduje : kto i co powie, i o kim, i kiedy. Jak wydawnictwo zainwestuje to może i powie. Najlepiej tak o 23.30 kiedy już minie prime time. Ty tego Leszku nie widzisz, czy udajesz, że nie widzisz?
Miałem podsumować. A to temat rzeka. Chyba jednak warto nań rozmawiać. Polemizować. Dyskutować. „Promować” całe to czytanie, świat idei, wartości, głębi. Inaczej zginiemy. Owszem. Świat potoczy się i bez nas. Potrwa jeszcze czas jakiś. Może nawet bardzo długi czas. Lektura książek pozwala na myślenie samodzielne. To nie w smak ludziom, którzy reklamują. Dla reklamodawcy najlepszy jest egzemplarz uległy, łatwo zmieniający zdanie. Samodzielność jest zagrożeniem. Czy ta prawda to jakiś kosmos? To tak oczywiste jak to, że ten świat jeszcze trochę potrwa… Nie przestaniemy lamentować.
Jeśli wszyscy zamilkną, to wkrótce możemy doczekać się góry lodowej. Nie byłoby ciekawie zatonąć? Prawda? Zwłaszcza teraz.
Można jeszcze jednak tego uniknąć.
mały gżdacz Lamentacz – Andrzej Walter