Jan Stanisław Smalewski
Minął tydzień
O końcu, o wojnie i o słońcu
Pamiętamy za sprawą byłego premiera Leszka Millera, jak kończy prawdziwy mężczyzna. Miller powiedział, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, nie jak zaczyna, ale jak kończy. Jak się później okazało, nie był to trafny przykład dla niego. Jako premier jak prawdziwy mężczyzna nie skończył.
Nie wiem, jak skończy obecny premier, chociaż zapewne wielu z nas ma już w zanadrzu pomysły jego końca. Ja osobiście nadal życzę mu jak najlepiej i chciałbym, żeby – w myśl starego porzekadła posła Millera – naprawdę skończył jak prawdziwy chłop. Myślę jednak, że same czcze rokowania to za mało, gdyż przykłady podejmowanych na bieżąco decyzji rządowych, przeczą „sukcesowi wieńczącemu dzieło”.
W minionym tygodniu premier stanął murem za swoim zastępcą, a jednocześnie ministrem finansów Jackiem Rostowskim, wyjaśniając publicznie, że nie on jeden się pomylił szacując budżet państwa, swoje budżety poprawiało z przyczyn złej koniunktury gospodarczej również kilka innych państw w Unii Europejskiej.
Tak, ale powtarzam za wice-szefową PiS: Co to obchodzi przeciętnego Polaka, że pomylili się również inni? I od siebie dodaję: Mnie, który trochę na ekonomii się zna, obchodzą głównie pomyłki pana ministra. A było ich… niech policzę. Oczywiście! To już pięć razy Jacek Rostowski mylił się, wnosząc do Sejmu ustawę budżetową.
Tym razem pomyłka jest niebagatelna. Przewaga wydatków nad dochodami Państwa może wynieść (według optymistów z rządu premiera Tuska) nawet 52 miliardy złotych, a jeśli nie udałoby się znaleźć dodatkowych oszczędności w ministerstwach, osiągnie astronomiczną kwotę 60 miliardów.
Trudno się dziwić, że opozycja bije na alarm, a wspomniany wyżej Leszek Miller, dzisiaj jako przywódca jednej z partii opozycyjnych (SLD) atakuje, że „Jeśli dyrektor finansowy w poważnej korporacji doprowadziłby do takiej sytuacji, to zostałby wyrzucony z pracy”.
Widocznie jednak Polski widzianej oczami naszego ministra finansów do poważnej korporacji ekonomicznej porównywać nie można. Nie można też porównywać pana ministra do poważnych dyrektorów finansowych, bo tacy nigdy by na przykład nie wpadli na to, żeby planowane dochody państwa szacować w oparciu o krociowe wpływy z mandatów nakładanych za przekraczanie prędkości na drogach przez kierowców, czy – jak ostatnio wpadli na to ludzie Rostka – wymyślając jakiś dziwny podatek od Zombi, to znaczy od zmarłych, nakładając VAT (8%) na usługi pogrzebowe „co łaska” od duchownych. – A przecież tak niedawno (pamiętamy – w 2011 r.) obniżono i to dość znacznie zasiłek pogrzebowy. – Oj, panie Rostowski! Żerowanie na ludzkim nieszczęściu nie wyjdzie panu na dobre. I obym się nie mylił.
W tym miejscu trudno mi się oprzeć, by nie użyć określenia: arogancja władzy. Arogancją jest bowiem robienie z ludzi tumanów, udawanie, że w nocy jest widno, a w czasie deszczu świeci słońce.
Niebywałą arogancją w minionym tygodniu wykazał się także nasz premier, kombinując, że jeśli pani prezydent Warszawy Gronkiewicz – Waltz przegra zapowiedziane już w sprawie jej odwołania referendum, to on… wyznaczy ją ponownie, na komisarza stolicy.
Czyżby szykowało się nam nowe porzekadło w sprawie końca? Mam na nie pomysł: Jak kończy prawdziwa kobieta? Prawdziwa kobieta wtedy kończy, kiedy na to pozwoli jej mężczyzna. Chciałem w tym miejscu uzupełnić – premier, ale… czyż nasz szacowny Tatuńcio prezydent nie opowiedział się także za tą opcją?
Tak naprawdę – myślę – to prezydent, chcąc ratować autorytet pana premiera, wyskoczył zaraz szybko z pomysłem poprawki, by referenda były ważne tylko w przypadku takiej samej i wyższej liczby głosów, jakie wcześniej uzyskała osoba, na którą głosowano.
Oczywiście, że jestem za logiką w matematycznych ustawieniach polityki, ale… Nie bagatelizowałbym też nastrojów społecznych, które czasami dużo więcej znaczą, niż wszelkie cyferki buchalterów.
A co do cyferek, warto także zwrócić uwagę na ujawnioną po raz pierwszy w historii partii premiera opozycję. Wynik 20%, bo tyle uzyskał kontrkandydat przywódcy PO w bezpośrednich wyborach uprawniających do mandatu dalszego rządzenia, mówi sam za siebie. = Jedna piąta członków tej partii nie popiera programu swojego przywódcy, nie licząc tych, co się wstrzymali, gdyż byłoby to pewnym nadużyciem (aczkolwiek też warto na ten fakt zwrócić uwagę), to naprawdę dużo. I niedobry prognostyk na przyszłość, dla premiera.
Ta sama cyfra (20) dla opozycjonisty Jarosława Gowina jest też dość wymowna. Uświadamia mu bowiem, że w bezpośrednim starciu z dotychczasowym przywódcą nie stał się samcem alfa i musi opuścić rykowisko. Czy teraz jakiekolwiek dalsze porykiwania ze strony poranionego i przegranego (tak jest w świecie zwierzęcym) mogą mieć jakiekolwiek znaczenie? W moim rozumieniu sprawa jest przez posła Gowina ostatecznie przegrana, w świecie jeleni na przykład ten sam samiec drugi raz walki o stado nie podejmie.
Trudno zatem powiedzieć, czy to utrata instynktu samozachowawczego kierowała posłem Gowinem?, czy zbyt silna presja na pokazanie się, że to właśnie ja mam rację?, stawia go na marginesie polityki. Osobiście jestem po stronie tych członków partii, którzy uważają, że osobnik na którego nie można liczyć w stadzie, jest osobnikiem straconym.
Czy naprawdę z mojej wieży obserwacyjnej nie dostrzegłem niczego, co by jednak stanowić mogło owo przysłowiowe już dla naszej gospodarki światełko w tunelu?
– Było takie. To uruchomienie na Pomorzu udanego odwiertu, z którego popłynął pierwszy w Polsce gaz łupkowy. I oby nie zapeszyć. Gaz taki, którego zasoby w Polsce szacuje się na ćwierć wieku współczesnego wydobycia, mógłby się okazać bardzo przydatny zwłaszcza teraz, gdy znów chwieją się rynki gazowe, gdy w świecie narasta wojenny niepokój związany z sytuacją w Afryce (wokół Syrii, ale i także wokół afrykańskich Wielkich Jezior).
O tak, ma nie lada problem do rozgryzienia prezydent Barack Obama. Wszak w 2009 roku otrzymał pokojową nagrodę Nobla, za… „wysiłki zmierzające do ograniczenia arsenałów nuklearnych i pracę na rzecz pokoju na świecie”. Teraz, po sprzeciwie Rosji i Chin blokującym w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rezolucję mającą na celu potępienie i wywarcie presji na syryjskiego prezydenta Baszara al – Asada (którego reżim jest oskarżony o użycie broni chemicznej), z rosyjskiej Dumy płyną głosy, by mu tę nagrodę odebrać; gdyby USA zaatakowały Syrię bez gody ONZ.
Na udział w interwencji w Syrii nie dał zgody premierowi Kameronowi parlament Wielkiej Brytanii, kanclerz Merkel także oświadczyła, że Niemcy nie zaangażują swoich sił zbrojnych Bundeswery. Tylko Francja wyraziła chęć wzięcia udziału w ewentualnym ataku.
Prezydent Obama jest jednak zdesperowany. Nie chcąc pozostawać papierowym tygrysem, publicznie oświadczył społeczności międzynarodowej, że „USA, jako lider światowy zobowiązane są do rozliczenia krajów, które łamią międzynarodowe normy”. I on do podjęcia takiej decyzji jest gotowy.
Pamiętajmy jednak, że na Ameryce ciąży bilans doświadczeń wojny w Iraku. Wojny, której sam Obama kiedyś nie popierał. Nie popierała jej również znaczna część Amerykanów, ponosząc tego liczne międzynarodowe konsekwencje. Odwołanie się Baracka Obamy w tej sytuacji do ekspertów od bezpieczeństwa międzynarodowego wydaje się rozsądne. USA zaatakują reżim w Syrii odpowiedzialny za użycie broni chemicznej, ale musi wcześniej wyrazić na to zgodę Kongres Stanów Zjednoczonych.
W piątek zakończyli swe prace w Syrii eksperci ONZ mający potwierdzić użycie chemicznej broni masowej zagłady. Na ich ostateczne ustalenia – jak podano – należy zaczekać około dwóch tygodni.
Te dwa tygodnie to też swoisty wybieg – tak myślę. – Wiadomo już przecież, że broń chemiczna została użyta, że doliczono się, jak podają ostatnie szacunki – 1.429 jej ofiar, w tym 426 dzieci. Że od 18 sierpnia do pamiętnej środy 21- go wojska reżimowe czterokrotnie częściej atakowały ten rejon przedmieść Damaszku, by „zatuszować” incydent, i że stwierdzono tam w tym czasie obecność wojsk chemicznych.
Reakcja Stanów Zjednoczonych musi nastąpić – jak to określił prezydent Obama – a uderzenie ma być zdecydowane, krótkotrwałe i znaczące. Co to oznacza? Na pewno oznacza to, że nie mając pełnego wsparcia dla operacji naziemnej wojsk lądowych, amerykanie muszą uderzyć z powietrza.
Czy uda im się zlikwidować reżim prezydenta Asada? Byłaby to niezwykle skomplikowana operacja strategiczna, która musi zostać doprecyzowana w najdrobniejszych szczegółach, a to także wymaga czasu. Muszą zostać rozważone i wybrane optymalne warianty, efekty i skutki. Musi także zostać do niej przygotowane podłoże polityczne. O ewentualnych komplikacjach pisał tym razem nie będę, myślę bowiem, że w najbliższym czasie będzie okazja do nich wrócić.
Obserwując w tym roku polskie bociany, muszę stwierdzić, że miały u nas trudne życie: późna wiosna, a potem upały i brak pożywienia dla młodych sprawiły, że w niektórych regionach kraju ich populacja zmalała. Na szczęście końcówka pobytu w Polsce im sprzyjała, a zakończone w normalnym czasie żniwa i rolnicze podorywki dostarczyły obfitego pożywienia, którym mogły nasycić się przed drogą.
Tradycyjnie już ich odloty z Polski odbyły się w ostatnich dniach sierpnia. Obserwowałem te przygotowania, sejmiki, to znaczy ptasie narady, i odloty z naszego pomorskiego „bocianiego zagłębia”. Obserwowałem i myślałem sobie: Mój Boże, biedne ptaki. Lecą do Afryki. Prawie dwa miesiące. Czeka ich tyle trudu, a tam… znów niepewność.
Skończył się letni sezon urlopowy, skończyły wakacje. W tym roku słońce nie tylko było nam łaskawe, ale wręcz ze swą szczodrością przeholowywało. Zapewne tegoroczny sierpień pobije dotychczasowe rekordy ciepła.
Niewielu z nas zna się na miodach, a te – jak mnie zapewniają miejscowi znawcy – należą w tym roku (z powodu dostatku słońca i ciepła) do wyjątkowo smacznych i zdrowych.
Wysypały się też grzyby. W piątek wstąpiłem do jednego z otwartych w pobliżu Sławna punktów skupu prawdziwka i kurki. Aż w oczach mi się mieniło od ilości tego szlachetnego grzyba. Ponieważ sam nie miałem czasu na chodzenie po lesie, próbowałem uśmiechnąć się do właściciela punktu.
– Mogę panu odsprzedać, ale odradzam. To towar wyłącznie do przerobu, głównie suszenia, na mączkę grzybną.
Byłem zaskoczony. – Wyglądają świetnie.
– Sam wygląd nie wystarczy. – Przekroił jednego na pół. – W tym roku prawdziwek jest wyjątkowo robaczywy. Za mało wody, za dużo słońca – wyjaśnił.
Oczywiście, nie wszędzie w kraju było tak sucho jak u nas na Pomorzu, ale jak się dowiedzieć, skąd będzie pochodzić kupowana w sklepie zupa grzybowa w proszku?
Jednak poczekam na deszcz i wybiorę się na grzyby, nie będę ryzykował z robaczywymi.
Bogaty był ten tydzień w wydarzenia, które można było dostrzec z mojej wieży obserwacyjnej. Mógłbym o nich jeszcze pisać, ale moja małżonka ponagla, że nie zdążymy na pożegnanie lata, jakie po zakończonych na jeziorze Wicku mistrzostwach świata modeli pływających, odbywa się w Jezierzanach i Jarosławcu.
Tak, lato zasłużyło sobie na godne pożegnanie. I chociaż kalendarzowo potrwa jeszcze trochę, wrzesień przecież będzie nam się kojarzył już z jesienią. I tylko wakacje, udany urlop nad jeziorem, morzem czy w górach będą przywoływały romantyczne wspomnienia. Aż chciałoby się zaśpiewać do wiersza Tuwima Wspomnienie:
Mimozami jesień się zaczyna,
złotawa, krucha i miła.
To ty, to ty jesteś ta dziewczyna,
która do mnie na ulicę wychodziła…
No tak. Kto miał dziewczynę, niech sobie ją wspomina, a ja muszę słuchać się żony. Do zobaczenia.