Krystyna Tylkowska – Bez płaszcza i bez szpady

0
233

Krystyna Tylkowska


Bez płaszcza i bez szpady

( o Królowej Margot w warszawskim Teatrze Narodowym

    w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego)

 

  Sceniczne adaptacje znanych powieści od zawsze stanowią wyzwanie dla twórców teatralnych. Jeżeli natomiast poprzedzone są słynnymi adaptacjami filmowymi, wyzwanie jest o wiele większe i trudniejsze.  Jak bowiem przełożyć na język teatru coś, co z takim powodzeniem zadziałało w filmie? Wiadomo przecież, że porównań się nie uniknie.

   W końcu Królowa Margot– dzieło nieco trącące myszką- znana jest współczesnym widzom raczej z realizacji filmowej w reżyserii Patrice Chéreau z 1994 roku, niż z lektury.

  Dobrym sposobem jest całkiem odmienna interpretacja powieści, wykorzystanie jej do opowiedzenia trochę innej historii, niźli ta znana z filmu, inne położenie akcentów, no i przede wszystkim przełożenie adaptowanego dzieła na język teatralny, odmienny przecież od filmowego. Tego właśnie dokonał Grzegorz Wiśniewski, który reżysersko zmierzył się z Królową Margot w Teatrze Narodowym.

  Na tamtejszej scenie dziewiętnastowieczny wyciskacz łez, powieść płaszcza i szpady autorstwa Dumasa- ojca zmienia się w kameralną opowieść o toksycznej rodzinie i stosunkach międzyludzkich.

  Jest również kolejną częścią, tworzonej przez Wiśniewskiego sagi, zatytułowanej Walka o tron. To oczywiście żart. Trudno jednakże nie zauważyć, iż reżyser od jakiegoś czasu sięga po klasyków (od Shakespeare,a po Dumasa- zestawienie przypadkowe), aby opowiadać wciąż tę samą historię. Może mamy więc raczej do czynienia z inną wersją tej samej opowieści, niż z jej kolejną częścią? Co ciekawe pewne rozwiązania scenograficzne z Królowej Margot jako żywo przypominały mi te, znane już z Ryszarda III, którego miałam okazję widzieć podczas Spotkań Teatralnych. Czyli walkę o władzę i niezdrowe relacje rodzinne łączą się u Wiśniewskiego z tą samą scenerią. Rozgrywają pośród wielofunkcyjnych stołów na pierwszym planie, które zamykają, ograniczają przestrzeń, tworząc z niej coś w rodzaju planszy, do jakiejś gry, czy dziwnego boiska.

  Trudno powiedzieć, skąd to powtórzenie. Może stąd, iż taki układ raz się sprawdził i reżyser jest do niego przywiązany, a może to jakaś zagadka, rebus dla widza. W każdym razie w pięknej, surowej kaplicy, pozbawionej jakichkolwiek symboli wiary (ciekawe i wiele mówiące nawiązanie do treści), stoją właśnie owe stoły, ograniczające i wyznaczające przestrzeń.   

  Tło historyczne jest zaledwie zarysowane i schodzi właściwie na dalszy plan. Oglądamy raczej okrutną baśń, w której nie ma żadnych odniesień do współczesności, ale też historia nie jest tu główną bohaterką.  Fabuła powieści, liczba bohaterów zostały bardzo okrojona dla potrzeb sceny, zyskując w ten sposób na wyrazistości. Wydarzenia z roku 1572 poznajemy tu niejako od strony kulis. Kiedy słyszymy relację Karola IX z trwającej właśnie za oknem Nocy św. Bartłomieja, nie wiemy, czy opowiada on o czymś, co ma miejsce naprawdę, czy też  mamy do czynienia z opowieścią szaleńca, który dzieli się swoją straszną wizją.

  Ogromnym atutem tego spektaklu jest aktorstwo. Właściwie należy tu wymienić  trzy  role- perełki, które trudno zapomnieć. Katarzynę Medycejską Danuty Stenki, Karola IX Marcina Hycnara i drugoplanową, ale zapadającą w pamięć rolę królewskiego wróżbity i alchemika Rene w wykonaniu Jadwigi Cieślak-Jankowskiej.

   Stenka samym swym pojawieniem wzbudza sensację. Każdy jej krok, najmniejszy gest potwierdza ogromną charyzmę kreowanej postaci. Katarzyna w jej wykonaniu to żeński odpowiednik Machiavellego,  cyniczny polityk bez mrugnięcia powieką podejmujący decyzje, w wyniku których inni tracą życie. To również ten typ kobiety, która wzbudza w innych palącą nienawiść, podszytą jednak ogromną fascynacją oraz  nabożnym wręcz zachwytem. Jej pełna emocji, ale też jakiegoś sadystycznego zacięcia gra w kręgle jest prawdziwym majstersztykiem. Bardzo dużo mówi o bohaterce kreowanej przez Danutę Stenkę.

   Karol w wykonaniu Hycnara to infantylny, rozkapryszony chłopak, który nie dorósł do roli króla.  Jest marionetką w rękach matki, a przy tym  całkowicie nie ma poczucia rzeczywistości. Nie widzi i nie rozumie konsekwencji swych czynów. Świat wydaje się być zbyt trudny dla niego. Szczęśliwy czuje się tylko w towarzystwie swoich psów (na scenie pojawiają się dwa piękne rodezjany). Karol podejmuje perfidną grę- z matką, z rodzeństwem, z Nawarczykiem, którego darzy przyjaźnią, ale nie umie ukryć swojej wrażliwości, bezradności. Jest odpowiedzialny za wiele zbrodni, a jednak wzbudza współczucie. Bardzo ciekawie zbudowana postać.

   W tym spektaklu dotyczącym walki o władzę mimowolna i trudna do rozstrzygnięcia walka o aktorską palę pierwszeństwa pomiędzy Danutą Stenką a Marcinem Hycnarem jest nie lada atrakcją dla widzów. Ten iście królewski duet nie ma sobie równych.

   Trudno też nie wspomnieć  o Jadwidze Cieślak Jankowskiej, w której interpretacji Rene stał się mroczną, androgyniczną wiedźmą (taką, co wie, wie więcej, niż inni), wiedźmą będącą poza czasem, mającą tajną władzę nad wszystkim i wszystkimi. Postać zagrana przez Cieślak-Jankowską tyleż uczestniczy w wydarzeniach, co je obserwuje z pobłażliwym dystansem i okrutnym rozbawieniem. Każde jej słowo przyprawia widzów o dreszcz, o lęk, że może być bezlitosną prawdą o nich samych.

  Tytułowa Margot (Wiktoria Gorodeckaja) ma świetne momenty, jednak całość robi wrażenie niespójnej, jak gdyby aktorka była źle poprowadzona. Widocznie reżyser postawił na inne gwiazdy w tym spektaklu, uznając, że głównym atutem królowej Małgorzaty ma być niezwykła uroda. Szkoda, gdyż Gorodeckaja jest bardzo utalentowaną artystką, a rola kobiety zbyt silnej, by zgodzić się na przedmiotowe traktowanie była dużym wyzwaniem, dawała szereg możliwości. Są w tym spektaklu chwile, gdy widzimy, ogromny potencjał aktorki, to, jak mogłaby zagrać tę rolę w bardziej sprzyjających okolicznościach.

  W tandemie panów de la Mole (Dobromir Dymecki) i de Coconnas (Arkadiusz Janiczek) znacznie ciekawiej wypada ten ostatni. To postać pełnokrwista, wielowymiarowa, łącząca w sobie honor, lojalność z humorem i rubasznością, w przeciwieństwie do smętnego, szlachetnego kochanka Małgorzaty. Może zresztą tak już jest, że Merkucjo zawsze wypada bardziej interesująco, niż Romeo.

   Widzowie pamiętający wielką produkcję filmową, pełną widowiskowych efektów i scen batalistycznych  będą zaskoczeni kameralnym spektaklem Wiśniewskiego. Na pewno jednak nie wyjdą z teatru rozczarowani, gdyż najnowsza sceniczna wersja niezwykłych namiętności i pozakulisowych rozgrywek z powieści Aleksandra Dumasa ma ogromną siłę. Niby trudno doszukiwać się w niej odniesień do współczesności, ale przecież natura ludzka jest czymś, co nie zmienia się przez wieki. 


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko