Igor Wieczorek
Wampiryczny Pan Oczko
Większość antropologów zgadza się co do tego, że zanim słowiańską duszą zawładnął chrześcijański Bóg, władały nią rozmaite nieosobowe bóstwa i odrażające demony. Jednym z nich był przez lata upiór zwany Wąpierzem, protoplasta wampira.
Zanim ten obrzydliwiec zrobił światową karierę jako główny bohater kiczowatych horrorów, błąkał się po obrzeżach środkowo-wschodniej Europy i dręczył słowiańską duszę. A czynił to z takim uporem, perfidią i skutecznością, że w końcu słowiańska dusza skazała go na wygnanie. Wąpierz wyjechał do Anglii i ku wielkiemu zdziwieniu słowiańskich kulturoznawców zrobił zawrotną karierę jako niejaki Vampyre.
Wybitny znawca wampirów, Mickiewicz, był przekonany o tym, że przyczyn angielskiej kariery słowiańskiego demona należy szukać w odmiennym rozumieniu relacji między poezją a wiarą. O ile w kulturze słowiańskiej wiara rządzi poezją, o tyle w kulturze angielskiej poezja zarządza wiarą. W swoich prelekcjach paryskich Mickiewicz powiedział wyraźnie, że „Wiara w upiory jest wyłączona z poezji słowiańskiej. Mówi się bowiem o tym zabobonie z trwogą, a styl słowiański nie jest w stanie swobodnie zapanować nad takim przedmiotem”.
Jeżeli Mickiewicz miał rację, a wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście ją miał, to znaczy, że nasza poezja nigdy nie zrobi zawrotnej, ogólnoświatowej kariery z powodów ideologicznych. I chociaż sukces wampira nie jest najlepszym przykładem zasłużonego, podziwu godnego sukcesu, to przecież istota problemu, którą postać wampira wyraźnie symbolizuje, jest godna najwyższej uwagi. Wszak wampir to zło wcielone, a zło wcielone to problem, z którym wypada się zmierzyć. Wiele wskazuje na to, że literatura polska boi się tego problemu jak diabeł święconej wody. Zwracali na to uwagę Brzozowski, Gombrowicz, Miłosz i kilku innych autorów, lecz problem wciąż jest otwarty.
W arcyciekawym eseju ”O kulturze, która utraciła swój cień” krytyk literacki, Marek Lubański, postawił ciekawą tezę, że większość naszych pisarzy „wyjałowiona” urazem rosyjskim i niemieckim, nie chce, nie może i nie potrafi podejmować trudnych zagadnień egzystencjalnych i ustosunkować się do problemu zła w jego metafizycznym, a nie tylko geograficzno-historycznym wymiarze. To z całą pewnością prawda.
Na szczęście obok rzeczonej „wyjałowionej” większości istnieje też gniewna mniejszość, którą zło prowokuje do odważnego pisania na temat niepokojąco cienistej natury umysłu. Jednym z przedstawicieli owej gniewnej mniejszości jest chociażby Henryk Gała, poeta i dramatopisarz, który uraczył niedawno słuchaczy radiowej Trójki słuchowiskiem na temat ledwie uchwytnej granicy między potrzebą miłości a seksualną przemocą.
Główny bohater dramatu to starszy samotny mężczyzna, który zabiega o względy ponętnej młodej kobiety. Podczas owych zalotów dopuszcza się drobnych kłamstewek, kóre z punktu widzenia adorowanej kobiety jawią się, nie bez kozery, jako zapowiedź gwałtu. Tak oto nieszczęsny samotnik przekształca się mimowolnie w wampirycznego Pana Oczko, który – co bardzo ciekawe – nie budzi żadnego strachu, a tylko szczere współczucie. W tym sensie nie różni się wiele od realnego wampira, który jest w rzeczy samej sprofanowanym ciałem niewinnego człowieka.
O tym, że każdy wampir jest sprofanowanym ciałem niewinnego człowieka mówią nam archeolodzy, historycy i etnolodzy, a o tym, że mniej realny, bo mitologiczny, wampir też może budzić współczucie, przekonał nas Werner Herzog, wybitny reżyser filmowy, który w ekranizacji powieści Brama Stokera ”Dracula” ukazał figurę wampira w rewolucyjnym świetle jako ofiarę pustki tudzież bezsensu istnienia.
To dobrze, że taki poeta, jakim jest Henryk Gała, należy do tej mniejszości mistrzów polskiego pióra, którzy tak wielostronnie, odważnie i sardonicznie opisują cienistość prawdziwej natury ludzkiej, a nie jej promienny ideał.