Jan Stanisław Smalewski – Krzyż

0
310

Jan Stanisław Smalewski


Krzyż

 

   Zawsze rano po przebudzeniu mężczyzna opuszczał sypialnię, szedł do pokoju, siadał na fotelu i w swoisty, niemal rytualny sposób, chłonąc widoki dochodzące zza okna, powracał do otaczającej go rzeczywistości.

   Czasami było w tym sporo przypadkowości, gdyż budząc się, nie wiedział jeszcze, co przyciągnie jego uwagę. Nie wiedział, czy będzie to przyroda za oknem, czy ściana w jego mieszkaniu, na której wisiał niepozorny, metalowy krzyż z Chrystusem.

   Długo urządzał to swoje mieszkanie. Pięć lat mu zajęło, zanim jego wnętrze wypełniło się sprzętami, a na ścianach zawisły obrazy i rozmaite pamiątki.

   Tego dnia, ogarniając wzrokiem umeblowany już pokój, sycił się radością ze swoich dokonań. A były to dzieła iście godne artysty; z pieczołowitością doboru szczegółów tak co do sprzętów, jak i dekoracji. Z meblami spójnie komponowały olejne obrazy. Współgrało z nimi światło zabytkowych żyrandoli wyszukanych na giełdach staroci. Liczne drobiazgi zalegające półki komponowały z ikebanami ze zbóż, traw i kwiatów. W ściśle ustalonych miejscach leżały na podłodze przywleczone z pól kamienie, spełniające rolę odpromienników.

   Były tam też fragmenty oczyszczonych, ale dziwacznie poskręcanych, jak jego życie i dusza, korzeni.

   W pokoju, który spełniał także rolę gościnnego, na jednej z półek tkwił okazały korzeń, na odrostach którego zatknięte zostało kilka szczupaczych łbów z szeroko otwartymi paszczami, pełnymi ostrych, drapieżnych zębów. Trofea te przypominały mu dawne wyprawy wędkarskie, podczas których zasadzał się na rybie drapieżniki.

   Szczupak był nie tylko wyzwaniem dla niego jako wędkarza, ale także swoistym symbolem drapieżcy, który bezlitośnie trzebił inne podwodne gatunki. Drapieżcy, który w dziwny sposób kojarzył mu się często z gatunkiem ludzkim.

   Mimo takiej rozmaitości w pokoju niewiele było rzeczy przeniesionych ze starego mieszkania. Po śmierci żony, która tragicznie zginęła w wypadku samochodowym, poprzednie mieszkanie oddał córce.

   Córkę kochał bardzo. Różniła ich jedynie miłość do jej matki, a jego żony. A potem… jej śmierć. Córka chciała skupić wokół siebie jak najwięcej pamiątek po matce, którą bezgranicznie za jej życia kochała. On tych pamiątek w ogóle nie potrzebował.

   Mężczyzna, po śmierci najbliższej mu osoby nie mógł darować sobie, że tego tragicznego wieczoru pozwolił jej samej wsiąść za kierownicę ich starego Daihatsu i udać się w tak trudnych warunkach pogodowych, jakie przyniosła jesienna zmiana pogody, w podróż do chorej matki. Wrócił wówczas z pracy zmęczony i gdy poprosiła, by ją zawiózł do niej, najzwyczajniej odmówił. Na dodatek, za co obwiniał się potem dodatkowo, nie zmienił wcześniej opon na zimowe, uważając, że do świąt Bożego Narodzenia jeszcze daleko i zdąży to zrobić.

   – Jestem zmęczony, jedź sama – zadecydował krótko, oddając jej kluczyki do samochodu.

   Pojechała. Pod Gdańskiem z nadmierną prędkością wyprzedzał ją jakiś młody człowiek bez wyobraźni, który usiłował na trzeciego ominąć samochód ciężarowy. Oślepiona jego światłami, a potem przerażona tą sytuacją kobieta nie opanowała na śliskiej jezdni pojazdu i uderzyła w bok ciężarówki. Daihatsu odbiło się, stanęło w poprzek drogi, a potem zderzyło z innym samochodem nadjeżdżającym z naprzeciwka.

   Córka też nie mogła mu wybaczyć tego kroku. Obwiniała go i nadal chyba obwinia za śmierć matki. Mimo że nikt za wypadek go nie oskarżał, każdy powrót do domu był takim właśnie oskarżeniem. Nawet, gdy już rozmowy na ten temat z córką ustały, wciąż wydawało mu się, że ona lada moment po raz kolejny mu to wypomni.

   Dwa lata po śmierci żony mężczyzna postanowił, że wyprowadzi się z ich wspólnego mieszkania. Odda go córce, a dla siebie kupi nowe. Miał dobrą pracę, nieźle zarabiał, a do tego mógł pozwolić sobie na wyrzeczenia; został sam i nie zamierzał z nikim się wiązać. Jego jedyna miłość odeszła, a ból był zbyt silny, by z nim walczyć, szukając ukojenia w ramionach innej kobiety.

   Ze starego mieszkania zabrał tylko stary, kawalerski segment i książki. No i wiszącego teraz w gościnnym pokoju stylizowanego współcześnie Chrystusa na krzyżu; podarunek od matki chrzestnej.

   Podarunek ten miał teraz dla niego wymowę szczególną. I nie tylko dlatego, że przypominał mu Krzyż Pański, jaki przyszło mu nosić po śmierci żony. Ten krzyż przypominał mu czasy, których pamiętać nie chciał, bo się ich wstydził.

   Był pierwszym sekretarzem Komitetu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Elblągu, gdy matka chrzestna przywiozła mu ten upominek. Przywiozła go z Rzymu razem z różańcem z drzewa różanego, jako pamiątki pielgrzymki do Ojca Świętego Jana Pawła II.

   – Ciociu?! – zawołał wówczas. – Co ja z tym zrobię? Ciocia nie wie, że… – zawahał się, a kiedy wymownie spojrzała mu w oczy, jakby powstrzymując go przed wypowiedzeniem tego najgorszego, że odszedł od wiary, wyjaśnił – Ciocia nie wie, że gdybym ja ten krzyż powiesił na ścianie w swoim domu, od razu znalazłby się ktoś, kto by o tym doniósł do Warszawy i zdjęliby mnie ze stanowiska?

   – Ty taki uczony i na takim stanowisku, a nie wiesz, co zrobić z krzyżem? – zdziwiła się matka chrzestna. – Toż powieś sobie go w szafie. Tam na pewno nie będzie ci nikt zaglądał. Na wewnętrznej stronie drzwi – wyjaśniła.

   Posłuchał matki chrzestnej, tym bardziej że była dla niego jak matka rodzona i gdy był dzieckiem, często uczestniczyła w jego wychowaniu. Krzyż był skromny, można go było zatem powiesić w byle jakim – niewidocznym dla złych oczu – miejscu, choćby na wewnętrznej stronie drzwi szafy.

   Na szczęście te czasy, gdy zabraniano wiary, a uprawianie praktyk religijnych skazywało niepokornych na represje ze strony jedynie słusznej partii Polaków – PZPR, odeszły do przeszłości, odeszły w niepamięć, a on mógł już bez żadnych obaw, że zgrzeszy wobec prawowitej ziemskiej władzy, kierować ku niemu swe chrześcijańskie westchnienia.

   Nigdy, ani w młodości, ani po „przefarbowaniu się” – jak określali takich, co wrócili na łono Kościoła zatwardziali zwolennicy poprzedniego systemu – nie był fanatykiem, a pacierz, klęcząc, odmawiał jedynie w dzieciństwie, co nie oznaczało jednak, iż utracił całkowity kontakt z Bogiem. Dla niego Bóg miał zawsze wymiar duchowy, był prawdziwym stwórcą tego świata i wszechświata także. Był takim samym elementem istnienia wszechrzeczy jak: materia, przestrzeń i czas. Był samoistną energią, która nadawała sens pozostałym składnikom bytu, która tworzyła wszechrzeczy i sprawiała, że są one takie, nie inne.

   Będąc przekonanym, że to ta energetyczna wszechmoc kierowała życiem, wszelakim życiem, jego także, chciałby kiedyś zrozumieć ją do końca lub choćby doczekać dowodnego jej ujawnienia, potwierdzenia w jakiś namacalny sposób. Chciałby dożyć momentu, gdy potwierdzone zostaną hipotezy, że oprócz ziemi nigdzie nie ma życia we wszechświecie – jak twierdził znakomity nasz pisarz-fantastyk Stanisław Lem – lub, że występuje ono gdzieś jeszcze, jak i to, że może tu na ziemi jesteśmy tylko jakimś odłamem, gałęzią boskiego gatunku istot żywych, nie tylko duchowych metafizycznie, ale prawdziwych z krwi i kości.

   Nie będąc pewnym do końca swych racji, mężczyzna poszukiwał Boga wszędzie, z zainteresowaniem odnosząc się do najdrobniejszych przejawów świadczących o jego istnieniu, o sensie ludzkiego życia, w tym swojego także. O sensie istnienia wszelkich bytów materialnych i powiązań występujących pomiędzy nimi, wreszcie o odczuwanym co jakiś czas kierowaniu i jego losem przez „Coś z góry”: przeznaczenie, bądź tak zwany Palec Opatrzności.

   Wierząc zatem w takiego Boga, na jakiego go było stać, chciał też, a może przede wszystkim, teraz po śmierci żony, do której niewątpliwie się niechcąco przyczynił, odpokutować swój grzech braku miłości, braku mężowskiej troski o swą połowicę.

   Odpokutować w ten sposób, że po wyjęciu krzyża ze starej szafy, gdzie przez lata wisiał na wewnętrznej stronie jej drzwi, i powieszeniu go oficjalnie w swym mieszkaniu, będzie mógł w skrytości ducha, chroniąc się przed wścibskimi oczami współplemieńców, modlić się. Modlić o przebaczenie. I o nadzieję, że tam po tej stronie, gdzie teraz jest jest jego żona, ludzie są lepsi.

   Mężczyzna wierzył też, że gdy spotka się ze swoją małżonką, ona wybaczy mu, iż tego feralnego wieczoru nie pojechał z nią, że nie był jej do końca wierny.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko