Roman Soroczyński – Nie zawsze lata mają coś wspólnego z człowiekiem

0
286

Roman Soroczyński




Nie zawsze lata mają coś wspólnego z człowiekiem

 

W internecie krąży filmik pod tytułem „Wizyta”. Przedstawia on rozmowę starszej pani z lekarką. Bardziej sprawni internauci odkryją, że jest to początek świetnego filmu „Pora umierać”, w którym główną rolę gra Danuta Szaflarska.

Na szczęście tytuł filmu nie był proroczy i Pani Danuta dalej czaruje widzów swoim urokiem. Może udaje się to Jej dlatego, że w latach dziewięćdziesiątych XX wieku wystąpiła jako Wiedźma w filmie „Diabły, diabły” oraz jako Jędza w filmie „Nic”? Reżyserką tych filmów jest Dorota Kędzierzawska, która na nowo odkryła Danutę Szaflarską.

Młodsi czytelnicy i widzowie zapytają zapewne: – Jak to „na nowo”? Starsi (chociaż przekonałem się, niestety, że nie wszyscy) pamiętają Panią Danutę z filmów realizowanych tuż po wojnie. Później występowała rzadko. Moim zdaniem, zbyt rzadko.

Dlaczego tak się działo? Próbowano tego dociec podczas, zorganizowanego 18 czerwca 2013 roku w „Gazeta Cafe”, spotkania z Danutą Szaflarską. Aktorka nie odpowiedziała wprost na pytanie prowadzącego spotkanie Remigiusza Grzeli: „Jak zachować taką radość życia?”. Stwierdziła, że „nie zawsze lata mają coś wspólnego z człowiekiem”, po czym przytoczyła wiele anegdot ze swojego życia. Robiła to bardzo subtelnie i – w przeciwieństwie do współczesnych celebrytów – zręcznie omijała pytania dotyczące Jej prywatnego życia.

Danuta Szaflarska ukończyła Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej w 1939 roku, czyli tuż przed II wojną światową. Zapytana o występy w teatrze podziemnym odpowiedziała, że młodzi aktorzy wówczas nie grali, lecz przygotowywali (pod kierunkiem Leona Schillera) repertuar na „po wojnie”. Jednym ze spektakli była „Elektra” Jeana Giraudoux. Nawiasem, po wojnie Pani Danuta nie zagrała w tym spektaklu, gdyż była wówczas zaangażowana w krakowskim Teatrze Starym. Opowieść o swoich okupacyjnych przygodach podsumowała stwierdzeniem: „Jeśli chodzi o kombinowanie i łgarstwa, to jakoś to miałam”

W „Zakazanych piosenkach” (pierwszym powojennym filmie dopuszczonym do dystrybucji) miała okazję zaśpiewać, co autoironicznie skomentowała: „To nie daj, Boże”.

Okazuje się, że dopiero po obejrzeniu filmu „Skarb” Aktorka stwierdziła, że Jerzy Duszyński jest przystojny. Koledzy ze studiów i z planu filmowego byli… kolegami, a Ona nigdy nie interesowała się… kolegami i aktorami. Takie podejście zawdzięcza swojemu profesorowi, Aleksandrowi Zelwerowiczowi.

Podczas światowej premiery filmu „Pora umierać” pewna dziennikarka kanadyjska była zdziwiona, że nie jest to film dokumentalny, lecz fabularny. Stwierdziła, że tak samo, jak bohaterka filmu, mówi jej babcia. Z kolei Danuta Szaflarska z dużym rozbawieniem wspominała, jak podczas kręcenia filmu huśtała się na stojąco, czym naraziła się realizatorom. Bardzo też żałowała, że w tym filmie, w scenie tańca na deszczu, zastąpiła Ją dublerka. Powiedziała, że Ona zrobiłaby to inaczej, co nie znaczy „lepiej”. Czyż takie stwierdzenie nie jest dowodem wielkiej pokory znakomitej Aktorki?

Bohaterka wieczoru znakomicie spuentowała swoje wspomnienia: – Przygód, nie można narzekać, było dużo.

 

 

 

Trzeba pamiętać, że większość aktorów nie żyje samymi filmami. Wszak jest teatr! Prowadzący rozmowę przytoczył wypowiedź kolegi z roku, a zarazem przez pewien czas dyrektora Teatru Współczesnego, Erwina Axera, który żałował, iż Danuta Szaflarska miała za mało czasu na eksponowanie w teatrze swojego znakomitego talentu aktorskiego: w tym czasie korzystała z innych atrakcji życiowych.

 

Spytana o sytuację TR Warszawa, powiedziała, że jest to najlepszy, najukochańszy teatr, zaś jego dyrektor, Grzegorz Jarzyna jest zjawiskiem. Aktorka przypomniała, że, mając dziewięćdziesiąt parę lat, dostała etat w tym teatrze, na co sala wybuchła śmiechem. W TR Warszawa – jak w rodzinie – nikt nikomu nie robi przykrości. Na pytanie, czego zespół może nauczyć się od Niej, odpowiedziała: – Oni sami umieją, ja mogę się od nich uczyć.

Ponieważ na sali był Grzegorz Jarzyna, poproszono go o wypowiedź, co Danuta Szaflarska wnosi do teatru. Okazuje się, że wnosi Ona „rodzaj życiowej energii. My się dużo uczymy od Pani Danusi. Uczymy się pozytywnego odbierania życia. Spijamy dobrą energię, którą nas obdarza”.

Może to nieładnie, ale w tym miejscu nie mogę powstrzymać się od refleksji, że miałem wielką przyjemność podziwiać Danutę Szaflarską w kilku rolach teatralnych – zarówno w TR Warszawa, jak i w Teatrze Narodowym. W każdej z nich stosowała nadzwyczajne środki wyrazu: kiedy miała być energiczna – emanowała energią, kiedy miała być wyciszona – grała tak, jakby Jej nie było. Miałem również okazję obserwować znakomitą atmosferę w TR Warszawa i dlatego chętnie wziąłem udział w akcji „Kup sobie teatr”, która – jak czytamy na stronie internetowej Teatru – „ma na celu zebranie środków finansowych, umożliwiających wykupienie przestrzeni (…) aktualnie wynajmowanej przez TR Warszawa…”. Zachęcam do tego innych!

 

Pretekstem do spotkania był film dokumentalny „Inny świat”, zrealizowany przez Dorotę Kędzierzawską i Arthura Reinharta. Sądziłem, że najpierw widzowie będą mogli obejrzeć ten film, a później wziąć udział w dyskusji. Kolejność była odwrotna, co zresztą nie spodobało się również Bohaterce wieczoru. Trudno bowiem widzom brać aktywny udział w dyskusji o filmie, którego nie oglądali.

Film trwa 97 minut, co zostało żartobliwie skomentowane jako jedna minuta za każdy rok życia. Dorota Kędzierzawska powiedziała, że kręcenie zdjęć zajęło pięć dni, zaś praca nad montażem filmu była bardzo żmudna i trwała cały rok. Dyrektor Narodowego Instytutu Audiowizualnego, Michał Mierczyński, stwierdził, że to, co jest związane z tym filmem – to „prawda czasu, prawda ekranu”. Poinformował on, że zostało jeszcze kilkanaście godzin nakręconego materiału, zatem – parafrazując tytuł filmu – jeszcze nie pora umierać. 

 

Tym bardziej, że w każdej roli Danuty Szaflarskiej można znaleźć coś dla siebie: opisywana na początku tego materiału scena z „Pora umierać” zawsze zwala mnie z nóg, zaś nie wymieniany podczas spotkania film „Żółty szalik” (którego, niestety, nie mogę nigdzie kupić) za każdym razem głęboko mnie wzrusza.

 

Na ogół staram się życzliwie pisać o organizatorach imprez kulturalnych. Tym razem jednak zaskoczyły mnie dwie kwestie. Pierwszą z nich, mniej istotną, było fatalne nagłośnienie. Ale już bezradność wobec tłumów, które zjawiły się na spotkaniu – to nie drobiazg! Owszem, byli tacy, którzy przyszli na dwie godziny przed jego rozpoczęciem. Sam zaplanowałem tylko 30 minut oczekiwania. Nie liczyłem na miejsce siedzące, ale sądziłem, że przynajmniej warunki do stania będą w miarę godziwe. Tym bardziej, że nad holem, w którym mieści się „Gazeta Cafe”, jest antresola. Podczas spotkania była ona niemal pusta, zaś drzwi wejściowe zamknięto. Domyślam się, że pracownicy Agory, którzy weszli na antresolę od środka budynku, nie czuli się najlepiej, kiedy zwykli ludzie pukali do nich, a oni nie mogli pomóc. Ochroniarze przychodzili z kluczami i nie mogli dobrać właściwego, którym mogliby otworzyć drzwi. Prowadzący spotkanie poinformował, że takie tłumy były tylko na spotkaniu z Vaclavem Havlem. Skoro już zdarzyła się taka sytuacja, dlaczego „Gazeta Wyborcza”, która piętnuje przypadki bezmyślności u innych, sama nie wyciąga wniosków?

 

 

Roman Soroczyński

     20.06.2013 r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko