Jan Strękowski – Oblatywanie budyniu (5)

0
89

Jan Strękowski



Oblatywanie budyniu (5)



Prince Polo

 

Beata PflanzCo mają wspólnego Prince Polo i krówka z Milanówka? Oczywiście – słodycz. A co te dwa produkty, które powstają od lat w Polsce i są naszymi narodowymi produktami, mają wspólnego z Polską? Tu odpowiedź nie jest już taka prosta.

Próbując odpowiedzieć sobie na pytanie: Prince Polo a sprawa polska, warto sięgnąć do wydanej w 1978r. w przekładzie Karola Sawickiego powieści „Duszpasterstwo koło lodowca”, pisarza, prozaika, dramaturga, eseisty i poety, urodzonego w 1902 r. Halldora Laxnessa. Autor był laureatem literackiej nagrody Nobla w 1955r. I jedynym chyba noblistą pochodzącym z Islandii. Powieść, co ważne, napisał w 1968r. Ważne… z powodu Prince Polo.

Co ma Prince Polo, tym razem do Islandii, czyli piernik do wiatraka, bo taki kształt ma ta dziwna wyspa, leżąca na granicy płyt kontynentalnych, i należąca w części do jednej (Europa), w części do drugiej (Ameryka)? Wyspa w rozkroku, którą ostatnio nawiedziło (by użyć kościelnego żargonu) tak wielu Polaków, że stali się największą mniejszością w tym zagubionym na końcu mapy kraju. Jak najbardziej ma.

Zanim otworzymy książkę Laxnessa sięgnijmy najpierw do internetu na strony dotyczące najsłynniejszej obecnie Islandki, czyli piosenkarki Björk Guddmundsdóttir. Serwis „Polska strona Björk” zanotował: „Wbrew pozorom Islandczyków i Polaków trochę łączy. – Każdy Islandczyk Polskę skojarzy sobie najpierw z PRINCE POLO. Jest ono jednym z największych przysmaków.” A nieco dalej przeczytamy, że prezydent Islandii Ólaf Ragner Grimsson, podczas wizyty w Polsce w 1999r., przyznał, że „całe pokolenie Islandczyków wyrosło na dwóch rzeczach – amerykańskiej coca-coli i polskim Prince Polo”… (znów Ameryka i Europa!!!).

Andrzej Jaroszyński, były ambasador w Królestwie Norwegii oraz w Islandii opowiadał mi kiedyś, że w latach 60 ub. w., kiedy w PRL-u rządził skąpy i despotyczny władca zwany towarzyszem Wiesławem, a oficjalnie I sekretarzem PZPR, Władysław Gomułka, PRL musiało spłacić jakiś dług (to niespotykane, bo PRL za Gomułki długów nie zaciągała!) wobec… Islandii. No, ale dolary, czyli dewizy były dobrem zbyt cennym dla skąpego Gomułki, wysłał więc Islandczykom wyprodukowane za bezcen Prince Polo. Mówiąc precyzyjnie – cały statek kruchych wafelków w czekoladzie. Tak się złożyło, że w tym samym czasie na wyspę trafił amerykański napój, którym w PRL straszono niegrzeczne dzieci, czyli coca – cola. I o dziwo, europejskie (socjalistyczne) Prince Polo świetnie się skomponowało z amerykańską (kapitalistyczną) colą, stając się od tamtej pory nieodłącznym daniem kawiarniano – deserowym na wyspie. Dziś ponoć Islandczyk bez Prince Polo z coca – colą przestaje być Islandczykiem i gotów rzucić się do Oceanu z rozpaczy, gdyby tego zestawu zabrakło.

A teraz wracajmy do opisanej przez Laxnessa parafii, zagubionej koło lodowca Snaefells, którego opisanie rozsławiło ponoć francuskiego pisarza Julesa Verne’a, autora wydanej w 1864r. „Podróży do środka ziemi”, znanej także pod innymi tytułami (Podróż do wnętrza ziemi, Podróż podziemna, Przygody nieustraszonych podróżników, Wyprawa do wnętrza Ziemi). Do wnętrza Ziemi prowadził krater tego właśnie wulkanu. Tak przynajmniej twierdzi bohater powieści Laxnessa. Młodzieniec ów przyjechał do położonej obok tego lodowca parafii i tam przywitany został taką zachętą: „Kawa zaraz będzie gotowa. Naturalnie z wafelkami Prince Polo”. Po chwili zaś wytłumaczono gościowi, że „Wafelki Prince Polo to zbytek, na który możemy sobie pozwolić, odkąd do naszego kraju zawitał dobrobyt.

Kilkadziesiąt stron dalej dowiadujemy się nieco więcej na temat słynnych wafelków, wówczas jak mówi bohater powieści, wielkiej nowości przywożonej z zagranicy. „Zasadniczo jest to niemała pochwała moralności naszego narodu – zanotował on – jeśli się tylko zważy, że kiedy stał się bogaty i nie mógł już zliczyć swoich pieniędzy, to nie brał przykładu z bogatych nacji, spożywających na co dzień różnorakie pieczyste i pasztety, w niedzielę zaś pieprznie przyrządzane pawie, zapijane winem z korzeniami, lecz właśnie wafelkami Prince Polo postanowił powetować sobie wielowiekowe spożywanie „czarnego fiuta” (jądra tryka marynowane w serwatce – JS) i mięsa z wielorybów”. Wafelkami, które jak  czytamy parę linijek dalej, „w tej chwili są bardzo modne w Reykjawiku i uważane za najbardziej wykwintne”.

      To jeszcze nie wszystko, co Islandczycy sądzą o Prince Polo. Najciekawsze jest to, że uważają ten popularny polski produkt obecny w naszych domach od dziesiątków lat za… produkowany w Polsce „specjalnie dla Islandczyków” – to też cytat z Laxnessa. Polski wynalazek, którym obdarowaliśmy ich pozbawioną słodyczy wyspę, wymyślony przez Polaków po to, by uszczęśliwić ten żyjący na końcu świata naród.

      Warto w tym miejscu postawić pytanie: co Polacy – altruiści dali światu i ludzkości? „Solidarność”, wiktoria wiedeńska, chrześcijaństwo, przedmurze, tolerancja religijna i narodowościowa, pierwsza demokracja, pierwsza europejska konstytucja, wszystko to bywa na świecie kwestionowane, nawet polska misja cywilizacyjna bywa nazywana wynarodowianiem. Ale są rzeczy bezsporne, jak Prince Polo.

I nie tylko. W reportażu dotyczącym polskiej interwencji wojskowej w Afganistanie przeczytałem o polskich krówkach – ciągutkach z Milanówka, w których zakochali się Afgańczycy. Krówki, w papierkach moro, dostali polscy żołnierze, w celu rozdawania. 10 ton promocyjnych krówek zrobiło w Afganistanie furorę i ma szansę na podobną karierę jak niegdyś Prince Polo w Islandii. Nawet jeśli Afgańczycy zapomną, że polskie wojska walczyły w ich kraju, będą wdzięczni za krówki – ciągutki, które wymyślili Polacy, specjalnie dla ich cierpiącego wojnę i biedę narodu.

Czy jest w tym coś dziwnego? W dawnych czasach człowiek wierzył święcie, że koń biega jak koń i daje się osiodłać, bo został stworzony z myślą o potrzebach człowieka, wielbłąd dwugarbny ma dwa garby, by człowiek mógł wygodnie na nim siedzieć, krowy dają mleko nie z myślą o swych słodkich cielaczkach, lecz chcąc dogodzić swemu właścicielowi.

Jan Sztaudynger napisał: Gdyby jajo miało inną formę, życie kury byłoby potworne... Wszystko ma swój cel zapisany gdzieś indziej. Są o tym przekonani choćby bohaterowie komedii filmowej „Bogowie muszą być szaleni”, wyprodukowanej przez RPA i Botswanę w 1980r., a wyreżyserowanej przez Jamie Uys’a. Buszmeni, żyjący poza cywilizacją, gdy spada im wprost z nieba jak są przekonani, wyrzucona z samolotu, o czym oczywiście nie mają pojęcia, tak jak i nie wiedzą co to samolot, szklana butelka po coca – coli, uznają ją za dar Bogów. I butelka staje się obiektem pożądania wszystkich członków, nie znającego dotąd własności prywatnej, plemienia. Z tego powodu butelka okazała się darem niezbyt „trafionym” i Buszmeni postanowili ją Bogom zwrócić, czego po wielu perypetiach udało się dokonać.

Butelka po coli, dar Bogów dla zapomnianych na pustyni Kalahari Buszmenów, nie okazała się strzałem w dziesiątkę, ale to nie znaczy, że darem niebios dla równie skrzywdzonych przez los narodów nie mogą być ofiarowane im przez Polaków: Prince Polo i krówka – ciągutka.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko