Marta Fox
Rezydentki, czyli o obrazach Ewy Jędryk –Czarnoty
Motto:
Patrząca
Niemieję wpatrzona w usta tej kobiety
i w jej szyję długą łabędzią
jak powiedziałby romantyczny poeta
i w pierś wypukłą falującą
i perłę zwisającą z lewego ucha
I oczu się domyślam
choć zakryte rondem ażurowego kapelusza
Niemieję podziwiając spadającą linię
jej ramion domyślając się subtelności
z jaką podnosi suknię by postawić
małą stopę na schodach do pałacu
koniecznie do pałacu
I niemieję bo czuję że zachowując
dystynkcję zmierza wprost do piekieł
w ramiona niekochanego męża
które na pewno są jej klatką złotą
Odsuwa rondo kapelusza i patrzy
na niego oczami w których
smutne jaskółki uwiły swe gniazda
Niemieję wpatrzona w kobietę
z obrazu Ewy Jędryk-Czarnoty
Kiedy chcesz kupić obraz, najpierw zastanów się, czy powiesiłabyś go w swojej sypialni, a potem podejmij decyzję – uczył mnie Jerzy Duda-Gracz. Kiedy myślę o obrazach Ewy Jędryk-Czarnoty, nie mam wątpliwości, że chciałabym budzić się i patrzeć na którąś z jej kobiet.
Wystawa „Rezydentki” jest z wielu stron prowokująca.
Słowo “rezydent” ma kilka znaczeń. Interesuje mnie to przestarzałe, dotyczące osoby niezamożnej, mieszkającej na stałe u bogatszego krewnego, przyjaciela lub u pracodawcy i będącej na jego utrzymaniu. Wydawać by się mogło, że dziś nie ma rezydentów w tym znaczeniu. Także rezydentek. Kobiety zrozumiały, że gwarantem ich wolności jest swoiście pojęta „samoswojość”, niezależność, przede wszystkim finansowa, bo ta daje niezależność także w innych dziedzinach życia.
Tym niemniej – czyż nie zdarza nam się tęsknić do beztroski i skupiania się na własnej kobiecości, zamiast do walki o codzienność? Czyż nie mamy ochoty w chwilach zmęczenia pomarzyć o szezlongu, czajniczku z herbatą, niekoniecznie zieloną, i świętym spokoju? Albo konkretniej – o zabezpieczeniu materialnym, pozwalającym rozwijać własne pasje, miewać kaprysy?
Bynajmniej nie musi to być marzeniem leniwych kobiet, niepchających się do stanowisk i polityki. To może być marzenie także kobiet twórczych.
W sztandarowym już eseju z 1929 roku Virginia Woolf zauważała, że kobietom do pisania są potrzebne dwie rzeczy – trochę swoich pieniędzy, które oderwą ich wyobraźnię od trosk materialnych i uniezależnią je od mężczyzn, a także tytułowy „własny pokój”. Rzecz dotyczy nie tylko kobiet piszących, ale i twórczyń w szerszym aspekcie.
Tak więc bycie rezydentką niesie różnorakie konotacje. Mamy ten symboliczny “pokój”, także utrzymanie. To rodzaj wolności, ale i zniewolenia. Może dlatego niektóre kobiety na obrazach Ewy Jędryk-Czarnoty trzymają w ręku klatkę z ptaszkiem. Skojarzenia z wierszem Ignacego Krasickiego też podsuwają linię interpretacji. Do tego, by poczuć się “wolną rezydentką” potrzebne jest nam twórcze szaleństwo, wyłuskanie z siebie wartościowej pestki, oprawienie jej w odpowiednie ramy. Potrzebna nam jest pracowitość, cierpliwość, także wiara w swoje siły i nadzieja, że nasza “pestka” uwiedzie inne “pestki”. Taki jest los twórczych kobiet, choćby i rezydentek.
Kim są owe „rezydentki” z obrazów Ewy Jędryk-Czarnoty?
Dlaczego przykuwają nasze oczy? Jakie cudne manowce obiecują?
To kobiety ziemskie i niebiańskie.
Bezwstydne i święte.
Kobiety silne i wiotkie.
Zawstydzone i pewne swego uroku.
Okrutne i słodkie.
Epatujące erotyzmem i ciepłem domowego ogniska.
Nagie i ukrywające się za woalką, koronką, kapeluszem.
Kocice i łabędzice.
Uwodzące i uwiedzione.
Leżące i pachnące.
Onieśmielone.
Zadumane.
Piękne jak noc gwiaździsta i samotne jak listopadowa.
Otulone koronką, woalką, rondem kapelusza, płatkami róż i maków.
Pełne poezji i obłędu.
Winne grzechu i miłości.
Winne jak Egri Bikaver.
Krwiste.
Namiętne.
Uparte.
Rywalizujące.
Gorące jak lato i zimne jak Królowa Śniegu.
Zasznurowane.
Bezwzględne jak Kleopatra.
Marzące.
Śniące.
Długowłose.
Białogłowe.
Płonące.
Tajemnicze.
Z klatką i w klatce.
Czarodziejki.
Kuszące.
Powabne jak wiersze Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej.
Tańczące i fruwające.
Marzące.
Delikatne.
Wdzięczne.
Ezoteryczne.
Cierpiące.
Ulotne.
Malownicze damy.
Oniemiałe.
Kolorowe.
Myślące. Myślące. Myślące.
Ekspozycja „Rezydentki” to 37 obrazów, głównie najnowszych. “Rezydentki” goszczą ponownie w pałacu Mieroszewskich, bo spodobały się odwiedzającym poprzednią wystawę o tym samym tytule ( Będzin, do końca czerwca 2013).
Jest to duża wystawa, zajmująca obszerny muzealny hol, półpiętro i dwie sale na piętrze.
Ewa Jędryk-Czarnota tworzy obrazy o rozpoznawalnym, charakterystycznym klimacie i kunsztownym warsztacie. To malarstwo na pewno zostawi w nas ślad, uruchamiając odpowiednie skojarzenia. Bo przecież o te pozostawione ślady najbardziej chodzi odwiedzającym wystawę, niekoniecznie o umiejętność zakwalifikowania malarza do odpowiedniego nurtu. Czesław Miłosz ujął to w kilku wersach: “Oceniając obraz kierować się będę/ jedynie sumą idei i dumań,/ które pozostawi w moim umyśle”.
Tym razem na obrazach jest dużo romantycznych pań bez kapeluszy, za to z włosami pięknie ozdobionymi kwiatami, woalkami, koronkami czy piórami. Wszystkie mają pełne i kształtne usta, apetyczne piersi i przymknięte lub zamknięte oczy. Jakby nie chciały pokazać zbyt wiele smutku. Ale też emanują energią, pewnością siebie, ochotą, by przenosić góry i skakać po nich, omijając pagórki (obraz “Diablica”).
To dzięki ulubionemu kolorowi malarki, czerwieni we wszystkich odcieniach. Czerwień to kolor, który znaczy. Symbolika miłości i czerwieni wywodzi się z fizjologii człowieka. Czerwień jest cechą krwi, krew podstawą życia, życie rodzi kobieta. W dawnych kulturach kolor czerwony przysparzał siły, mocy i skuteczności także martwym przedmiotom. Barwić na czerwono oznaczało czarować.
W obrazach malarki nie brakuje także połączenia koloru zielonego i niebieskiego. Goethe-romantyk uwielbiał te dwa wymieszane kolory. Nie zawsze symbolika błękitu była związana z wiernością i opiekuńczością chrześcijańskich bóstw. W czasach przedchrześcijańskich “czarownice” posiadały niebieskie płaszcze i rekwizyty. Niebieski kolor był także w średniowieczu symbolem niewiernych i oszukanych.
Wśród prezentowanych obrazów jest jeden inny, przedstawiający konkretną kobietę, Marię Krystynę Habsburg, księżnę von Altenburg, która ostatnie lata życia spędziła w mieszkaniu w Nowym Zamku, urządzonym w dawnej kręgielni, w Żywcu, w przeszłości była to własność rodziny. Księżna Krystyna Habsburg patrzy swoim spokojnym, ciepłym, ale i dostojnym wzrokiem na kobiety na obrazach, jakby chciała im matkować, mówiąc: Marzenia się spełniają, tylko trzeba je mieć, spójrzcie na mnie, wróciłam do ukochanego Żywca, jestem w domu.
Kolejny wernisaż Ewy Jedryk-Czarnoty i jej męża, Andrzeja Czarnoty, także świetnego malarza i rzeźbiarza – 3 sierpnia, w sobotę, na Zamku w Żywcu.
Ewa Jędryk-Czarnota urodziła się w 1962 roku w Sosnowcu. Studiowała na katowickim Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Dyplom uzyskała w 1987 roku.
Po studiach zajmowała się projektowaniem graficznym, aranżacją wnętrz i scenografią telewizyjną. Tworzyła tkaninę artystyczną i przez wiele lat była związana z grupą artystyczną ,,Przekaz”. Prowadziła również działalność dydaktyczną z dziećmi i młodzieżą w zakresie malarstwa i rysunku. Od dziesięciu lat zajmuje się wyłącznie malarstwem. Mieszka i tworzy w malowniczej beskidzkiej wiosce, a w Zagłębiu (Sosnowcu) bywa. Piękno natury, ukochany ogród, owoce i kwiaty, to dopełnienie głównego tematu twórczości Ewy Jędryk – Czarnoty, którym są Kobiety.
Miała kilkadziesiąt wystaw indywidualnych i zbiorowych.