Piotr Wojciechowski – Smoki nowe i nowsze

0
173

Piotr Wojciechowski


  Smoki nowe i nowsze


Ryszard Tomczyk - Schody    Nie da się żyć, jeśli się nie przyjmie założenia, że świat jest na swój sposób zwyczajny. Zima mrozi, lato piecze. Listonosz przynosi list, starość doświadczenie. Aby otworzyć drzwi trzeba mieć klucz, a za otwartymi drzwiami jest przedpokój. Oczywiście z upływem lat każdy wie, że listonosz czasem bywa przebranym bandytą, śnieg wali w środku maja, zdarza się, że drzwi trzeba  otwierać dynamitem, a za otwartymi drzwiami zobaczymy czasem solidny mur. Wiemy – bywają katastrofy, ale nie da się żyć czekając na tsunami czy wybuch wulkanu. Trzeba żyć, jak żyło się zawsze. Żyć oczekując zwykłego biegu spraw.

   Wiemy to. Nasz czas jest jednak taki, że świat  przymusza nas do myślenia o rzeczach nadzwyczajnych, o katastrofach i o zagrożeniach. Tsunami z morza, huragany z niebios, kryzysy społeczne na ulicach miast. Pszczoły wymierają, miliony młodych bez pracy. W Chinach goni się ludzi do pszczelej roboty, zapylają w sadach i na polach. Lem by tego nie wymyślił. U nas nie da tego zorganizować. Bezradnie trochę wlepiamy oczy w ekrany. Wiadomości z ekranów TV i serwisów agencyjnych, szybkość przemian technologii i społeczeństwa wywołuje stan, w którym granica tego, co zwyczajne, stale faluje, ginie we mgle. Już cztery dziesięciolecia temu Alvin Toffler zaalarmował świat książką „Szok przyszłości” pokazując jak nadzieje postępu zamieniają się w zagrożenia i strachy, jak staje przed ludzkością konieczność ciągłego wymyślania siebie, sposobu życia, celów, sensu.

   Kulturę stworzono, aby proponowała sens. I kultura daje odpowiedź naszym czasom – oto rośnie w siłę literatura science fiction, fantasy, obserwujemy wysyp nieustanny filmów katastroficznych, ten sam temat narasta w grach komputerowych.

     Kiedy próbuję zastanowić się głębiej, po co i jak pisze się literaturę science fiction, przychodzi mi do głowy zawsze jedna odpowiedź. Taką literaturę pisze się  z miłości. Pisze się ją przerażeniem i nadzieją, ale ostatecznie – z miłości. Aby przerażonego człowieka obudzić – popatrz, nie jest jeszcze aż tak strasznie. Smoki z ekranu cię nie capną! Aby wystraszonych pocieszyć – przyjdą jeszcze wynalazki, o jakich nie śnicie, rozwiążą te najgorsze problemy. Bo jak magia,  tak i  literatura SF może być czarna i biała. Biała obiecuje, podtrzymuje nadzieję. Czarna ostrzega. Stanisław Lem, który był pesymistą fundamentalnym i głębokim, nie zawsze pisał czarną SF. Jego miłość do świata była smutną nostalgią, zachwyconym spojrzeniem wstecz. Jego mądrość była po stronie przeszłości, wierzył, że dawne zacności, dawne śliczności mają tyle sił, tak zostały porządnie wymyślone i wykonane, że nawet najpotężniejszy naukowy i techniczny postęp nie potrafią ich unicestwić kompletnie. Był skrajnym deterministą, uznał, że cywilizacja techniczna jest jak pożerający kulturę nieuleczalny nowotwór. Lem wierzył jednak, że pod radioaktywną chmurą, między zwęglonymi kikutami, między stopionymi atomowym wybuchem płytami kosmodromów, wykiełkują zawsze jakieś zielone listki, że jakiś bęcwał zerwie niezapominajkę i na klęczkach wręczy jakieś głupiej gąsce. „Solaris” jest opowieścią o tym, że człowiek może pokochać tylko to co ludzkie. Żadna wiedza, żadna piętrowa spekulacja, żadna wyrafinowana technologia nie są w stanie podjąć dialogu ze słowem „kocham”. Lem nie zwiastował  nowego wspaniałego świata, był katastrofistą, jak Miłosz.

      „Krytyka Polityczna” wydała ostatnio „Góry Parnasu” – powieść Czesława Miłosza, próbę wejścia w gatunek SF, zaczętą i zaniechaną po kilkudziesięciu stronach. Rzecz pisana w końcu lat 60-tych była w zamiarze odpowiedzią na dwa zjawiska społeczne – ruch „hippie” i rebelię uniwersytecką. Katalizatorem decyzji były sukcesy prozy Stanisława Lema, a jako gilotyna załamująca literacką inicjatywę posłużyła lodowata recenzja Jerzego Giedroycia. Współcześni recenzenci piszą, że Miłosz zabrał się do dzieła niefachowo, usypał nieruchome kopce myśli i faktów, nie potrafił dać rozpędu akcji i konfliktom. Chyba za mało akcentuje się to, że zamysł Miłosza był proroczy i głęboki, diagnoza i prognoza ostre jak lancet.

     Po swoich osobistych porachunkach z władzą totalitarną, Miłosz uwierzył swoim intuicjom prowadzącym ku rozpoznaniu cech totalnego zniewolenia w degradacji uniwersytetów do roli przechowalni młodych bezrobotnych, w degradacji twórczości do roli masowej rozrywki. Zastąpienie nakazów moralnych i przekonań religijnych procedurami skuteczności i strukturami wzorowej manipulacji widział jako główny czynnik dehumanizacji. Przeciw nim występuje w powieści Miłosza główna postać „Gór Parnasu” – budujący własne liturgie Efraim.

        Równolegle dowiadujemy się o drugim istotnym wydarzeniu artystycznym z dziedziny SF – 16 maja odbyła się w Cannes festiwalowa i prapremierowa projekcja filmu opartego na opowiadaniu Stanisława Lema „Kongres futurologiczny”. Film reżyserował Ari Folman, który zdobył sobie światową markę animowanym „Walc z Bashirem”. Izraelski reżyser pochodzący z wywodzącej się z Polski rodziny współpracował teraz z polskim operatorem Michałem Englertem, korzystał z finansów PISF-u, zamawiał animowane fragmenty filmu u polskich animatorów w Bielsku-Białej – film jest więc po części „polską obecnością”. Może trochę szkoda, że scenariusz dotknął tylko niektórych wątków tej prozy Lema, odsunął to, co najbardziej przeraźliwe w jego proroctwach. To jednak co Ari Folman podjął, jest wystarczająco ważne, bo to opowieść o doskonałości technologii, jaką może zawładnąć każdy, kto ma na to pieniądze, opowieść o technologii – która staje się smokiem gotowym pożreć i zemleć na impulsy całego człowieka, z duszą i ciałem, z jego twarzą, miłością i nadzieją.

  Ostrzeżenia Miłosza i ostrzeżenia Folmana sumują się w groźne widma totalitarnych smoków współczesności.

 W całej literaturze fantasy ogromną rolę grają smoki, potwory, źli czarownicy. W literaturze SF rolę smoków odgrywają technologie i instrumenty socjotechniczne. Z czym nas dzisiaj oswajają? Z korporacjami, oczywiście. Wystarczy zdać sobie sprawę, że korporacja nikogo nie może kochać. Nie należy do nikogo, chociaż są tacy, którym przynosi wielkie zyski. Nikt korporacjami nie kieruje, chociaż płacą niewiarygodne pensje licznym menadżerom. Menadżer ma się słuchać podpowiedzi komputerów, aby zapewnić co roku dochód, maksymalny zysk. Jak nie zapewnia, zmienia się menadżera. Smok wiecznie głodny miliardów zrzuca z grzbietu wszystkich, którzy mu przeszkadzają.

    Czy dziś w Internecie nie grasują żerujące na informacji smoki? Co chwila dowiadujemy się, jak takie potęgi jak Google czy Facebok grają swoją wiedzą o użytkownikach. Film Folmana idąc za prozą Lema podejmuje ten temat. Czy największa bieda współczesnej Europy – katastrofalne bezrobocie młodych nie ma żadnego związku z polityką inwestycyjną wielkich korporacji? Jak blisko tu do wizji opisanych w miłoszowskich „Górach Parnasu”.

   Literatura science-fiction staje się wielka, kiedy wierzy w swoją misję. Jak bracia Strugaccy, jak Ray Bradbury, jak Stanisław Lem. Przynosi ludziom ostrzeżenie i pociechę. Oswaja z niepojętym. Dlaczego tak trudno mi przyznać, że te gatunki literatury i filmu muszą mieć swoje miejsce w mojej wizji kultury wysokiej?

   Jestem ostrożny. Jestem może nawet bezlitosny. Misją kultury jest budowanie wspólnot  przez jednoczące wskazywanie sensu. Wspólnoty zjednoczone wspólnym zagrożeniem, zjednoczone wspólnym strachem nie są prawdziwymi wspólnotami – są podobne do spłoszonego stada.

Pamiętam o strukturze mitu – jest w tej strukturze zawsze element wielkiego zagrożenie, złej potęgi. Ale jest tam też element przeciwstawienia się złu. Obrońca ginie tragicznie, albo obrońca pokonuje smoka. Zostaje patos i pamięć. A przekazanie pamięci, wyrażenie patosu – to akty nadziei.

 

 

(Pierwsza prezentacja tekstu: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Biesiada LIteracka 23 maja 2013)


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko