Anna Maria Musz
„Miłość minus katastrofa” – „Miłość, droga pani Schubert…” Ewy Lipskiej
Miłość w poezji Ewy Lipskiej? Tak, właściwie od zawsze, ale raczej w podskórnym nurcie – ukryta za symbolicznymi gestami, za nienazwaną wprost wspólną obecnością. Podmiot liryczny i bohaterowie wierszy krakowskiej poetki zawsze byli w uczuciach dyskretni i ostrożni, mówiąc o miłości z wyraźnym, czasem wręcz prowokacyjnym dystansem. Nawet ubiegłoroczny tom „Droga pani Schubert…”, który miałam przyjemność recenzować na Portalu, utrzymywał się w bezpiecznej odległości od emocjonalnych burz i porywów, jednak korespondencja zamieszczona w tamtej książce zawierała już pytania o to, czy wszystkie uczucia między bohaterami wygasły. Odnotowywała, że zostały po nich zadłużone rozmowy i wspomnienie pulsu guzików, na które zapinaliśmy się.
Najnowszy tom, jakby na przekór dotychczasowemu „milczeniu o miłości”, wspomina o niej już w tytule. „Miłość, droga pani Schubert…” stanowi bezpośrednią kontynuację listów z poprzedniego cyklu „Droga pani Schubert…”. Ewa Lipska zachowała tu formę krótkich, poetyckich próz. Podobny jest także wyważony styl zamieszczonej w tomie korespondencji: pełen językowych gier i swego rodzaju „pocztówek”, ukazujących niezwykłe miejsca i sytuacje.
Droga pani Schubert, szukam pani w obcym mieście, gdzie zamiast domów stoją czarne fortepiany. (…)
– czytamy w pierwszym zdaniu „Czarnych fortepianów”. W „Sprzedawcy wulkanów” narrator pyta natomiast:
Droga pani Schubert, czy pamięta pani sprzedawcę wulkanów w mieście Meksyk, który wyrzucał z siebie lawę? (…)
Te zabiegi sprawiają, że wydarzenia opisane w tomie, rozgrywają się tak naprawdę w przestrzeni uniwersalnej. Co więcej, sprawiają wrażenie wyznań mówionych, a nie pisanych: zwrot do „pani Schubert” konsekwentnie, w każdym z nich pisany jest małą literą, jeśli pojawia się w środku zdania. Ze sporą dozą ostrożności można zatem zgadywać, że mamy do czynienia raczej ze stenogramami, niż z listami.
O tym, że być może „podsłuchujemy”, a nie „podglądamy” osobistą korespondencję bohaterów, może świadczyć także rosnąca temperatura wyznań obecnych w prozach z „Miłości…”; rosnąca zarówno w przenośni, jak i dosłownie:
Droga pani Schubert, temperatura naszej miłości wynosi 1200 stopni Celsjusza. To wystarczy, by stopiło się złoto. (…)
(„Miłość”)
Pan Schmetterling (jego nazwisko pozostaje w tej książce ukryte – znamy je jednak z „Ludzi dla początkujących”, gdzie pojawił się po raz pierwszy) sięga po coraz odważniejsze stwierdzenia i bardzo poważne deklaracje przywiązania. Powołuje się na wspomnienia sięgające czasów dzieciństwa obojga, ale także zdarzenia z późniejszych, wspólnych podróży. Sam rytm tekstu i osobliwa wyobraźnia narratora pozostają niezmienione, ale wyraźnie wyczuwa się w tych pozornie zdystansowanych zdaniach emocje i wahania, które coraz trudniej jest ukrywać.
Niewiele tu wielokropków, prawie żadnych wykrzykników, za to wiele pytań: o historie z przeszłości i szanse na przyszłość. Narrator wspina się na wyżyny sztuki retorycznej: prowokuje i podpuszcza. Opowiada adresatce niezwykłe historie, by – dyskretnie – napomknąć w nich o swojej tęsknocie:
(…) Pocisk, który wybuchnął w moim ciele pięć sekund później, do dzisiaj nie daje mi spokoju. To pewnie te same nadgodziny żalu, ciemna materia tulipanów.
Ten sam człowiek, który w „Drogiej pani Schubert…” szukał raczej współtowarzyszki samotności, tu daje coraz wyraźniejsze dowody przywiązania: Zawsze panią odnajdę w naszej ostatniej chwili (…) („Służby specjalne”) albo: (…) obiecuję, że odnajdę nową planetę, na której wydrukuję pani serce. („Nowa planeta”). Mimochodem prosi nawet o przyjęcie jego pamięci w depozyt. Możemy odnieść wrażenie, że przechodzi próbę: wahając się między załamaniem, wycofaniem i śmiercią, a walką o miłość, o siebie i o własne życie – wybiera to drugie. Słowa z „Ciszy”:
(…) Kiedy strach traci słuch, droga pani Schubert, nie odważam się na nic innego poza próbą powrotu do życia.
stają się wytłumaczeniem jego decyzji. Obawia się nieodwracalnych wyroków Losu i jest zmęczony okrucieństwami popełnianymi przez maturzystów zbrodni (Był już taki egzamin z historii/ kiedy naraz wszyscy uczniowie oblali. I został po nich uroczysty cmentarz – pisała kiedyś poetka w wierszu „Pewność”, o ludziach z drugiej strony tej barykady). Obserwuje także śmierć wielu znajomych osób i znikanie miejsc. Mimo to, w jego listach do pani Schubert nieustannie powraca motyw nadziei, że (…) wszystko, co nigdy nie istniało, ma szansę się zdarzyć. („Czarne fortepiany”).
Ze względu na ładunek emocjonalny próśb, sugestii i pytań, retoryka stosowana przez pana Schmetterlinga jawi się jako dramatyczna próba przekonania adresatki do powrotu. Więc zagrajmy to jeszcze raz, droga pani Schubert (…) – pisze w cytowanych już wcześniej „Czarnych fortepianach”. Jednocześnie zachowuje równowagę: świadomie przerysowane wyznanie miłości o temperaturze 1200 stopni Celsjusza sąsiaduje z pełnym nadziei stwierdzeniem, że przecież jest jeszcze za wcześnie, aby było już za późno. Średnia emocji ze wszystkich listów czyni tę korespondencję dojrzałą i stonowaną, w której – między wersami – czyta się uczucia zbyt silne, by nazywać je wprost. Zatem: miłość? Miłość. I to być może bez katastrofy.
————-
Ewa Lipska, „Miłość, droga pani Schubert…”. Wydawnictwo a5, Kraków 2013, s. 36.