Ryszard Tomczyk – „Szabrownik” – Kilian odrodzony

0
285

Ryszard Tomczyk

 

 

„Szabrownik” – Kilian odrodzony

 

 

         Niepodobna nie zauważyć na półkach księgarskich Elbląga winiety książki pod tytułem „Szabrownik” niejakiego Kiliana Schmidta.  Rzecz (tzn. powieść) została wydana w r. 2013 przez gdyńską firmę o nazwie Nova Res – Wydawnictwo Innowacyjne. Powiedziałem zaś „niejakiego”, ponieważ nazwisko to jest czytelnikom legend Elbląga dobrze znane. Zachowujący incognito autor posłużył się pseudonimem, przybierając nazwisko szesnastowiecznego elbląskiego czarnoksiężnika, szubrawca, handlarza, nikczemnego bogacza, kanalii żądnej złota i obwiesia zaprzedającego duszę diabłu – słowem podleca uosabiającego zło. Kilian Schmidt  jest – taką bowiem jako narrator rolę sobie przypisuje – jakby kolejną wersją figury legendarnej, rzuconą   na historyczny czas miasta dymiącego jeszcze wojną, zdruzgotanego, straszliwie okaleczonego i – mimo przejściowej władzy komendantury sowieckiej – intensywnie obrabowywanego zarówno przez zwycięzców jak i  wszelką mierzwę ludzką, ściągającej tu dla szabru ze wszystkich stron kraju. Rzecz dzieje się bowiem w pierwszych miesiącach po zdobyciu Elbląga przez armię sowiecką w r. 1945. Właśnie Kilian, tajemniczy inżynier pochodzący z bardziej jeszcze spustoszonej Warszawy, przybywa tu, by rywalizując z podobnymi hienami ludzkimi, wywłaszczać pogrążone w mrokach  miasto, z czego się da i co można by jeszcze godziwie spieniężyć. Jest narratorem z natury rzeczy odrażającym Rzecz więc ma nastrój, narracja sączy się z ciemności i mroku – bo wtedy dopiero bandyccy szabrownicy wyruszają na łowy – więc iście romantycznego entourage’u zgliszcz, rumowisk, zamkniętych domostw, szwendających się sylwetek, rozlegających się tu i ówdzie wystrzałów i zgrzytu szkła miażdżonego butami sołdackich patroli.

         Autor powieści nie poprzestaje jednak na ani prezentowaniu egzotyki miasta zdruzgotanego wojną – choć ten wątek realizowany jest ciekawie i  z wiarygodnością świadczącą  o dobrej znajomości realiów a także o dysponowaniu świetną wyobraźnią; ani na konstruowaniu  iście thrillerowskiego wątku fabularnego, obfitującego w złodziejsko-zbrodnicze akcje, spotkania, przygody etc. W przeciwieństwie do modnych dziś, populistycznych tendencji powieść nie chce być powieścią akcji. W tym też zakresie z aprobatą przyjmuję rzecz o  umiarkowanej gęstości zdarzeń za ambitniejszą niż popularne „czytadła”.

         Ośrodkiem koncentracji strumienia narracyjnego  jest sam Kilian jako osoba. Dzieje się tak, że mimo haniebnego procederu szabrownika a nawet i osobliwej dumy z tego zajęcia, Kilian jest od początku do końca postacią zagadkową i (wszak jest narratorem) legitymującą się cechami osobowościowymi wynoszącymi go, choćby jako opowiadacza, ponad świat hien ludzkich, żerujących, gdy okazja, na nieszczęściu, ale skorych do przechodzenia nad swoją nikczemnością do porządku dziennego. Jest przy całym,  niemal programowym cynizmie, sprycie, przebiegłości i innych cechach znakomicie sytuujących go wśród czeredy szabrowników – osobnikiem myślącym, połyskującym inteligencją, uprawiającym refleksje, skłonnym do samoanalizy, dogrzebywania się sensu podłej działalności i znajdywania zgoła filozoficznych, wyższych uzasadnień dla uprawiania zła. Z uwagi na stylistykę narracji, zwłaszcza zaś szeroko rozbudowane introspekcje oraz rodzaj szczególnej wyniosłości, nawet pychy, stanowi  jakby pogłos bohatera romantycznego, jakoś szlachetniejszego w swym złodziejstwie, albo indywiduum z rzędu „podziemnych” A. Struga. Jest w nim też sporo z doktora Faustusa, mozolnie poszukującego racji, która pomogłaby mu wyjść z nihilizmu i zintegrować się  z ludźmi i światem. Otóż powieść „Szabrownik” jest  – mimo ogromnego obszaru treści wypełnionej paskudztwem zła – jest powieścią jednak optymistyczną, konsolacyjną. Rzeczą o możliwości i konieczności  metamorfozy takich, co spadają na samo dno człowieczej egzystencji. Nadzieją dla upadłych i potępionych.

         Momentem, który w znacznym stopniu dobywa z niego refleksje na temat bezsensu istnienia, zła, determinizmu i własnego miejsca w ponurym świecie, gdzie wszystko się rozpada – jest osobliwe dzieło sztuki szesnastowiecznej. To właśnie podkradzione innemu szabrownikowi znalezisko – portret demonicznego i tajemniczego Kiliana z dłonią opartą na czaszce ludzkiej. Poczucie pobratymstwa ze sportretowanym, pogłębia jego fatalizm i pasje mędrca filozofa, pogardzającego światem i sobą. Nic dziwnego, że w czeluści miasta, rozpoznawanego i drenowanego głównie nocą, dojdzie jeszcze do znaczącego spotkania z zapomnianym widmem szesnastowiecznego starca i rozmowy, którą można by traktować jako rodzaj wewnętrznego monologu Kiliana Szabrownika. Były Czarnoksiężnik pociesza go, że mimo uprawianego procederu, który go hańbi, nie wszystko jeszcze dlań jest stracone. Nie wszystko bowiem jest już martwe. Zwierza się też z własnych wiekowych doświadczeń już mędrca, który miał czas na przemyślenie sensu istnienie człowieka. Mnie – mówi –jednakże dotkliwie sparzyło to złoto, które otrzymałem i chociaż wtedy zgasło już we mnie pragnienie jego posiadania, nieprędko jednak mogłem odzyskać to, co za nie poświęciłem. Dostałem przeto jeden wybór, aby się wykupić: możność istnienia inaczej.

         Miasto – przekonuje starzec – nie jest martwe, ale okaleczone. Odgruzuj je dla mnie /…/Teraz nie potrafisz, /…/ bo jesteś  zagruzowany. Na początku więc odgruzuj siebie.

         Imperatyw starca, uosabiającego się z życiem miasta, sprawia, że w duszy Kiliana, niczym w duszy Faustusa coś drgnęło i zabulgotało. Jeśli dotąd, ulegając psychiczno-etycznej degradacji, rozstał się już  z nadzieją połączenia się z rodziną, dla której przecież jął się zdobywania pieniędzy, a nawet zaparł się w swej samotności – teraz postanawia pozostać w zrujnowanym mieście i ściągnąć doń rodzinę. Postanawia też usynowić bezdomnego i przyhołubionego sierotę wojennego – Willego. Usiłuje odzyskać utracone zaufanie, tych, których wyprowadził w pole. Jeśli dotychczas z szaleństwem i bez opamiętania oddawał się gromadzeniu i zabezpieczaniu zdobyczy, teraz zdobywa się na unicestwienie wszystkiego, co uciułał. Olśniony wolą życia i odrodzenia, natchniony świadomością możliwości zmartwychwstania , podpala stos (iście całopalny), na którym wraz ze zgromadzonymi łupami ma  spłonąć jego niecna przeszłość. Myślę, że nie od rzeczy będzie przytoczyć słowa towarzyszącej temu patetycznemu gestowi introspekcji bohatera, stanowiącej filozoficzno-etyczną konkluzję powieści:

         „On jest obłąkany, doprawdy wariat” –   dochodzi do mnie głośny szept Dmitrija , lecz zaraz odcinam słuch od wszystkich głosów zewnątrz, aby móc chłonąć jak najpełniej każdy zamaszysty akord tej symfonii, której dyryguję sam. Na moich oczach płomienne światła formują się strzeliście na wzór kikutów

staromiejskich ruin, osiągają coraz wyższe szczeble nieba, aby tam całować noc i tulić gwiazdy, zgodą łączyć koszmar żaru i ciemności. Ich serpentynowe pląsy śledzę, będąc obecnym i nieobecnym równocześnie, niby obserwator własnego pogrzebu – sam sobie wzniosłem ten stos całopalny, mnie samego unoszą jego lotne płomienie i jak zjawę zabłąkaną między żywymi kierują w zaświaty, gdzie odszedł i czeka mój dawny świat. Kiedy ogień się unosi, dosięgam ciemności, gdy ogień upada. Znów zsuwam się w życie. Oto moja zgoda – zgoda na upadek, zakończenie i śmierć, pieczęć pochówku ułożona na tym, co już nieodwołalnie przeszło. A skoro bez upadku, nie ma odnowy, bez końca kolejnego początku, skoro śmierć istnieć musi, aby miało sens zmartwychwstanie, rozbieram własne ruiny. Rozbieram je z mozołem i odrzucam gruz, aby przyszłość – która przyjdzie jednak  w jakimś kształcie, którego nie zapowiedziała jeszcze – mogła budować na ich miejscu. Pomiędzy usuniętymi zgliszczami a nową budową zawsze przecież pojawia się pusty plac, pustka zaś, mimo iż zdaje się nieskończona, z własnej nicości zdolna jest wyłonić namacalne formy, jeśli tylko z głębi niej usłyszy szept, który ją zawoła nowym imieniem.

         Metamorfoza Kiliana polegająca na  przejściu od demonizmu oraz krańcowego egoizmu i fatalizmu do postawy konstruktywnej, by nie rzec obywatelskiej – co podkreślam raz jeszcze – ma swoje niewątpliwe korzenie we wzorcu bohatera romantycznego. To znaczy również w wątkach baśni ludowych i legend przedstawiających „szlachetnych złodziei” czy odradzających się złoczyńców. Tej samej, tzn. romantycznej konduity jest iście metafizyczna motywacja tej przemiany, której źródła tkwią gdzieś w mrocznych zakamarkach jego psychiki. Stąd też i synkretyczna poetyka powieści, będącej  po trosze – i wstrząsającą relacją o mało znanych, ale autentycznych zjawiskach procederu okradania miasta w r. 1945, i thrillerem kojarzącym się z opowiadaniami Edgara A. Poe, i  metaforycznym dyskursem na temat zła i dobra z elementami moralitetu, więc i przesłaniem natury etycznej.

         Poetycka materia narracji w finale (i nie tylko) utworu  raczej nie pozbawia wywodu jasności i przejrzystości.  Niepodobna też przyjąć konkluzji, ku której zmierza narrator, bez akceptacji należnej ponadczasowej mądrości, zawartej w powieści idei humanizmu i woli uczestnictwa  w działaniu na rzecz dobra. Dodać należy, że szczególnie cennym walorem „Szabrownika” jest właśnie ów wymiar egzystencjalny, odwaga, ale i umiejętność zużytkowywania pozornie już opatrzonej tradycji ludowych klechd i  legend do traktowania o rudymentarnych problemach etycznych, gdy tymczasem większość objawiających się  dziś prozaików – kwoli przypodobania się gustom czytelniczym – woli stronić od  tematyki absorbującej intelektualnie.

         Napomknąłem o stylistyce poetyckiej finału. Otóż nie tylko finał, ale cała powieść jest opracowana w  – niestety – trudnej do zaakceptowania  manierze poetyckiej ( w rozumieniu „wczorajszym”) kwiecistości, by nie rzec –  wypuszoności, a nawet pretensjonalności. W pewnym stopniu owa kwiecistość narracji (szeroko rozbudowane, złożone zdania, gęstość metaforyki towarzyszącej niekiedy nawet prezentowaniu banalnych czynności i zdarzeń, upodobanie do wyszukanego słownictwa, nadmiar elokwencji,) zdaje się przylegać do osobowości Kiliana; być wyrazem jego pychy, samouwielbienia, samotności, dystansu a nawet pogardy dla innych istot ludzkich, niechęci do cywilizacji i  norm, wreszcie skłonności do celebrowania własnej inności oraz szczególnego pięknoduchostwa i koneserstwa. Mógłbym powyższe egzemplifikować dowolną ilością cytatów, z czego jednak zrezygnuję. Przychodzi mi też do głowy refleksja, że to, co określiłem jako manierę, można by do pewnego stopnia traktować jako świadomy wybór rodzaju narracji. To znaczy takiej narracji, która by zniechęcała czytelników do Kiliana jako cynika, osobnika amoralnego, o psychice zdezintegrowanej, rozpieszczonego w sobie, a w dodatku irytującego nieposkromionym gadulstwem. Otóż w tym względzie autor osiąga cel. Bo trzeba sporej cierpliwości, by takiemu Kilianowi jako narratorowi towarzyszyć do końca powieści. Co – przyznać trzeba – jednak się opłaci, gdyż właśnie rozwiązanie finałowe przydaje sensu ponuremu a miejscami i makabrycznemu obrazowi miasta z 1945 jako żerowiska złodziei i bandziorów.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko