Zenona Macużanka
Literackie echa feminizmu
Porozmawiajmy o „literaturze kobiecej”. Terminu tego nie lubi Joanna Bator, pisarka związana z nurtem feministycznym w polskiej kulturze. Na spotkaniu z dziennikarzami prosiła o zwolnienie jej z wypowiedzi na ten temat. Sprawa jest zagmatwana. Zgodzić się należy, że literatura nie dzieli się na męską i kobiecą, lecz po prostu na dobrą i wartościową oraz na inną, tzn. lichą, sentymentalną, czy po prostu czytadła na podróż pociągiem. Ale jednocześnie jest po prostu faktem, że literaturę tworzą kobiety i mężczyźni, że ich świat psychiczny, ich wyobraźnia i uczuciowość oraz typ umysłowości są odmienne u obu płci. Z nich wynika też zróżnicowany system wartości.
Z odmiennego systemu wartości wynikają sprawy dla literatury kluczowe. Dla piszących kobiet zawsze najważniejszą stroną życia była sfera uczuciowości. Stąd sprawy miłości czy to erotycznej, damsko-męskiej, czy macierzyńskiej i wszelkich innych związków uczuciowych są, i były też w przeszłości, punktem wyjścia w spojrzeniu na los bohatera, w rysowaniu jego powiązań z otoczeniem, z najbliższymi, ale także z wszelkimi wyborami życiowymi. Z tego też wywodziło się najczęściej pojęcie obowiązku, a w ślad za tym podejmowanie różnych ważnych decyzji.
Nieco odmiennie kształtowały się specyficzne cechy i wynikające z tego wartości świata męskiego. Choćby sytuujące się w ich kręgu pojęcia, jak honor czy ojczyzna, jakże odmienny miały kształt w życiu pojedynczego człowieka, uwidocznione w losie kobiety czy mężczyzny. Wie to i wyczuwa każdy z nas, istnieje na ten temat spora wiedza potoczna. Nauka wiele już zanalizowała i ustaliła jak te dwa światy są sobie bliskie, co w nich pozostaje odrębne. W sferze pojęć i praktyki życiowej rysują się w ostatnim dwudziestoleciu ogromne zmiany wynikające z walki kobiet o pełne przyznanie im praw, skoro w obowiązkach po stronie kobiecych obciążeń mamy stałą nadwyżkę do pokonania. Wiek XIX i XX wyznaczała
walka o prawa kobiet, o prawo do wyższego wykształcenia, o prawo do głosowania. A mimo to nasze współczesne życie obfituje nadal w działania na rzecz pełnego upodmiotowienia kobiet, przyznania im należnych praw, a nie tylko domagania się czynnego udziału w głosowaniu. Nic dziwnego, że pisarki pełnią w toczącej się dyskusji poważną rolę. Przykład dały o wiele wcześniej, i w nieporównanie trudniejszej sytuacji, Maria Konopnicka i Eliza Orzeszkowa. Nie tylko wniosły wybitny wkład w rozwój twórczości, ale także zrewolucjonizowały obyczaje, zerwały z obłudą. Własną pracowitością i niezależnością poglądów wywalczyły swe miejsce w polskiej kulturze. Konopnicka szukała siły i wsparcia przeciwstawiając się ograniczeniu roli kobiety do funkcji macierzyńskiej. A miała sporą wiedzę na ten temat, urodziła bowiem sześcioro dzieci. Borykała się z życiem i częstym niedostatkiem. Czuła się jednak kobietą wolną. Wraz z zaprzyjaźnioną młodą malarką, Marią Dulębianką podróżowały po Europie, szukając inspiracji duchowej w innych kulturach i obyczajach. Orzeszkowa nawet tego była pozbawiona; w małym, prowincjonalnym Grodnie, wsparta głównie swym nieprzeciętnym talentem i umysłowością, odnalazła w miejscowej społeczności, mimo istniejących nawyków zacofania i ograniczania roli kobiet, siłę i inspirację, wyrażając najlepsze w tamtym czasie idee i wartości.
Także tą drogą poszły wybitne XX-wieczne ich kontynuatorki, Zofia Nałkowska i Maria Dąbrowska. Mocno i szlachetnie zabrzmiał ich głos w sprawie wyborów życiowych podyktowanych potrzebami serca, a nie majątku; odrzucano wspieranie się na mężu, jego stanowisku. Wolność do miłości, prawo do uzyskania samodzielności życiowej, prawo do zabierania głosu w sprawach publicznych. To były ważne hasła kobiet emancypantek, poprzedniczek dzisiejszych feministek. Wolność była kobietą – co przypomniała Maria Janion w znanej pracy „Kobiety i duch inności”. Ukazała ona, że kobiety nie ograniczały się do aktywnego udziału w manifestacjach, ale żądały pełni praw społecznych. Pragnęły nie tylko nieść chorągiew wolności, lecz wolnością się cieszyć. Z reguły świat męski wszczynał rewolucję, lecz symbolicznie kroczyła na jej czele Ona. Była to najczęściej kobieta piękna, silna i często szalona. Trzeba było doprawdy szaleńczej odwagi, aby wyruszyć przeciwko wielowiekowym tradycjom kobiety jako własności i siły uzupełniającej swego pana i władcę. Spór o rolę i miejsce kobiety w społeczeństwie toczył się przez dwa wieki, zabierały na ten temat głos najtęższe umysły
Haseł dzisiejszego feminizmu próżno szukać w powieściach Joanny Bator, która przebojem zdobyła polskich czytelników kolejnymi powieściami. Bo też literatura nader rzadko sięga do tematów politycznych czy społecznych, szuka z reguły trwalszych i głębszych powiązań z życiem. Widzi je w losach ludzi, w ich wyborach, we wzlotach i klęskach kreowanych bohaterów. A tych odnajdziemy w powieściach Bator bogactwo.
Weźmy choćby pod uwagę najnowszą rzecz: „Ciemno, prawie noc”. Powieść przyjmuje kostium literackiego reportażu. Znana dziennikarka wyrusza ze stolicy do miejsca swego urodzenia, dzieciństwa i młodości, aby rozwikłać tajemnicę zniknięcia trojga małych dzieci. Rysuje się wątek wręcz kryminalny. Jeśli jest to powrót po wielu latach nieobecności, jest pewne, że znajdą tu swe miejsce wspomnienia i rozrachunek z przeszłością. Już wstępne refleksje narratorki mówią nam, że będą to wspomnienia bolesne. Pozostawiła ona przed laty za sobą śmierć najbliższych jej osób. I powiem od razu: te partie powieści będą tragiczne i bardzo przejmujące. Ale przecież najważniejszy jest wątek pierwszy: zaginione dzieci i miasto, które skrywa tajemnicę ich zniknięcia. Trzeba zedrzeć zasłonę z tej tajemnicy. Jest sporo spraw i dramatów jak na jedną powieść, autorka pilnuje biegu wydarzeń i toruje umiejętnie akcję powieści. Bo w mieście dzieją się sprawy różne. Sprawy ciemne, ukrywające interesy jednostek przestępczych, podszywających się pod płaszczyk działalności religijnej (rozbudowany skup kości ludzkich przeznaczonych na rzekome cele kultu świętych). Fałszywi duchowi przywódcy chcą kierować emocjami tłumu, przy okazji zbijać kasę. Cynicznie odwołują się do rzekomych przesłań Matki Boskiej Bolesnej, karzącej miejscową ludność za brak pobożności. Doprawdy, trzeba mieć dużo rozsądku i trzeźwości umysłu, aby dojrzeć, kto tu ma rację, kto drwi z ludzi. I za co cierpią zaginione dzieci: Anżelika, Kalinka i Patryk. Na szczęście jest jeszcze inny świat, ludzi dobrych, kochających i bezinteresownych, karmiących bezdomne zwierzęta, zaś szczególnie koty, tzw. kociary. Wspomogą one dzielną, patrzącą trzeźwo na świat reporterkę, która uprze się dotrzeć do prawdy.
W powieści uwidocznione są różne środowiska. A wśród nich ciekawe i nieraz nader skomplikowane osobowości. Poczynając od legendarnej księżnej Daisy, mieszkanki Zamku Książ, który, podobnie jak i jego dawna posiadaczka, nadal góruje nad okolicą i syci wyobraźnię ludzi. Drugą co do barwności i ważności osobą jest zmarła tragicznie siostra narratorki, Ewa, torująca młodszej drogę życia w dzieciństwie, piękna i tragiczna. Teraz właśnie Alicja Tabor otrzyma od niej zostawiony przed laty list. Pozna tragiczną tajemnicę swej rodziny. W ogóle długa lista kobiet występująca w powieści jest ciekawa, godna pamięci.
Wśród występujących postaci ważną funkcję pełni Albert Kukułka, przyjaciel nieżyjącego ojca narratorki, opiekun domu Alicji, znający dzieje tej rodziny. Wątek jego uratowania z wojny godny jest rozwinięcia, tyle w nim zagadek, nieoczekiwanych rozwiązań, tajemnic. Z innych środowisk zaciekawia choćby dyrektor domu dla dzieci pozbawionych rodziców pod przewrotną nazwą Aniołek, rodowity Poleszuk, pan Marian Waszkiewicz, który zna wiele tajemnic swej miejscowości. Postacie barwne, nie wolne od różnych słabości, jednym słowem dostarczające nam wielu czytelniczych satysfakcji. Dynamiczna akcja i korowód osobowości, choćby tylko szkicowo zarysowanych wzbudziły aprobatę czytelników i spowodowały liczne wypowiedzi w Internecie, w tym także krytyczne. To właśnie może sobie pisarka zaliczyć jako ogromny sukces; czyż dyskutowaliby ludzie o książce pozbawionej tych walorów? Czy nie oczekujemy od pisarzy owych świetnie napisanych opowieści o naszym świecie, narracji, które pozwalają nam lepiej zrozumieć i przyswoić rzeczywistość.
Tytuł książki „Ciemno, prawie noc” staje się pewną metaforą całości. Miejscowość rysuje się mgliście, przeniknięta krzyżującymi się działaniami i uczuciami ludzi ogarniętych niepokojem, szukających kluczy do swojego czasu. W mieście wiele się zmieniło, stare więzi ekonomiczne i społeczne rozpadły się. Nowe ledwie powstają. Ludzie krążą po świecie, szukając zmienionych powiązań, oparcia w strukturach. Te nowe struktury są jednak słabe. Pewnym sprawdzianem porządku i stabilności życia jest sytuacja dzieci. Jeśli dzieciom jest dobrze, bezpiecznie, to w jakiejś mierze zaświadcza o środowisku. Jeśli jednak dzieje im się krzywda, jeśli jeszcze one giną, to fakt ten woła na alarm. To czuje narratorka powieści. Zapamiętała ona słowa wędkarza, kiedy zbierała pierwsze sygnały o zaginionej Anżelice: „szukaj niekochanych”. Słowa rzucone jak tajemnicze hasło kazały jej skoncentrować uwagę na najbliższym otoczeniu dzieci. Pójdzie tym tropem.
Dziennikarz śledczy, postać która już weszła do literatury, jak kiedyś nieco tajemniczy i przenikliwy detektyw z najlepszych powieści kryminalnych, pełni dziś rolę sprawczą w rozwikłaniu tajemnicy. Przywraca w ten sposób naruszony porządek moralny. Osoby takie spotykamy w literaturze skandynawskiej. Alicja Tabor jest taką postacią. W dodatku jej biografia, którą poznajemy wraz z całym jej skomplikowaniem, sprawia, że nie tylko wierzymy jej, ale też z pełnym zaufaniem przyjmujemy rozwiązanie najważniejszych wątków powieści. Jest ich może nadmiar, ale ich nieco baśniowy charakter, zwłaszcza ten dotyczący lat okupacji i różnych cudownych ocaleń (czyż nie wiemy, jak wiele takich zbiegów okoliczności przydarzyło się choćby w naszym najbliższym otoczeniu?) przyjmujemy z dobrodziejstwem inwentarza.. Chyba tylko spore partie fikcyjnych wpisów internetowych, dodatkowo wzbogacających ciemne tło powieści, wydają się raczej zbędne.
Powieść Joanny Bator ma zupełnie odmienną konstrukcję w porównaniu na przykład z jej poprzedniczką „Chmurdalią”. Luźna kompozycja tamtej powieści była odpowiednia dla podjętych treści. Dominika, obudzona z długotrwałej śpiączki, jakby na nowo urodzona, poznaje świat i jest ciągle nim uwiedziona: czuje się jego obywatelką w sposób naturalny . Wyrusza na jego spotkanie, oparłszy się na silnym ramieniu czarnoskórej Amerykanki Sary. W oparciu choćby o doświadczenie dwu osób: Jadwigi Chmury i jej córki Dominiki widać jak wielką drogę przebyły dwa pokolenia kobiet. Jeszcze bardziej świadomą swych praw, powołań i możliwości, charakteryzuje kolejną bohaterkę ostatniej powieści Joanny Bator, reporterkę Alicja Tabor.
Inną wyobraźnię a także podejście do rzeczywistości zaprezentowała Sylwia Chutnik w swej powieści wydanej w końcu minionego roku pt. „Cwaniary”. Jest to opowieść o grupce dziewczyn z Mokotowa (duża dzielnica w gruncie rzeczy w centrum, rozciągająca się w stronę południowo-zachodnią Warszawy), które zbuntowane przeciwko niesprawiedliwości dotykającej ich najbliższego otoczenia postanawiają wziąć we własne ręce częściowe choćby poprawienie i zadośćuczynienie ludzkiej krzywdy. Wszystkie ich poczynania mają jakby na poły łobuzerski charakter, trochę w nich bezczelności, cwaniactwa i fasonu. Doznały krzywdy ze strony męskich, zwyrodniałych szowinistów, a im podobni zapłacą za to. Są w tej powieści echa literatury łotrzykowskiej, a może też odezwała się tradycja naszego Janosika, wymierzającego karę zdemoralizowanym osobnikom, w odwet za doznane krzywdy przez ludzi z biedoty. Wyraziła się ta postawa w mocnym wymierzeniu bicia dwom podpitym facetom, z których jeden był mężem zaprzyjaźnionej fryzjerki Stefci. Za upokorzenia kobiety doznał sporego uszczerbku na własnym honorze. Poważniejszą jednak akcję podjęły nasze bohaterki wobec miejscowego bogacza, zajmującego się przekrętami w handlu zasobami mieszkaniowymi. Niejedną krzywdę miał on na swym sumieniu. W tym także, jak doszła w swych badaniach główna bohaterka Halina, to on zaplanował śmiertelny cios wobec Antka, jej chłopaka, który odważył się sprzeciwić panoszeniu się przestępców i krętaczy. Tajna grupa dziewczyn, wsparta też uczciwymi chłopakami, planuje zastraszenie wszechwładnej kliki. Tu rozgrywa się poważniejsza sprawa. Przyjmuje to jednak trochę groteskową postać awantury zamkniętej w budynku należącym do owego super krętacza-dewelopera, imć Kossakowskiego. Zręczna literacka intryga prowadzona przez młodych z Mokotowa kończy się trochę baśniowo. Powieść o mokotowskich cwaniarach, korygujących zawodną muzę sprawiedliwości ma swoje partie sympatyczne i dowcipne. Choćby zabawę w litery symboliczne, Celina i Halina, razem tworzące pierwsze litery inicjału pani Chutnik. Ulubione słowa na B, chętnie stosowane w powieści: Bajki, Bójki, Brawurki. Bezprawie i Bal. To wszystko jest zabawne, sympatyczne. Sprawia, że książka Sylwii Chutnik może stać się popularna wśród młodych. Spryt, fason, draka. Sporo tu tego. Trochę jest to podszyte awanturnictwem, choć wyraźnie z celem uczciwym, w obronie skrzywdzonych. Chyba da się w tym odczytać delikatne, choć wyraźne, echo feministycznych poglądów, że nie ma wyjścia: trzeba i sprawiedliwość ująć w zręczne, ale też silne damskie dłonie. Ejże, czy tędy droga ku lepszej przyszłości? Sylwia Chutnik zakochana w Warszawie, w Mokotowie, szlifuje drogę literacką, i kroczy własną ścieżką w stronę utrwalania obyczaju i przemian kulturalnych zachodzących w stolicy. Zostawiła już na tej drodze wyraźne znaki. Nie sądzę, aby ją opuściła. Otworzył tę kartę jej „Kieszonkowy atlas kobiet”.
Zupełnie natomiast odrębną kartę w polskim pisarstwie inspirowanym feminizmem zajmuje twórczość Ingi Iwasiów, profesorki uniwersytetu szczecińskiego, teoretyczki. Ma ona na swym koncie trzy obszerne powieści, przywołujące, jak gdyby przy okazji, dzieje feminizmu, jego fazę wstępną, okres wzrostu i czas schyłku: to „Bambino”, „Ku słońcu” i ostatnią rzecz „Na krótko”. Powieści te cechuje odrębna, mało stosowana w praktyce, afabularność. Poznajemy i obcujemy z bohaterami poprzez lapidarne, powtarzające się opisy ich działań, czy rozmyślań. Zrezygnowano z dobrze znanej, tradycyjnej akcji, na rzecz krótkiego opisu, a często szerszej relacji. Zmienność czasu, postępujące przemiany społeczne i obyczajowe, czy to w losach kilku powtarzających się postaci, czy całych środowisk, przywoływane są lapidarnym komunikatem. Tworzy to gęstą sieć powiązań ludzi i wydarzeń w powojennym Szczecinie, do którego ciągnęli przesiedleńcy ze wschodnich ziem a także ze spalonej Warszawy. Ludzie pozbawieni korzeni, ale w sposób naturalny szukający tu nowych szans . Roczniki z lat trzydziestych i czterdziestych. Młode, prężne, otwarte na nowe życie, które niesie czas. Część pierwsza literackiego zamysłu, otwarta na latach pięćdziesiątych i zamknięta końcem osiemdziesiątych, jest szczególnie nasycona autentyzmem, prawdą codzienności. Satysfakcją z podanego dania w życzliwym barze Bambino, normalną lekcją w szkole, przygotowaniem do egzaminu. Pisarka ze swobodą porusza się w tamtym czasie, przechodzi w lata późniejsze. Tu już obcujemy z pracownikami uczelni, z ambitnym i dobrze sobie radzącym pokoleniem magistrów, doktorantów, stypendystów polskich i zachodnich uczelni. Powieść „Ku słońcu” jest w jakimś sensie nasycona optymizmem polskich zmagań o wstąpienie do Unii, do lepszych struktur społecznych, do świata postępu. Bledną koszmary wojny, tracą znaczenie tajemnice rodzinne, wyrosłe na tamtych tragediach. Rodzą się nowe związki, pary i małżeństwa, kobiety zdobywają samodzielność, podejmują samotny los. Normalne życie.
Powieść „Na krótko” wkracza w inny teren, ale przynosi próbę szkicowania egzystencji kilku bohaterów poznanych w poprzednich tomach. Realistycznie narysowana przyszłość. Sylwia, pracownik naukowy ze sporym dorobkiem, lekko już znużona pracą dydaktyczną, przyjmuje zlecenie eksperckie, a to oznacza wyjazd w delegacji do kraju, który właśnie zwekslował w stronę regionalno-narodową. Sylwia ma wykonać raport o funkcjonowaniu przemian zachodzących w swoistej enklawie. Odczytano umiejscowienie akcji jako Litwy i jej centrali wileńskiej. Oderwana od domu i swego środowiska popada w minimalizm życiowy i zawodowy. Notuje zaostrzające się, przedwczesne oznaki niepamięci. Sylwia jest główną bohaterką tomu „Na krótko”. Poznajemy dość szczegółowo jej rozmyślania, rozterki, lęki i niepokoje. W pewnym sensie staje się ona porte-parole pisarki. Przyjęła z pełną aprobatą zasady funkcjonowania wyższych uczelni na wzór i podobieństwo krajów zachodnich. Teraz jednak odczuwa zmęczenie. Widać znużenie ogólne życiem, ale także małżeństwem, dydaktyką. Wyjazd ekspercki nie wiele zmienia w jej samopoczuciu, w układzie dnia. To co obserwuje i doświadcza w kraju sąsiedzkim nie daje powodu do satysfakcji z przemian w Europie. Wyczuwa się, że Sylwia nie czuje dumy i zadowolenia ze zmian, jakie dokonały się w Unii. Najlepiej funkcjonuje administracja unijna, poświadcza to zakończenie delegacji eksperckiej i wezwanie do kraju w związku z nowym programem działania, który uzyskał wsparcie finansowe na nowe badania, nowe delegacje. Poloniści będą wtedy znów bardzo potrzebni. Kobiety staną w awangardzie planowanych przemian, ponieważ pisanie raportów, czy też pogłębionych analiz, oznacza angażowanie kierunków humanistycznych. Wydziały humanistyczne zaś z reguły są obsadzone przez kobiety.
Odczytuję w tej powieści znaki zapytań pod adresem ciał europejskich, sterujących procesami przemian. Zbyt wiele w tym wszystkim zabiegów biurokratycznych. Za duża rozpiętość między nadziejami a ich realizacją. Trzeba nowych przemyśleń i impulsów, które włączą szeregi młodych w realizację ich przyszłości. Tę książkę powinni uważnie czytać ludzie sterujący planami przemian w Europie. Nie jest to literatura relaksująca, wprost przeciwnie – ale zachęca do głębokiego namysłu. Czy biurokraci unijni czytają takie grube książki? Czy mężczyźni, w unijnych decyzyjnych strukturach stanowiący zdecydowaną większość, sięgają po literaturę wyrastającą z samego środka feminizmu? Oto pytanie.
Żadna z wymienionych książek nie może być zaliczona do tzw. literatury kobiecej, są to pozycje mądre, prowokujące do rozmyślań, godne lektury całego czytającego społeczeństwa. Pisane przez kobiety.
Zenona Macużanka