Marta Fox
Tam gdzie motyle rządzą światem
Śniłam kiedyś moją babcię Mariannę. Umarłą. Młoda była i w sukni jak z „Wiśniowego sadu”. Z jej oczu, uszu wyrastały bratki i powoje. Pamiętam ten sen i nie muszę zamykać oczu, by go przywołać. Nie był straszny, był trochę surrealistyczny i secesyjny w swoim klimacie. Był szary… i tylko bratki, żółte i fiołkowe, burzyły tę achromatyczną jednostajność.
Kiedy zobaczyłam grafikę Janiny Białej pod tytułem „Gałęzie”, z 1985 roku, poczułam się przez chwilę, jak w aurze tamtego snu. Gałęzie zamieniające się w kobietę, czy kobieta zamieniająca się w gałęzie…włosy rozwichrzone, splątane z roślinami, z liśćmi, a może i z myślami, wyrastające z czarnych oczu (oczodołów), z uszu…nie wiem, bo wszystko się tam łączy w jedną strukturę, wzajemnie przenika i tworzy falującą jedność. W tym linorycie też dominuje szarość. Tylko jedna zdecydowana plama czerwieni, umieszczona pod lewą piersią kobiety-drzewa-kobiety skupia uwagę. Czym jest? Plamą krwi, czy motylem, który trzepocze skrzydłami i pomaga kobiecie odfrunąć w inny już świat? Ta kobieta-drzewo-kobieta nam tego nie powie. Nie ma ust w twarzy. Jak i kilka innych kobiet na grafikach Janiny Białej.
Ust nie ma „Postać” z 1964 roku, kobieta sztywno siedząca na fotelu, z dłońmi wdzięcznie spoczywającymi na kolanach, nie mają ich kobiety „Samotne”, „ukrzesłowione”, także z 1964 roku. W ich twarzach widoczne są tylko oczy, wąskie, surowo patrzące, wymownie podpowiadające, że usta kobiet muszą być zaciśnięte w cienką linię, może aż za bardzo cienką, więc dlatego ich nie widać. Ust nie ma „Dziewczyna w koronie” z roku 1965. Głowę ma w koronie z kwiatów, przypominającą stroik ze śląskiego stroju ludowego. Jej oczy i owal twarzy są łagodne. Ust nie ma „Dziewczyna” z 1966 roku.. Oczy ma zamknięte, ocienione długimi, gęstym rzęsami. Może śpi, może marzy, może już odeszła w krainę, gdzie więcej cieni…
Kobiety na linorytach z lat 60-tych są chłodne, przypisane konkretnym funkcjom lub przedmiotom, są surowe i „praktyczne”. Takie wrażenie sprawia również cykl „bab”: „Baba Śląska”, „Baba Siedząca”, „Baba Zbójnicka”, „Baba Świąteczna”, „Baba Beskidzka”, „Baba Skrzydlata”. „Baby” są wyraziste. Dominują w nich zdecydowane kreski, cięte mocno, wyraziście, czasami topornie. Na pewno różnorodnie, bo dzięki nim właśnie odróżnić można osobowość danej „baby”.
Kobiety z lat 70-tych i późniejszych są romantyczne, tajemnicze, subtelne, uduchowione, rozmarzone, wtopione w przyrodę, zespolone z Naturą, ze słońcem, wodą, kwiatami, pnącymi roślinami, ptakami, motylami. W takim klimacie mieści się linoryt „Czarodziej”1975, „Okno” 1977, „Róża” 1975, „Panna” 1979, „Ptaki odlatują” 1979, „Dziewczyna” 1985, „Nie pofrunę” 1979, „Zioła” 1979. Sposób obrazowania jest tutaj zdecydowanie dekoracyjny i dynamiczny. Jest secesyjnie fruwający lecz jednocześnie precyzyjny i czysty od strony techniki graficznej.
Janina Biała pozostaje wierna swojej kresce również wówczas, gdy tworzy pejzaże, osadzone w realiach regionu: „Dym” 1968, „Hałda” 1969, „Nowe domy” 1978, „Pejzaż” 1978. Z ogromnym wyczuciem wykorzystuje tutaj kolor czerwony, który wkraczając w czarne linie potrafi zagrzmieć wyjątkowo ekspresjonistycznie.
Nie znałam Janiny Białej osobiście. Nie wiem, jak brzmiał jej głos. Nie wiem, czy lubiła, by wiatr szumiał jej we włosach. Czy wystawiała twarz do słońca i czy się wtedy uśmiechała. Czy słuchała 5 symfonii Beethovena czy 6 Mahlera. Czuję, że lubiła czytać wiersze Bolesława Leśmiana i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Wiem, że na pewno lubiła w sobie kobietę. I że uwielbiała słowo „fruwać”, prawie tak, jak bohaterka mojego wiersza o tym samym tytule:
Lubię słowo „fruwać”
jest lekkie dźwięczne i pełne
nadziei przekonuje mnie że kiedyś
oderwę się od ziemi i pofrunę
w krainę która jest bardziej niż
obecna bardziej niż prawdziwa w której
latawce rządzą światem a wszystkim
niedowiarkom zrzucają tylko kawałki
swoich papierowych ogonów