Małgorzata Strękowska – Zaremba Iwona Hardej – Literatura dla młodych cz.2 Książka obrazkowa

0
417

Małgorzata Strękowska – Zaremba

Iwona Hardej

 

Literatura dla młodych cz.2

Książka obrazkowa


Nikifor            Książka obrazkowa jest propozycją dla tych, którzy narzekają na brak dobrych książek dla najmłodszych. Już dwulatka czyni czytelnikiem, zaprzyjaźnia go z przedmiotem – książką, i z sytuacją – odkrywaniem znaczeń i tworzeniem opowieści w trakcie lektury.

Ale po kolei.

Jesteśmy cywilizacją znaku, ikony. Pewnie nawet nie za bardzo zdajemy sobie sprawę, do jakiego stopnia poddajemy się dyktaturze obrazu. 16 lipca 2007 roku pewna Francuzka, Sam Rindy, oglądająca w muzeum awiniońskim obrazy amerykańskiego malarza CyTwombly, pocałowała jedno z płócien. Na białej płachcie (obraz ten to 6 m2 białej powierzchni) pozostał ślad szminki. Francuzka stanęła przed sądem, mimo to była z siebie zadowolona, gdyż odpowiedziała na pragnienie obrazu, dopełniła go, jej zdaniem, dopiero ze śladami szminki zyskał życie.

W ostatnich latach stało się modne mówienie o obrazach – filmowych, fotograficznych, tych na płótnie, kartce i tych np. na płycie chodnikowej czy ścianie budynku. Historycy sztuki, kulturoznawcy piszą o obrazach jak o żywych istotach. Mówią o „pragnieniach obrazów”, „życiu obrazów” i ich „śmierci”, W.J.T. Mitchell pyta „czego chcą obrazy?”, Mike Bal zastanawia się „jak czytać obrazy?”. Rozważania naukowców nie dotyczą obrazów dla dzieci, naszym zdaniem jednak nie ma wystarczającego uzasadnienie, aby tworzyć odrębną kategorię obrazu wyłącznie dla najmłodszych, dlatego pytania zadane przez naukowców w pewnej mierze odnoszą się również do obrazów zawartych w książkach obrazkowych (nie mylić z książką z obrazkami, to nie to samo).

Otwierając książkę obrazkową odkrywamy, podobnie jak niesforna Francuzka w awiniońskim muzeum, że zawarte w niej obrazy mówią do nas, czegoś od nas chcą, czegoś oczekują, a nawet żądają. Tym żądaniem jest podążanie za narracją obrazu, który jest tak skonstruowany, aby oglądający/czytający mógł tworzyć własną opowieść, za każdym odczytaniem trochę inną.

Żądanie i pragnienie rozmowy z czytelnikiem jest, naszym zdaniem, najważniejszym wyznacznikiem książki obrazkowej. Natomiast książka z obrazkami nie oczekuje, nie żąda, nie wchodzi w dialog z odbiorcą, nie zmusza do intensywnego myślenia, nie uruchamia wyobraźni w takim stopniu jak książka obrazkowa. 

Książka obrazkowa popularna poza granicami Polski, u nas długo przecierała sobie szlaki, mimo iż takie książki wydawali już Stanisław i Michał Arctowie. Dzieci nie trzeba do niej przekonywać, intuicyjnie wiedzą, jak się ją czytać, co więcej, mają w tym nad nami niewątpliwą przewagę – zaznajomiwszy się z literami, często tracimy szczególną spostrzegawczość, detektywistyczną wręcz zdolność śledzenia szczegółu; wychowani w kulcie rzędów liter, a nie wyobraźni, nie doceniamy również, jak bardzo książka obrazkowa potrafi wspomóc edukację czy rozwinąć kontakty międzypokoleniowe. Biorąc do ręki np. Gdzie jest tort?ThéTjong-Khing – książkę bez tekstu, zamykającą narrację w nasyconych szczegółami obrazach, my – dorośli (w domyśle: doświadczeni, mądrzy) oddajemy pierwszeństwo nawet bardzo małym dzieciom: to one będą naszymi przewodnikami, one przeprowadzą nas przez opowieść, korzystając czasem z bardzo złożonych wskazówek istniejących tylko w postaci obrazka.

Większość książek obrazkowych zawiera krótkie teksty, mamy wtedy ikonolingwistyczną opowieść, gdzie obraz sąsiaduje ze słowem na równych prawach, a przekaz czytelniczy tworzy się z dyskursu między narracją tekstu i narracją obrazu. Odczytanie takiej książki to wprowadzenie w wyżej wymieniony dyskurs czytelnika – jego wyobrażeń i skojarzeń, pytań i odpowiedzi.

Znamienne, że wśród najlepszych na świecie twórców krążek obrazkowych wymieniana jest torunianka Iwona Chmielewska – obsypywana międzynarodowymi nagrodami, a drukowana od lat w… Korei Południowej, w Polsce zaś do niedawna prawie nieznana. Jej książki zachwycają prostotą i głębią przekazu, zajrzyjmy choćby do takich tytułów, jak Dwoje ludzi, Dom dusz czy najnowsza perełka Oczy. U nas ukazało się dotąd tylko kilka jej książek: O wędrowaniu przy zasypianiu, Pamiętnik Blumki, Kłopot. (Dziwi to tym bardziej, że są to książki autorskie.) Czyżbyśmy mieli trudności z rozszyfrowaniem konceptów autorki większe aniżeli egzotyczni wielbiciele jej talentu? A może to jej pomysły są dla nas zbyt egzotyczne? Raczej nie – to tylko nasz opór wobec dzieła, które będziemy czytać za krótko, „bo przecież prawie nie ma tekstu!” albo zwyczajne lenistwo. To pierwsze świadczy o niewiedzy, jak czytać książkę obrazkową, drugie o niechęci do wysiłku, aby wejść w rozmowę z obrazami i odczytać je na swój sposób, uruchamiając wyobraźnię. Na szczęście to opór słabnie. Popularność książek Aleksandry i Daniela Mizielińskich (genialny D.O.M.E.K., Miasteczko Mamoko, Mapy, Tu jesteśmy i inne) oraz zachwyt najnowszą książką zilustrowaną przez Krystynę Lipkę-Sztarbałło – Dokąd iść? Mapy mówią do nas – już nie tylko wśród znawców, ale i „szeregowych” rodziców świadczą o tym, że uczymy się szybko. Pozostaje nadal do zdobycia jeden bastion: książka obrazkowa dla czytelnika starszego, podejmująca często bardzo poważne tematy. Niby powinno być łatwiej: przecież doceniamy  komiks, postrzegamy go już od wielu lat jako dziedzinę sztuki, nie zaś tylko kontynuację „Kapitana Żbika”, mimo to wielu z nas nie traktuje go poważnie i stawia na najniższej półce, częstobez zaglądania do środka. Odwołanie więc do komiksu może zaszkodzić książce obrazkowej zamiast jej pomóc.

Z naszych dywagacji na temat książki obrazkowej wynika więc, iż warto zastanowić się, jak kształcić czytelnika takiej książki. Nie myślimy tu o dzieciach – jak pisałyśmy wyżej, one takiego kształcenia nie potrzebują. Pora skupić się na rodzicach, dziadkach, wychowawcach, czyli tych, za pośrednictwem których książki obrazkowe do rąk dzieci docierają(tym bardziej, że część książek obrazkowych, np. wspomnianej Chmielewskiej, są książkami i dla dorosłych, i dla dzieci). Co zrobić, gdzie i jak mówić o takich książkach, żeby zaczęły być traktowane poważniej niż zbiór ładnych obrazków? Czy organizację tej edukacji też mamy zrzucić na barki bibliotekarzy? Ale to przecież nie sprawi, że informacja dotrze do ludzi, którzy omijają biblioteki. Najskuteczniejsza byłaby prasa codzienna, tygodniki, ale czy można liczyć na niestereotypowe myślenie koncernów wydawniczych?

 

cdn.                           

Małgorzata Strękowska-Zaremba

Iwona Hardej

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko