Małgorzata Strękowska-Zaremba, Iwona Hardej Literatura dla młodych cz.1

0
148

Małgorzata Strękowska-Zaremba

Iwona Hardej

 

Literatura dla młodych cz.1

 

Poezja dla najmłodszych

NikiforMedia, hołdujące dotąd prostackim gustom masowego odbiorcy, nagle się ocknęły i jak ostatni naiwny zaczęły lamentować nad pogarszającym się z roku na rok stanem polskiego czytelnictwa. Można by na to odpowiedzieć: wypijcie to piwo, skoro sami je nawarzyliście. Można również przypomnieć, że czytelnik nie bierze się z powietrza, trzeba go sobie wychować, i to od pierwszych dni jego życia. A nie da się tego zrobić, pisząc dwakroć w roku z zachwytem o książkach dla dzieci (rzucimy artykulik na Dzień Dziecka, a przegląd książeczek dla dzieciaczków na mikołajki i prezenciki pod choinkę). Dalej wcale nie jest lepiej – czytający gimnazjalista to zapewne obiekt tak rzadki, że z równym powodzeniem można wzmiankować o książkach dla białych nosorożców… Dorośli też nie mają się z czego cieszyć – czytelników pełnoletnich prasa również nie hołubi (no chyba że za specjalne względy uznamy te lamenty, że Polak nie czyta).

 

Warto się zastanowić, gdzie popełniamy błąd (bo w pewnym sensie popełniamy go wszyscy), skutkujący coraz mniejszym obyciem z literaturą, mniejszym głodem słowa drukowanego. Próbą zdefiniowania źródeł tego błędu będzie ten i kolejne artykuły, opisujące krajobraz literatury dla młodych i najmłodszych.

 

W latach 90. ubiegłego stulecia i w początkach obecnego rynek książki dla najmłodszych zasypany został przesłodzonymi w obrazie i w treści produktami książkopodobnymi. Szczęśliwie coraz bardziej zmniejsza się ich popularność, przynajmniej wśród tych rodziców (to oni wszak wybierają książki dla najmłodszych), którzy zauważają zbawienny wpływ dobrej i ciekawej lektury na rozwój dziecka. Wprawdzie wciąż znajdziemy w księgarniach kolorowy chłam z „darmowymi” gadżetami, który gra, piszczy, skrzeczy i nie ma treści – pytanie: czy jest to jeszcze książka, czy już tylko zabawka? Sam pomysł pobudzania różnych zmysłów malucha nie jest zły, chodzi tylko o to, by dziecko nie było uszczęśliwiane wyłącznie takimi książkami nie-książkami. Żadna trąbka czy grzechotka umieszczona w książce nie zastąpią rytmu poezji Tuwima czy Brzechwy, Kerna czy Wawiłow.

 

Kiczowate teksty zawarte w tych „pobudzaczach zmysłów” dla najmłodszych to nie tylko efekt nieświadomości kupujących, ale również wynik braku profesjonalnej krytyki, braku gorących dyskusji w mediach na temat książek dla młodych – media od czasu do czasu prezentują taką lub inną książkę, szczególnie z okazji Dnia Dziecka, ale na prezentacji, polegającej nader często na bezrefleksyjnym skopiowaniu noty wydawcy się kończy. Gdyby istniała profesjonalna krytyka, to np. baśnie Wioletty Piaseckiej: ckliwe, przesłodzone, pełne stereotypów, łopatologicznie dydaktyczne, do tego z błędami gramatycznymi dziecięce harlequiny, nie zapełniałyby półek prawie każdej biblioteki w Polsce. Bo wbrew powszechnej, bardzo krzywdzącej opinii, bibliotekarze chcą wiedzieć, co kupują, chcą się dokształcać, oferować czytelnikowi jak największy i najlepszy wybór mimo ciągłego braku funduszy (a również i z tego dokładnie powodu – skoro masz niewiele do wydania, chcesz te pieniądze wydać z jak największym pożytkiem).

 

Szczęśliwie wznowień poezji dla dzieci nie brakuje, i szczęśliwie, tworzą nadal Wanda Chotomska, Joanna Papuzińska, Joanna Kulmowa, nie zmienia to jednak faktu, że współczesna poezja dla dzieci znajduje się w odwrocie. Nie mamy młodych następców Tuwima i Brzechwy. Sytuacji nie ratują nieliczne tytuły: delikatna poezja Zofii Beszczyńskiej, językowe wygibasy Małgorzaty Strzałkowskiej, Agnieszki Frączek i Michała Rusinka, rytmiczna, kolorowa poezja Doroty Gellner czy Natalii Usenko, i niewiele więcej. Co więcej – tak samo jak poezja dla dorosłego czytelnika, poezja dla dzieci spychana jest do kącika z napisem „Nisza dla niewielu”. Winy za tę sytuację nie ponoszą wyłącznie pisarze czy też ich brak. Wydawcy nie są skorzy publikować poezji dla dzieci („pozycja niekomercyjna”). Co gorsza, nie ma pism dla najmłodszych i nastolatków, które kiedyś popularyzowały również poezję, kreowały nowe nazwiska, stanowiły swoisty przegląd gatunku. Upadł „Miś”, „Bęc”, nie ma „Płomyka”, „Płomyczek” ukazuje się z przerwami kilkuletnimi. Pozostał jedynie „Świerszczyk”. Wiele innych pism, wśród których trudno znaleźć wartościowe, ogranicza się do rymowanych tekstów dalekich od poezji. Rodzi się więc pytanie: dlaczego poezja dla dzieci nie ma swego miejsca w przestrzeni kultury? Podobno dzieci nie lubią wierszy, nie rozumieją ich. No cóż, rozumienia, lubienia też trzeba uczyć. A nauka u samych początków polega na „oswajaniu zwierza”. Jak oswajać dziecko z poezją, skoro piszący nie mają narzędzi w postaci pism docierających do maluchów, skoro nauczyciele muszą borykać się ze słabymi często tekstami w podręcznikach albo z tekstami zwyczajnie starymi i dającymi niewielkie możliwości dziecku epoki tabletu na utożsamienie się z bohaterem?

cdn. W następnym odcinku przyjrzymy się książce obrazowej

Małgorzata Strękowska-Zaremba

Iwona Hardej

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko