Jan Stanisław Smalewski – Minął tydzień

0
140

Jan Stanisław Smalewski


Minął tydzień


 

Filip Wrocławski We wtorek rano, popijając poranną kawę, przypomniałem sobie, jak to za PRL prominentnym członkom partii zabraniano ślubów kościelnych. Marksizm zobowiązywał do wyzucia z katolickiego fanatyzmu, do wyzwolenia się z chrześcijańskich omamów niegodnych człowieka nowej epoki opromienionego wzniosłością laickich idei.

Wziąłeś nieostrożnie ślub lub ochrzciłeś dziecko i po tobie. Najpierw twoje nazwisko zajmowało ważne miejsce na tajnym piśmie donosiciela, którym zwykle był esbek, ale niekoniecznie on, bo wokół wietrzyli przysłowiową padlinę także inni płatni kapusie, a następnie na odpowiednio oznaczonym blankiecie wędrowało na biurko sekretarza właściwej komórki partyjnej. Sekretarz wzywał zwierzchnika, odbywała się krótka narada… Zwykle nad tym, czy potrzebny będzie kadrowiec, czy też wystarczy sama sugestia, by niepokorna ofiara klerykalizmu sama zachowała się po dżentelmeńsku i złożyła na przykład rezygnację ze stanowiska dyrektora, rektora, prezesa itp.

            Pamiętam, pamiętam, byli tacy, co to klucząc po manowcach, potrafili wyprowadzić w pole „myśliwego”. Chrzcili dzieci poza rodowitą gubernią, powierzali organizację rodzinnej uroczystości teściowej lub prababci, śluby kościelne brali ze znacznym, na przykład kilkumiesięcznym, opóźnieniem. I jeśli nie trafił im się księżulo, który przypadkowo także współpracował i doniósł (co powiedzmy sobie szczerze było bardzo rzadkie), delikwent taki mógł spokojnie żyć dalej, zachowując czystość własnego sumienia.

            Sumienie – czymże ono jest? – zastanawiam się, siadając wygodnie przy porannej kawie. – Ano, to coś takiego, co potrafi ugryźć. Co potrafi cię dręczyć tak długo, aż nie wypijesz solidnego drinka, lub nie walniesz kolejnego klina.

Sumienie jest – ufając partii – przeświadczeniem, że ją oszukałeś. A w przypadku, gdy jej zaufałeś?, czym jest?

            W przypadku, gdy byłeś owym „zaprzonym” pomazańcem nauki etyki marksistowskiej, dowodzącej, że Boga nie ma, też mogłeś zostać przez to bydle skonsumowany. Za to, że sprzeniewierzyłeś się wcześniejszym regułom (czytaj też normom) życia, jakie ci wcześniej w domu rodzinnym wpojono.

            W środę pan Waldek, który robi doktorat z religioznawstwa, zaprosił mnie do siebie na chwilę, by podzielić się nową radością. Kupił do swego zameczku remontowanego na obrzeżach Koszalina stary fortepian.

            Czymże jest radość? – wiadomo. Ale czym jest radość doświadczonego kustosza zabytków, to trzeba zobaczyć. Tym bardziej, gdy nagle dowiaduje się on, że ów tajemniczy fortepian, stary grat kolejny raz przez kogoś tam przemalowany na czarno i porzucony na strychu rozpadającej się wiejskiej daczy, jest autentycznym instrumentem rodzinnym, na którym on kiedyś, jako jedenastoletni jeszcze chłopiec, grywał.

            Przyznam, że z wielkim trudem udawało mi się dzielić jego radość, ale wysłuchując fantastycznej opowieści o podzielonej na szczęśliwe i nieszczęśliwe dzieciństwo, sam odtąd nie będę mógł się doczekać, kiedy usłyszę cudowne tony płynące z tego cudem odzyskanego i drogo odnowionego instrumentu.

            Co fortepian pana Waldka ma wspólnego z tym, o czym na wstępie napisałem? Ano to, że w czwartek – siedząc w swym wygodnym fotelu – pomyślałem, że tęsknota za instrumentem, na którym graliśmy w młodości, a potem nam tego zabroniono, potrafi być tak wielka, że… przenosi góry, burzy twierdze, zawala mosty i co tam jeszcze chcecie.

            Zagrałbyś, a tu w brzuchu pusto; motyle wyfrunęły. Albo nie ma na czym. Pan Waldek zagra ponownie, a ja się z tego cieszę. Nie czyńmy innych analogii, pozostańmy przy pierwszej. Czasy, gdy nam kazano tańczyć tak, jak nam zagrają, wydawałoby się, że bezpowrotnie minęły.

A tymczasem bzdura. U innych wracają, bo tęsknota za starym jest silniejsza od nostalgii ku nowościom. A u drugich dlatego, że wiara w partię i siłę partii jest ponadczasowa, jest jak mesjanizm.

            W piątek pan Mietek, który ma dość swojej starej żony zwierzył mi się, że za cholerę nie potrafi się jej pozbyć. – Inni faceci zmieniają żony jak samochody, a ja – patrz pan – narzekał – muszę trwać wciąż przy tej dezelce.

            Okazało się, że kobieta nie chce mu dać rozwodu. Uparła się, a… adwokaci ciągną z kieszeni jak cholera. – Panie, rozwód kosztuje drożej niż ślub mnie kosztował. Czy to tak powinno być? Przecież ja zawarłem kiedyś tak zwany związek. Partia nie pozwoliła, tom się nawet w kościele nie poświęcił.    

            I ma chłop rację. Wystarczyło – teraz zresztą też tak można – zawrzeć związek, potwierdzić go podpisem, i po krzyku. Był związek. A skoro wystarczyło potwierdzić to podpisem i niepotrzebne było pośrednictwo sądu, to skąd pomysł, żeby taki związek sąd rozwiązywał? I brał za to pieniądze.

            Związki partnerskie. Koleżeńskie, pijackie, meliniarskie, artystyczne, menedżerskie, prawnicze ect… Mało to takich różnych związków na ziemi? W czym są ważniejsze od nich związki damsko-damskie i męsko-męskie? Ja tego nie rozumiem i nikt mnie nie przekona, że to „dwa w jednym”, że to „rodzina”, że to dla Polski aż tak ważne, że musi stać się tematem numer jeden.

U nas w Polsce, jeszcze w XVI wieku, jak chłop postanowił żyć z wybraną przez siebie kobietą, ogłaszał to publicznie. Zapowiadał na przykład wobec całej wsi. Po tej „zapowiedzi” mogli ze sobą zamieszkać, stanowili przysłowiową parę. Potem nadano temu bardziej odświętną rangę. Przejęli to księża i Kościół. Najpierw w formie istniejących do dzisiaj zapowiedzi, a później wprowadzając sakrament małżeństwa.

W XVIII wieku małżeństwo – niezależnie od wyznania, w jakim zostało zawarte – zostało unormowane przez ustawodawstwo państwowe. W Kościele Katolickim zaczęto odróżniać sakrament małżeństwa od umowy cywilnej.

Partia w te związki wplątała się znacznie później. Oczywiście, że musieli najpierw urodzić się (co przy partnerskich związkach damsko-damskich i męsko-męskich byłoby przecież niemożliwe) Marks, i Lenin. I komuniści, i ich partia.

Wracając do tematu partyjnych inspiracji. Czy współcześnie coś się zmieniło? Partia Palikota i większość Tuskowsczyzny usiłuje wymusić na narodzie poparcie dla związków partnerskich dowolnej płci, czytaj – nieheteronormatywnych. Ba, nadać im nawet charakter małżeństwa. Zasadniczym powodem – poza tym, że gdzieś tam już to uczyniono – ma być fakt, iż pozostający w takich układach partnerzy pozbawieni są niektórych praw, głównie prawno- majątkowych.

Prawa. A co z obowiązkami? Obowiązkami, jakie w przypadku małżeństw heteroseksualnych spadają na męża i żonę? Przecież podstawowym obowiązkiem spadającym na małżonków jest płodzenie i wychowanie dzieci.

W czwartek zelektryzowała opinię publiczną wiadomość, że sześcioletni chłopiec, szukając ratunku przed wyrodnymi rodzicami, zgłosił się na policję.

Ochrona dziecka od poczęcia do osiągnięcia dorosłości objęta jest dziesiątkami przepisów prawnych. W zaburzonym biologicznie świecie nieprawdziwe staje się powiedzenie, że „Nie sztuka jest urodzić, lecz wychować dziecko”. Tysiące rodziców, by stać się rodziną i mieć dziecko, zabiega o nie niezwykle usilnie.

Tak, już to widzę. – Dajmy osobom z pogranicza wybryku natury, z całym szacunkiem dla ich inności, prawa do zawierania związków małżeńskich i adoptowania dzieci, a na pewno wychowają w tych pseudo-rodzinach zdrowe pokolenie przyszłych budowniczych Polski.

W sobotę, podchodząc rano do okna, spoglądam na bajkowy krajobraz przysypanych śniegiem krzewów. Zima ciągnie się w tym roku wyjątkowo długo. Ale matka ziemia wie, co robi. Jeszcze tylko miesiąc i z pod śniegu wyskoczą przebiśniegi, rozkwitną ciemierniki, krokusy. Ziemia zacznie płodzić, rodzić, wyda owoce.

Cholera! – podskoczyłem przy oknie, bo do moich uszu niespodzianie dobiegło mnie charakterystyczne miauczenie rudego kocura sąsiadów, który przeskoczył przez parkan i znalazł się pod moim domem. Nie za wcześnie na ruję? A gdzie moja kotka Lusia?

No cóż, chcesz żyć w zgodzie z naturą, musisz podporządkować się jej prawom.

Swoją drogą pan Waldek miał rację. – Stare instrumenty to nie tylko sentyment. To coś więcej. Ja też czasami zagrałbym na takim starym, pamiętającym szczenięce lata instrumencie.

Rację ma też pan Mietek. Stare samochody należy wymieniać na nowe. Dla bezpieczeństwa. A starym mężom i starym żonom należy się szacunek. Jak staremu fortepianowi, chociażby miał tylko stać w bogatym salonie i robić wrażenie.

Tylko po co te partyjne nakazy? No to co z tego, do jasnej cholery!, że parlament Anglii właśnie zgodził się na związki partnerskie? Ilość gejów i lesbijek w Anglii jest nieporównywalnie większa od ich ilości w Polsce. Anglia stary kraj kolonialny ma tradycje. W tej mierze złe tradycje. Jej konserwatyści o tym wiedzą. Oni, niejako musieli to już uczynić. Gdy tymczasem my moglibyśmy teraz poobserwować, co im w tej awangardowej Anglii z tego wyjdzie.

Tymczasem nie, Polska ma aspiracje. Niezdrowe czasami i we wszystkim, co dla ogółu zbędne. Gdy w kraju tyle spraw niezałatwionych oczekuje inicjatyw rządu i parlamentu, by poprawić los naturalnych biologicznie rodzin, w tym ich dzieci, wytraca się znów czas – za sprawczą mocą jedynie słusznej idei rządzącej znów partii – na seksualne fono- i wideo-seksfobie.

Ciekawe, czy w przyszłym tygodniu postanowi nas naśladować w tej mierze jakiś kraj ze Wschodu Europy?

        

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko