Janusz Termer – Mała glosa do dyskusji o finansowaniu kultury…

0
83

Janusz Termer

 

Mała glosa do dyskusji o finansowaniu kultury…

 

 

Agnieszka Pakuła - Alte Kameraden     Zadajmy sobie proste pytanie. O czym dyskutujemy? I o co tak naprawdę komu chodzi, w tych licznych obecnie rozhoworach i zachętach do nich, w sumie zamulających raczej niż rozjaśniających meritum sprawy?

     Dyskutujemy u nas chętnie – jak zawsze – wiadomo o czym, bo jak nie wiadomo to i tak wiadomo! Oczywiście o finansach: tym razem dla kultury, czyli sposobie finansowania kultury poprzez mecenat państwowy oraz o podatkach od wynagrodzeń dla twórców…

     To niby odrębne problemy, ale przecież w wielu punktach ewidentnie się przecinające.

Oto owe rozpisane teraz oficjalnie “konsultacje społeczne” (np. w sprawie kultury strona mamzdanie.pl) służą dziś władzy – jak i kiedyś, czyli przed 1989 rokiem, choć oczywiście z innych nieco powodów – do takiego zagmatwania i “zamulenia” spraw – poprzez m. in. prowokowanie wylewania z tej okazji “gorzkich żali” przez przedstawicieli sfrustrowanych i zantagonizowanych jak nigdy, biednych jak nigdy i zagubionych jak wszyscy w tej nowej rzeczywistości twórców – żeby już nikt tak naprawdę nie wiedział w czym rzecz.

     Jeśli więc zabieram głos, to z niejaką nadzieją wyjaśnienia – być może – i wyprostowania pewnych spraw ogólniejszej natury. Przede wszystkim poprzez przypomnienie kontekstu, przypomnienie historycznych już, ustrojowo-politycznych zaszłości, które doprowadziły do obecnego zamieszania i iście witkacowskiej “glątwy”, z której wyjść istotnie nie nie będzie łatwo, ani z twarzą nikomu! Oto, po 1989 roku zniszczono, w może i szlachetnym, ale kompletnie amatorskim zapale “reformowania” wszystkiego, także i pewien mechanizm finansowania kultury. Ówczesny Fundusz Kultury i jego pochodne, jak na przykład tzw. “fundusz martwej ręki” (5% odpisów od dochodów z klasyki) powstawały wtedy głównie – i bez niczyjej właściwie łaski – z owych odpisów od podatków od wynagrodzeń wszystkich pracujących w Polsce, i to w śmiesznej, niezauważalnej dla nikogo wysokości (0,14%), z czego w skali państwa robiły się sumy godne uwagi dla funkcjonowania instytucji kultury.

     A wkrótce oto, pierwszy demokratyczny (i dodajmy inteligencki) rząd III RP, zniszczył ten nieźle funkcjonujący mechanizm jednym podpisem ówczesnej pani minister kultury, ponieważ uznany został za “nieustawowy”. Toteż łatwiej było go zlikwidować, zamiast zadbać o to, by po niezbędnych zmianach stał się on ustawowy!

     Z tego funduszu finansowano między innymi choćby stypendia dla twórców (pisarzy, ludzi teatru, muzyki czy filmu), i również dopłaty dla wydawców książek trudnych i niedochodowych, i wiele, wiele innych znacznie finansowo potężniejszych inwestycji dla wszelkiego typu placówek kultury…

     I odtąd, czyli po zlikwidowaniu tego mechanizmu, skończyły się żarty, a zaczęły się prawdziwe “schody”. Kultura polska (jej finansowanie) została na łasce władzy (a łaska władzy, wiadomo, na pstrym koniu jeździ), na łasce kolejnych rządów i kolejnych – mniej lub bardziej łaskawych, a najczęściej pazernych, w imię oczywiście “dobra kraju i budżetu” (jakby kultura nie należała do najistotniejszej kategorii “dobra kraju”) ministrów finansów i kolejnych mniej lub bardziej przebojowych w dopominaniu się o finanse dla swego resortu ministrów kultury, naciskanych od dołu przez podległe im instytucje.

     I takie, z grubsza biorąc, jest ten historyczny kontekst i nadal polityczne tło i zarazem pierwsza praprzyczyna tych wszystkich obecnych wielkich bojów, “debat”, zażartych i wyjaławiających wszystkie “strony” nieustannych dyskusji, ciągłych heroicznych “walk” i przepychanek między resortami i potem między ludźmi dzielącymi te skromne, niewystarczające, jak każda przykrótka kołdra, środki…

     To jest jedna z przyczyn antagonizmów, sporów, nieufności, niechęci i “wojny” między kolejnymi rządami, a środowiskami twórczymi, a także często przyczyna zwyczajnych nieporozumień wzajemnych, wojen podjazdowych, wielkich i małych zatargów i waśni – i czego kto tam chce jeszcze…

     Dyskutujmy zatem merytorycznie o nowych – na miarę nowych tak odmienionych cywilizacyjnie i nowych kulturowo czasów (internetowa rewolucja na miarę gutenbergowskiego przełomu) – nowych mechanizmach funkcjonowania i finansowania kultury, a nie bawmy się w niestające harcerskie podchody; nie chowajmy za zasłony dymne quasi-dyskusji o szumnej nazwie “konsultacji społecznych” (to chyba ulubiona zabawka każdej władzy, której zawsze wydaje się , że “wie lepiej”). Zaprośmy zatem do dyskusji autentycznych fachowców “od kultury”, praktyków i teoretyków, wybitnych twórców i publicystów, bo inaczej nie wyjdziemy z tych zamulonych odmętów i słownej jałowizny…

   I jeszcze słówko w konkretnej, acz ważnej sprawie: twórcy kultury przeważnie sami inwestują w swoje “warsztaty pracy”, państwo nie musi im nic budować i wyposażać (nawet w biurka czy komputery), jak w przypadku innych zawodów, urzędniczych czy robotniczych, owych miejsc “produkcyjnych”. Stąd też, czyli z konieczności samofinansowania przez twórców swoich “warsztatów pracy” wziął się ten – znany przecież w całym kulturalnym, nie tylko polskim czy też tylko europejskim świecie – ów rzekomo nienależny im “przywilej” korzystania z 50% odpisu od opodatkowania! Oczywiście po przekroczenia pewnego progu dochodu przez twórcę (rzadki to u nas przypadek i nic właściwie w skali państwowych finansów znaczący) można by podyskutować o jego wysokości – ale tylko w tym przypadku – o obniżeniu tego progu podatkowego, czyli przy okazji ukarać tych, którzy mają wysokie dochody ze swojej pracy twórczej (często propagującej kraj poz granicami lepiej od powołanych do tego rzesz zawodowych urzędników). A najlepiej to w ogóle z tego pomysłu zrezygnować, bo to dla państwa polskiego (nawet w obecnej jego kondycji) byłby gest ekonomicznie naprawdę mały, ale dla docenienia i podkreślenia znaczenia kultury w życiu społecznym ogromny!

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko