Aldona Borowicz
Wartownik sennych ostępów
Coraz częściej wracam do wierszy, które się ukazały przed kilkunastoma miesiącami. Być może muszę nabrać pewnego dystansu, aby o nich napisać. Przetrawić je bez niepotrzebnych emocji. I tak też stało się z tomikiem Ewy Urbańskiej-Bartoszewicz „Dorianie, Dorianie”[i], który ukazał się w 2011 r. nakładem wydawnictwa „Ibis” w serii Biblioteka „Poezji dzisiaj”. Autorka nie należy do debiutantek, wcześniej wydała tomiki: „Wszystko o Ewie?” (wyd. „Nowy Świat”, 1997) oraz „Biały wartownik” (Polska Oficyna Wydawnicza, 2007), aczkolwiek bardziej znana jest jako propagatorka poezji, niż poetka, która gdzieś tam w zaciszu, na uboczu, bez jazgotu i wtóru młodych poetów zapisuje swoje wiersze.
Jednakże jej książka Dorianie, Dorianie zupełnie przeszła bez echa. Należy zwrócić uwagę na fakt, że wydawca nie postarał się o estetykę książki. Byle jak wydana.
W różowym kolorze (zdaniem Wydawcy to ulubiony kolor Czesława Miłosza), zatłoczona nachalną reklamą czasopisma, a nie promocją autorki i jej poezji. Książka poetycka Ewy Urbańskiej-Bartoszewicz zawiera trzy różne cykle poetyckie: „Dorianie, Dorianie”, „Biały wartownik” oraz „Laisla”. Trzy cykle różni język, świadczący o sporej sprawności warsztatowej, chociaż czasami męczy trochę manieryczne stosowanie szyku przestawnego. Szeroka fraza z jej kunsztem językowym odróżnia poezję Ewy Bartoszewicz od zbiorowej poetyki narracji lirycznej.
Dorianie, Dorianie Ewy Urbańskiej-Bartoszewicz to poetycka opowieść o kobietach, balansująca na granicy białego wiersza i prozy poetyckiej. Wiele tu ładnych obrazów
i odkrywczych metafor oraz skojarzeń: „Gdzie można umrzeć w białym krzyku”, „Szkło pochodzi od lodu. Jest niebieskim jeziorem, kwarcem, piaskiem”, „Gwiazdy pobieliły skronie”, które dowodzą o dużej wrażliwości autorki i umiejętności budowania nastroju lirycznego, a które również świadczą o fascynacji barokową poezją. Stąd bogaty
w poetyckie rekwizyty język. Czytając wiersze Urbańskiej-Bartoszewicz dostrzegamy inspiracje, z jakich czerpie poetka. Niebagatelnym elementem jest tu obcowanie
z Naturą, poetka wychowała się w lubuskim Świerkocinie pośród lasów, łąk, ptaków:
„Obojętność i zgoda. Tak się usypia przyjaciół.
…………….
Ten pierwszy mróz. Srebrne przemarznięcie.
Pod karmazynowym, wyjątkowo czystym niebem. W Świerkocinie spokój.
Od tygodnia lało i przez wodną zasłonę
Nie przedarł się żaden ptak, Żaden dźwięk telefonu (…)”.
(Beaujoleux nouveaux 2008 – s. 13)
Odnajdziemy tu również wpływy z przeczytanych lektur ( Wilde, Fromm, Poe, Katon, Jerzyna (którym opiekowała się przed jego śmiercią), muzyki, malarstwa, fotografii oraz podróży, z których wynosi sporo doświadczeń i jakże trafnych obserwacji. Jest niczym liryczny reporter. Z tych doświadczeń i obserwacji powstało wiele ciekawych tekstów: „Wciąż szukająca. Tej jednej ledwo otwartej przecinki/ srebrnych świerków
i anemicznych daglezji ii (…) – „Terra incognito”, s. 5.
Już sam tytuł tomiku jest nawiązaniem do „Portretu Doriana Graya” Wilde’a. Bartoszewicz, posługując się własnym tworzywem, kreśli psychologiczne portrety kobiet, zmagających się z losem w rzeczywistym świecie. Psychologizm i związane z nim projekcje marzeń sennych. Toteż poetka często nawiązuje do snu: ”Sen o niespokojnym nurcie, budzenie się w fali./ Wejście i zejście. Uzależnienie// Od następnych dni i nocy” – „Ginger Hard Candy (s. 11) albo „Dziś w nocy przyśniłam muzykę/ Bezwolnie jak śni się nagłe orgazmy” – „Vlepka w mojej windzie głosi: Całe życie z wariatami” (s. 8). Marzenia senne te są wędrówką po zakamarkach podświadomości. I jak sama autorka pisze: „Nazwij to Wędrówką. Nazwij sobie – Wędrowaniem. W lody” – „Raron. Odwrót”
(s. 9). Te wędrówki nie zawsze są najmilsze. Pozostawiają niepokój. Śnimy, ale dlaczego?
Być może „śnienie” jest wynikiem naszych frustracji i niespełnienia w realnym życiu. Czy dopiero sen nam pozwala na doświadczanie tego, z czego nie zdajemy sobie w dzianiu się rzeczywistości, nie mając czasu na refleksję: „Neguję./ Negocjuję. Półprzytomna. Półświadoma.// Świty nadal milczące i zimne posągi Sprawiedliwości i Umiarkowanie./// Nieludzkość w ludzkiej mocy. Można nie obawiać się zemsty i kary” – „Survivor’s Syndrom” (s. 16)?. Ucieczka w sen, bo nikt tam nie zajrzy? Nie będzie zemsty ani kary za przeżycia, których doświadczamy w czasie snu. Wszystko i tak zmierza ku śmierci. Dialog między kobietą a mężczyzną nie zawsze wydaje się jasny, klarowny, zrozumiały dla obojga. Trzeba wyraźnie podkreślić, że erotyzm kobiecy w poezji Ewy Urbańskiej-Bartoszewicz jest niezwykle delikatny, nie ma w nim drapieżności ani wulgarności, tak więc w „śnieniu” poetki bardziej znacząca jest „wola mocy” niż sam popęd płciowy. Jung który uważał: „(…) że zespołu symboli i figur użyczają naszym snom pradawne kultury, przekazy dawnych religii, doświadczenia stuleci drzemiące w naszej podświadomości, coś w rodzaju nieświadomej pamięci(…)[ii], a zatem sen ma charakter pradawny i wzniosły. Tak jest i w przypadku wierszy Ewy Urbańskiej Bartoszewicz.
Jej wiersze to podświadome nawiązanie do psychoanalizy. Psychika kobiety, być może niespełnionej zarówno pod względem erotycznym, jak i intelektualnym. Kobieta zniewolona, usidlona w okowach stereotypów i przesądów kulturowych, która ma własne aspiracje bytowo-intelektualne, również w relacjach męsko-damskim. Tak więc śnimy to, co w rzeczywistym życiu jest źle widziane, ba, niedozwolone, śnimy siebie w zwierciadle. Podczas snu wprowadzamy siebie w jakiś niezwykły trans, ciąg skojarzeń i symbolicznych odniesień do mitologii starożytnej.
A zatem owa opowieść to także kulturowa wędrówka po kontynentach, począwszy od Warszawy (Mokotowa), Kraków, Berlin aż po stepy mongolskie. Poetka niczym Nawigator wiedzie czytelnika po zakamarkach ludzkiego Ego, nie unikając również jego ciemnych stron. Często pobrzmiewają tu echa zaczerpnięte z chrystianizmu i buddyzmu. Konkluzją lektury będą refleksje, których dozna każdy czytający te wiersze. Opowieść liryczną Ewy Bartoszewicz można określić jako swoisty kodeks przetrwania kobiety
i mężczyzny w ich codziennych relacjach, opierający się na wielowiekowych stereotypach i kompleksach. Z pewnością nie są to wiersze łatwe. Poezja, która nasycona jest wieloznacznymi symbolami i aluzjami, czasem autoironią, sarkazmem.
Drugi cykl Biały wartownik, pochodzący z tomu pod tym samym tytułem, jest zupełnie odmienny w poetyce, bardziej oszczędny w zapisie wiersza, ale w swojej wymowie przejmujący i ciekawy. O białym wartowniku[iii] w Posłowiu „Pasja
w uspokojeniu” Zbigniew Jerzyna pisał: „Domyślam się, co znaczy ten tytuł, ale do końca nie chcę wiedzieć. Jedno można powiedzieć: biały wartownik strzeże jakiejś ostatecznej prawdziwości tych wierszy, które powstały z głęboko przeżytego życia i z wnikliwego myślenia o nim (…)[iv].
Kim jest biały wartownik? Psem? A może Sfinksem? Albo tylko mitologicznym Ślepcem? Czy może jeszcze innym zwierzęciem z galerii kobiety Aboryngerki, w której znalazły się figurki zwierząt:
„(…)- Uśpiłam psa. Był stary i chory.
Tak dziwnie na mnie patrzył. Jego białe oczy…”
„Rzeka” – s. 27
Wiersze z tego cyklu są niezwykle przejmujące, ba, czasem dramatyczne. Mówią nam
o realiach życia codziennego. A przede wszystkim o akceptacji swoich ról, powinności wobec drugiego człowieka. To wiersze o humanizmie i człowieczeństwie oraz samotności człowieka w tłumie, o jego lękach we współczesnym świecie: : „(…) I znowu zagląda ta suka depresja” ( * * * – s. 31). Ale pomimo depresyjność, pesymistyczny nastrój, Bartoszewicz dostrzega też i blaski życia, bo „po tamtym krzyku każdy krzyk jest ciszą”. Tym optymistycznym akcentem z pewnością jest Natura i „bytowanie” z nią człowieka. Bez niej człowiek nie mógłby się wznosić na wyżyny swojego człowieczeństwa. Nie mógłby również odróżnić Piękna od Brzydoty.
I na koniec; szkoda, że ta książka została przemilczana. Zapewne nie wszystkim się będzie podobać. Zwłaszcza tym, którzy nie lubią przymiotników, metafor i długich wierszy. Ale z pewnością spośród poetyckich książek ukazujących się, jak grzyby po deszczu, tomik Bartoszewicz się wyróżnia odrębnością języka, frazą, niebanalnymi refleksjami o życiu i śmierci. Wiersze Ewy Urbańskiej-Bartoszewicz są tak ciekawe, że się chce do nich wracać. Dorianie, Dorianie – swoisty monolog o życiu i śmierci.