Krystyna Habrat
Jak żyć?
Nie lubię podłączać się do modnych haseł czy tematów. Tym bardziej mierzi mnie nawiązywanie do pewnej pani, którą ostatnio pokazują we wszystkich wiadomościach. Wygląda, że tak na gwałt sobie o niej przypomniano, żeby odwrócić uwagę od twarzy pewnego sędziego, który niby zasądził rok w zawieszeniu dla znanego kardiochirurga za łapówkarstwo, ale bardziej potępia tych, którzy usiłowali walczyć z korupcją i ludzie widzą, że coś tu nie gra.
Wszystko to wzbudza coś więcej niż głęboki niesmak, lecz z historii matki Madzi z Sosnowca chcę poruszyć jeden wątek. W telewizji cytowano jej pamiętnik, gdzie pisała, że chciałaby być wolna, bawić się, a dziecko w tym przeszkadza.
Owo pragnienie zabawy, silniejsze niż uczucia matczyne, jest wytworem narzucanej nam obecnie filozofii życia, gdzie naczelnymi hasłami są takie slogany:
– dobrze się bawić;
– wolne związki, małżeństwa otwarte;
– wolna od wszelkich zobowiązań;
– otwarta na wszelkie propozycje;
– niezobowiązujący seks;
– rewolucja seksualna;
– XXI wiek!
– jesteśmy dorośli;
– dziecko bywa przeszkodą w realizacji siebie;
– zamieszkamy z partnerem razem, najlepiej w wieloosobowej komunie w wynajmowanym mieszkaniu;
– rozwód jest dla dziecka lepszy niż widok kłócących się rodziców (A muszą się kłócić?);
– mój brzuch jest moją własnością;
Niektóre z tych haseł brzmią niewinnie, ale już w kontekście stają się antyzasadami życia. Jeśli biorę do ręki modną powieść i już na pierwszej stronie czytam, że bohaterka, matka, mężatka, wyjechała w delegację i tam był niezobowiązujący seks z szefem, to nie chce mi się dalej czytać, ale sprawdzam i widzę, że oczywiście wkrótce jej małżeństwo się sypie, ale „szczęśliwie” dalej kolejni panowie wędrują przez jej łóżko. Tylko ta pani dobrze się bawi. Czyli żyje zgodnie z panującymi teraz hasłami. I wszyscy są ponoć zadowoleni.
W życiu realnym bywa inaczej. Wkrótce do akcji wkroczyłaby telewizyjna „niania” Zawadzka i upomniała się o zaniedbywaną córkę. Zabawowa mama egoistka tłumaczyłaby, że chce być wolna od wszelkich zobowiązań, że rozwód lepszy dla dziecka niż widok kłócących się rodziców, że… itd. Jak w powyższych antyzasadach. Ale niania jest uparta i przymusza lekko traktującą życie matkę do zmiany swej filozofii, bo nie da się pogodzić zabawowego stylu z macierzyństwem. Tu pewnie pojawiłaby się feministka z hasłami, że nie każdy musi się zajmować bachorem, nie każdy musi go mieć, bo mamy XXI wiek i rewolucję seksualną! No tak, a wkrótce tak wyedukowanej mamie będzie potrzebny psychoterapeuta, bo rozrywkowa mama zaczyna się gubić, jako że filozofia beztroski i egoizmu ma krótkie nóżki. Szybko plajtuje.
Znamy to dobrze. Z filmów, książek i programów telewizyjnych. Pominę już najbardziej wynaturzone filmy, gdzie przyklaskuje się nierządowi wśród młodych dziewcząt, bo według reżyserki one lubią mieć pieniądze, ładnie się ubrać, więc usprawiedliwia je, gdy zdobywają to w sposób nieakceptowany społecznie pod nową nazwą ”sponsoring”. Twórczyni filmu walczy o zaaprobowanie takiej postawy. Na szczęście na razie dezaprobata wobec tego nie jest jeszcze karalna.
Ale nas uczono inaczej. Niby dzieciństwo nasze przypadło na czasy brzydkiego PRL-u, ale zasady, jakie wtedy wpajali nam rodzice, babcie, ciocie, nauczyciele, kościół, wreszcie pisma dziecięce i młodzieżowe, jak Filipinka, były ładniejsze i mądrzejsze niż te propagowane obecnie. Nas uczono by:
– traktować życie poważnie i mądrze kształtować swe kolejne kroki życiowe;
– uczyć cię, żeby coś w życiu osiągnąć;
– dużo czytać i zdobywać wiedzę, żeby być mądrym;
– mądrze wybierać zawód;
– dbać o ciągły rozwój umysłu i charakteru;
– dbać o zasady współżycia społecznego;
– pomagać innym;
– traktować bliźnich z szacunkiem…
Jakoś nie ma tu nic o dobrej zabawie i swobodzie bycia, ale dużo o mądrości. To nam dorośli wpajali. Może nie wszyscy, bo oficjalnie głoszono nieco inne hasła, ale te puszczało się mimo uszu.
Nas uczono, żeby dużo czytać i zdobywać wiedzę. Oczywiście należało też nauczyć się tańczyć, dbać o sprawność fizyczną, potrafić się ładnie ubrać, ale chyba mądrość była priorytetem oraz właściwy stosunek do innych ludzi.
My dużo czytaliśmy, kupowaliśmy książki i czasopisma i to było tak oczywiste, że czuję się ogłupiała, gdy teraz oglądam w telewizji programy o urządzaniu mieszkań, a tam w propagowanych pustych, ascetycznych przestrzeniach żadnego regału z książkami, ba, żadnej książki. Z istniejących regałów pani dekoratorka wnętrz wyrzuca połowę książek, a w ich miejsce ustawia jakieś pudła, durnostrojki – nie te miłe sercu domowników pamiątki, ale wyznaczniki estetyki pani dekorator – i w efekcie takie wnętrze bardziej przypomina sklep z butami. Taki styl się nam wciska.
Inna pani opowiada o swych książkach i pokazuje ich tyle, że ja miałam więcej w akademiku, gdzie było ciasno i kilka osób w jednym pokoju. Ale ta pani tłumaczy, że czyta książki elektroniczne. Być może ona. Być może jeszcze takich wielu, ale wiem, że czego oczy nie widzą, do tego nie ciągnie. Jak nie widzi się książek koło siebie – na półkach, biurku, koło łóżka i wszędzie, to się też ich nie czyta. Już nie robi się, jak dawniej intelektualnych zdjęć kogoś na tle półek z książkami. Niemodne! Podobno gromadzą kurz, są nieładne i niehigieniczne. Tylko według mnie w pustych, ascetycznych wnętrzach żyją ludzie o pustych głowach i ciasnych sercach.
W miejsce książek co się teraz propaguje? Oczywiście, seks i kuchnię. Wystarczy przejechać się pilotem po programach telewizyjnych, by na co najmniej kilku zobaczyć kogoś coś pichcącego. Przyrządzają nam potrawy na ekranie znani kucharze (kilku), znane aktorki, córki ważnych osobistości, jedna miss Polonia i kto tylko potrafi odróżnić garnek od chochli, choć już paciochy* od wałka**- odróżnić nie musi. Ich umiejętności kulinarne bywają nieraz bardzo, bardzo wątpliwe, ale czym może się popisać osobistość, czyli celebrytka (lub chcąca takową być), gdy zupełnie nic nie umie.
A do gotowania weźmie sobie pomoc i ta druga osoba gotuje, a celebrytka demonstruje uśmiech, zęby, figurę, i wydaje polecenia: “teraz podaj mi miskę”, choć stoi blisko i sama mogłaby ją wziąć, ale wtedy nie pokazałaby, kto tu rządzi.
Inny typ kucharki nie do oglądania, to te przesadnie strojące miny i machające bez celu rękami.
I tak pichcą, wysilają się na snobistyczne krewetki, suszi, ślimaki, wszelkie robactwa obce naszemu podniebieniu. Gotują coś, potem to smażą, potem mielą, znowu smażą, duszą, dodając egzotycznych przypraw. Może kolejność inna, ale zawsze wielokrotnie przetwarzane, jakby nie traciły przy tym cennych witamin, i jakby kobiety miały za dużo czasu i koniecznie musiały stać cały dzień przy garach.
I tak od rana wszyscy gotują, a że robią często tuczące i słodkie przysmaki, po południu wchodzą na ekran programy o odchudzaniu, gotowaniu racjonalnym i objaśnianiu co nam szkodzi.
Czekam, kiedy swój program o gotowaniu będzie miał premier i prezydent. Może by się ich polubiło.
Kiedyś wyśmiewano kobiety z sąsiedniego kraju, że im wpaja się zasadę trzech K: kuchnia, kościół i dziecko (po ichniemu też na „k”). Wcale nie było to takie głupie. U nas teraz : seks i kuchnia.
Usilnie wpycha się nas do kuchni. Zamiast czego? Zamiast interesującej pracy, czytania, rozwoju osobistego, hobby. Nawet architekci wmawiają nam, że należy połączyć w jedno kuchnię z salonem i projektują coś w stylu dawnych wiejskich chat z wielką izbą kuchnio-salonem.
A ja mówię: kuchnia tylko dla kucharek! Każda kobieta w Polsce bywa kucharką. Ale niech nią będzie godzinę, dwie, dziennie, a nie całą dobę!
Polko, wyjdź z kuchni! Nie marnuj czasu na stanie przy garach i pichceniu pracochłonnych przepisów. W pokoju czekają książki. Tylko zamknij drzwi od kuchni.
Czekają? Jeśli nie, to maszeruj do księgarni, zapisz się do biblioteki! Kiedyś wszyscy tak robili i mniej nam byli potrzebni terapeuci czy porady niań. My czerpaliśmy spokój duszy oraz wiedzę życiową z książek. Tu przerwę, żeby nie popaść w banał, chociaż to dziwne, niby wszyscy wiedzą, co daje czytanie książek, a jakby nie wiedzieli. Przynajmniej ta połowa, co nie czyta.
– – –
*paciocha – wielka, drewniana łyżka do kosztowania gotujących się potraw;
** wałek – narzędzie żony, którym wałkuje ciasto, a w satyrach poskramia męża.