Władysław Panasiuk – Hej księżycu ty wagancie…

0
216

Władysław Panasiuk


Hej księżycu ty wagancie…

 

Polska nie odchodzi od tradycji choć wiele na to wskazuje. Niemal każde miasto ma swoich poetów i muzyków, a już na pewno nie brakuje ich w Starym Grodzie. Kraków nie istniałby bez dobrej muzyki, kabaretów i teatrów. Zabytki osadzone przy wąskich uliczkach pamiętających królewskie karety – lubią być kołysane. Nie sposób wymienić wszystkich artystów tworzących dla tego uroczego miasta. Wszyscy byli tajemniczy i wspaniali jak sam gród. Spróbuje wspomnieć kilku ówczesnych i dobrze mi znanych ludzi oddanych mieszkańcom i zabytkom nadwiślańskiego miasta.

Marek Grechuta, poeta i piosenkarz, o którym już pisałem, nie miał sobie równych, to niezwykły człowiek i artysta. Przez swoje życie wyśpiewał cały Kraków, przypomniał nam to, o czym nie zawsze pamiętamy. Wraz ze swoim zespołem Anawa wielokrotnie oprowadzał mieszkańców i licznych turystów po zawiłych uliczkach starego miasta. Wyśpiewał długą historię zatrzymując się często przy najważniejszych dziejach grodu, w którym żył i tworzył.

Przybył do tego miasta jako młody człowiek i tutaj pozostał na zawsze, co świadczy, że pokochał je tak jak swoje piosenki.

Andrzej Sikorowski lider zespołu Pod Budą i zawsze towarzysząca mu Anna Treter oraz kilku innych muzyków śpiewało nie tylko o Krakowie. Ich głębokie treści w większości autorskie kompozycje Sikorowskiego nie pozostawiały po koncertach pustych serc. Te piosenki śpiewane i co ważne słuchane są od 30 lat. Trzy dekady nie utrzymują się na fotelach nawet dyktatorzy, oczywiście z małymi wyjątkami, które wkradają się wszędzie. Ciotka Matylda jest nucona przez kilka pokoleń. W repertuarze zespołu Pod Budą jest wiele wspaniałych utworów, które przyległy do wąskich uliczek i spacerujących nimi przechodniów. Ostatnio do grupy dołączyła Andrzeja córka z równie wspaniałym głosem.

Piotr Skrzynecki – reżyser, aktor, konferansjer i scenograf. Założyciel legendarnego kabaretu Piwnica pod Baranami. Kuźnia krakowskich artystów, gdzie można się zagubić i odnaleźć na nowo. Właśnie w Piwnicy zaczynała swoją karierę jedna z największych gwiazd zwana też Czarnym Aniołem Polskiej Piosenki – Ewa Demarczyk. Śpiewała utwory Zygmunta Koniecznego i nie tylko. Akompaniował jej znany muzyk i wokalista Zbigniew Wodecki, który również był związany przez wiele lat z Piwnicą pod Baranami. Z owej krakowskiej Piwnicy wyszło wiele znakomitości, a część pozostała zachwycając nadal Krakusów i turystów.

Bracia Zielińscy, a więc Skaldowie, zespół mojej młodości ze swoją Wiolonczelistką, Wiejskim Listonoszem i wielu innymi przebojami tamtych lat, doskonale wpisał się w mapę kulturalną miasta.

W takim Grodzie jak Kraków nie może zabraknąć kapeli. Jest ich kilka, ale ja pamiętam Szmelcpakę i to krakowskie ludwinowskie tango. W roku 1975 z inicjatywy Aleksandra Łodzia – Kobylińskiego powstała nowa kapela Andrusy śpiewająca m.in. o księżycu wagancie spacerującym nad miastem. Często tę kapelę można było spotkać na Grodzkiej, Floriańskiej, Rynku głównym. Warto wiedzieć, że przez kapelę ze Zwierzyńca przewinęło się około trzydziestu muzyków.

Nie mogło zabraknąć na ulicach miasta cyganów grających czardasze, bo Kraków jest specyficznym miastem i nie potrafi funkcjonować bez muzyki. Gród nie może być niemy, musi mówić do ludzi, opowiadać dzieje i uczyć młodych historii. Mówią, że miastami zakochanych jest Paryż i Wenecja, nie rozumiem dlaczego nie Kraków.

Wielu zakochanych widziałem w Nowym Jorku, Waszyngtonie czy Las Vegas. Do nich pasuje każde miasto, bo ich serca biją wszędzie.

 

Kraków pełen poezji i pieśni, którymi przesiąkły zabytkowe mury. Mieszkają tam od wieków; w każdej cegle, kamieniu i gotyckiej bramie. Wiatr je unosi nad kościołów szczyty, lot swój obniży nad trawami błoni, by je targając ze snu obudzić. Po chwili niczym ptak niewidzialny wzniesie się do góry, listkami się zabawi na ospałej brzozie. Czasami dzwon uderzy, by wiatru śpiewanie zagłuszyć na chwilę. Kraków uważnie muzyki słucha wszak mistrzów najlepszych miał pod dostatkiem. Mógł wybierać ulubione kawałki i nuty zapisywać na miedzianej blasze.

Kiedy słońce nad miastem odsłoni swą twarz, płynie muzyka nad domów balkony, aż przerwie ją hejnał, co z mariackiej wieży niczym spadający sokół, w bębenek ucha przechodnia uderzy. Potem urwie muzykę jak strzęp białej flagi i kawałek nuty uniesie w niebiosa. Wieszcz zadumany zatopiony w księdze, martwą dłonią odgoni gołębie z ramienia, na równe nogi stanie na pomniku. Chciałby przemówić i prawdy kawałek odsłonić mieszkańcom, którzy zapomnieli o czasach świetności i o wielkich ludziach, których żyją wciąż mądrości – choć oni usnęli.

A nocą księżyc, ten wagant krakowski nad dachami płynie wenecką gondolą, pozbiera z dachów rozsypane nuty i na pięciolinii staranie ułoży. Zajrzy do okien starych kamieniczek, Bramę Floriańską srebrem pomaluje, cień swój odbije na złotej kopule i twarz okrągłą na Wiśle zostawi. Nie tylko księżyc Krakowem się bawi…

A kiedy ranek do okien zapuka i mgły opadną na krakowskie błonia, ze snu się budzi zmęczony Jagiełło, poprawia rynsztunek i wsiada na konia. Musi bacznym okiem obserwować miasto, włodarze zza biurek niewiele zobaczą. Czuwać, to wgląd mieć na istotne sprawy, nie można pozwolić na niemądry ruch. Oczami historii trzeba obserwować, która posiada dobry wzrok i słuch.

Wraz ze słońcem Skrzynecki do piwnic zagląda, pańskiego oka zabraknąć nie może. Życie się budzi i budzą się ludzie, nawet ci, co dawno na dłużej usnęli. Z dzikiego wina wychodzi Grechuta, by wskrzesić pieśni dawno niesłyszane, gdzie muzyk stanie pojawia się nuta, gdzie scena, aktorów słyszy się szeptanie.

Nawet mury co martwe wydają się czasem, potrafią przemawiać i śpiewać ballady. Snują nocami długie opowieści o dwórkach co sypiały na królewskim łożu. Każdy wiek zostawił w murach tajemnice i nawet kruki z najstarszych drzew plant, nie pamiętają historii początku. Zna je tylko Wisła, co w małym korycie przed wieloma wiekami rzeźbiła swą drogę, wtedy właśnie Kraków rozpoczynał życie…Część legend z wodami wpłynęła do morza, czas je roztrwonił w krople zamieniając. Czasem powrócą w chmurach ukryte, by skropić rynek i gołębie spłoszyć. Wszystko powraca, co czas roztrwonił, bo legendy nie mają początku ni końca. Jest jakaś iskra, co płonie wśród nas, którą roznieca niewidzialny wiatr. Miłość nie umiera póki drwa się palą i słychać skrzypiec zawodzący śpiew. Legendy żyją wśród kościelnych wież, dopóki serce dzwonu się kołysze.

Oniemiały wchodzisz w niesłychaną ciszę, aż trąbka hejnałem zaskoczy cię z wieży i urwanym głosem niczym uchem dzbana w twe skołatane serce uderzy. Zatrzymasz się chwilę, by uciszyć drżenie, by raz jeszcze posłuchać jak mówią kamienie, jak śmieją się cegły i jak płaczą bramy. Nie wszyscy jednak te ballady znamy, które niesie życie wraz z każdą godziną, które niczym Wisła z naszym życiem płyną. Aż życie się urwie jak hejnał na wieży, a wtedy po nas przemówią kamienie, zapłaczą ściany i dzwony uderzą. Tylko ci przeżyją, którzy mocno wierzą, iż człowiek nie umiera dopóki trwa pamięć. Będzie żył w legendach, o których wiatr śpiewa, w murach i wieżach, które człowiek wznosił. Będą śpiewały o nim stare drzewa i księżyc wagant, co płynie nad miastem.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko