Beata Golacik
O poecie w Internecie
Albo o poetce w internetce. Niedawno przygotowywałam, a raczej kopiowałam do zestawu wierszy swoją notkę biograficzną, z której wyzierała taka oto wzmianka: „Przez kilka lat obecna była ze swoją poezją na internetowych forach literackich…” Nie, żebym była tym faktem jakoś szczególnie zaskoczona, skądże znowu, ale czasami tak się dzieje ze słowem pisanym, że nam się jakaś fraza rzuci w oczy, podziała na zmysły i coś uzmysłowi. Kilka lat – trudno powiedzieć dokładnie ile, ale nie mniej niż siedem. W skali wieczności to nic, w skali przeciętnego żywota ludzkiego też nie za wiele, ale już w mojej prywatnej skali to sporo. Zwłaszcza, że były to lata dla mnie ważne, można rzec – wczesnorozwojowe.
W rozmowach z poetami starszego pokolenia – starszego nie tyle metrykalnie, co w sensie debiutu w „erze przedinternetowej” – zdarzało mi się spotkać z nieprzychylną reakcją na wieść o moich związkach twórczych ze środowiskiem portali literackich. Mniej więcej rozumiałam, w czym widzą problem, ale też widziałam problem w tym, czego nie rozumieją. Pomyślałam, że może pora „dać świadectwo prawdzie” – przesadzam oczywiście. Zjawisko jest tak złożone, że żadną miarą nie da się go ocenić jakimś jednostronnym głosem w sprawie. Prawdopodobnie zajmą się tym w przyszłości socjologowie, psychologowie czy badacze kultury, o ile już tego nie czynią. Ja spróbuję tylko podzielić się własnym doświadczeniem, a i to w bardzo ogólnym zarysie.
Gościłam, z różną częstotliwością, na kilku większych i kilku mniejszych polskich forach literackich. Nie będę podawać nazw, aby uniknąć posądzeń o lokowanie produktu. Wybierałam początkowo na chybił trafił, przyglądałam się nieco
i zostawałam na dłużej tam, gdzie widziałam sens, czyli możliwość rozwoju. Z tego okresu pochodzi mój pseudonim poetycki – Kalina Kowalska, którym posługuję się do dziś, poniekąd z przyzwyczajenia i potrzeby zachowania ładu wydawniczego, ale też z innych powodów, o których wspomnę później. Kiedy zastanawiałam się, dlaczego w ogóle zaczęłam pisać wiersze, doszłam do wniosku, że oprócz oczywistych impulsów z wnętrza, ogromną rolę odegrały tu właśnie czynniki zewnętrzne, czyli możliwość twórczego komunikowania się z innymi ludźmi. Nie jestem typem nawiązującym przesadnie silne więzi z przedmiotami, w tym z szufladą. Wydaje mi się, że po prostu potrzebowałam czytelnika. A wszelkiego rodzaju internetowe portale i fora literackie dają – w takim wymiarze niespotykaną nigdzie indziej – szansę bezpośredniego i błyskawicznego kontaktu z odbiorcą, możliwość konfrontacji swojego utworu z wyobraźnią i reakcją czytelników. Dla mnie było to niezwykle stymulujące twórczo doświadczenie. Oczywiście dość szybko skonfrontowałam swoje ambitne oczekiwania z rzeczywistością, bowiem tego rodzaju grupy środowiskowe, mimo sztandarowej w nazwie „literackości”, zaspokajają w pierwszym rzędzie potrzeby społeczne ludzi, dotyczące: wymiany poglądów, przyjaźni, wsparcia, zyskania sympatii, zrozumienia i docenienia czy też obdarzania innych własnym poparciem etc. Związki z literaturą są przeważnie dopiero kolejną płaszczyzną porozumienia. Dlatego też, co pojęłam i zaakceptowałam dopiero po jakimś czasie, zawsze będą występowały tam takie zjawiska jak: TWA (towarzystwa wzajemnej adoracji) albo „tokowanie” – w postaci dodawanych do komentarzy: „uśmieszków”, „turlaneczek”, „buziaczków”, „cieplusieńkich uścisków”, „dygu dygu”, „miziu miziu” itp. To normalne, „nieuleczalne” i w zasadzie niegroźne. Jak również tzw. życie ukryte społeczności portalowych – plotkarskie i „podjazdowe”, które toczy się za pośrednictwem komunikatorów prywatnych lub w wyniku spotkań towarzyskich. Znacznie trudniejsze do udźwignięcia są zachowania negatywne, związane z anonimowością, mniej lub bardziej restrykcyjnie kontrolowaną, której skutki bywają niezwykle przykre – obelgi, ataki ad personam, niewybredne żarty. Ale anonimowość ma również swoje zalety – sprzyja szczerości, ułatwia ujawnienie niewygodnej prawdy o poziomie czytanego tekstu, bez oglądania się na uznany czy też tylko domniemany prestiż jego autora, co zazwyczaj przyjmowane jest z trudem. Kłótnie portalowe budzą niezwykle silne emocje i niekiedy nawet w „typach anielskich” potrafią wywołać agresję. I niestety bardzo rzadko związane są merytorycznie z publikowanymi tekstami. Od tej szarpaniny nerwów czasem trudno się zdystansować. Z drugiej jednak strony, takie przejścia mogą być niezłą lekcją pokory. Uczą dystansu do siebie i własnej twórczości, ćwiczą wewnętrzną dyscyplinę – hartują i pisarza i czytelnika. Wspomniane zjawiska są zresztą powszechnie znane, typowe dla całego środowiska internetowego, nie tylko dla grup literackich. Specyfika tych ostatnich wynika, rzecz jasna, z poczynań twórczych na niwie poetyckiej i prozatorskiej z całą otoczką komentatorską. I tu słyszę najwięcej zniesmaczonych opinii braci literackiej „wyższego szczebla”: że prezentowane utwory to w przewadze gnioty i chłam, że ich jakość artystyczna – żadna, że poziom dyskusji żenujący, że najlepiej trzymać się od tego z daleka. Prawda, wszystko to prawda – aż się prosi zacytować klasyka: Jestem za, a nawet przeciw.
Fora literackie mają bowiem swoje plusy dodatnie i plusy ujemne, że znów posłużę się słynną sentencją. Gromadzą najczęściej amatorów liryki, epiki, dramatu i nie dziwota, że od ich twórczości wieje amatorszczyzną. Ale jest to amatorszczyzna zaangażowana, wynikająca z większego lub mniejszego zamiłowania do literatury, a niekiedy nawet autentycznej pasji. Z tych środowisk wywodzą się naprawdę wrażliwi czytelnicy poezji – już przez sam fakt jej czytania – jednostki niepospolite. To często oni, prócz najbliższych przyjaciół i rodziny, bywają gośćmi na waszych wieczorkach autorskich, Drodzy Literaci. Z tych portalowych środowisk wywodzą się najbardziej oddani i wnikliwi odbiorcy również mojej poezji. I tu wrócę na chwilę do wspomnianego przeze mnie wątku pseudonimu; wyjaśnię, dlaczego do dziś przy nim trwam. W ten sposób niejako przyznaję się do swoich „korzeni”, literackich początków. Ponadto podejrzewam, że publikując wiersze pod właściwym imieniem i nazwiskiem, stanęłabym kiedyś przed koniecznością tłumaczenia się wobec zarzutów o plagiat, gdyż znane były dotąd jako utwory Kaliny Kowalskiej. Czytelnicy portali literackich bywają naprawdę bardzo czujni. A ponadto spotkałam się z ich strony z wieloma dowodami znajomości, zrozumienia i sympatii do mojej poezji i po prostu żal byłoby „zniknąć im z oczu” – zagubić swoją i tak kruchą, poetycką tożsamość, zmieniając podpis autorski. Trzeba szanować i cenić pozyskanych czytelników, bo jest za co. Może nie wszyscy piszą wybitnie, ale wielu wybitnie czyta – nie sztampowo. Bywają niekiedy bardzo drobiazgowi i rzeczowi, konkretni, ale też z wielkim polotem imaginacyjnym. A ten potencjał pomagają im rozwijać m. in. przeróżne fora literackie. Właśnie tam miałam okazję czytać tak interesujące i pogłębione interpretacje wierszy, jakich ze świecą szukać w większości recenzji tradycyjnego, „publicystycznego obiegu”. Zaprawdę, zaprawdę powiadam: nie wszystko błoto, co nie błyszczy, Drodzy Poeci „Drukowani”.
Jednym z dobrodziejstw (kolejny plus dodatni) portali literackich jest również to, że ich członkowie organizują się i angażują w swoistą „samopomoc twórczą”. Owszem, bywa, że jest to pomoc w stylu „wodził ślepy kulawego”(ewidentny plus ujemny), ale nie zawsze i nie tylko. Przy okazji przypomina mi się moja św. pamięci mama, która sama nie potrafiąc, nauczyła swojego wnuka, a mojego siostrzeńca, świetnie jeździć na rowerze. Najpierw go asekurowała, póki nie zaczął sam utrzymywać równowagi. Potem już tylko mówiła mu, jakie robi błędy – patrząc z oddalenia, mogła to ocenić lepiej niż on sam. Po dwóch dniach chłopak śmigał niczym Szurkowski. Z poezją jest wprawdzie trochę inaczej niż z jazdą na rowerze, ale nie aż tak odmiennie, jakby się to mogło wydawać. Technika jest technika, fach jest fach – trzeba go poznać, a nie każdy ma możliwość czeladnikowania u mistrzów. Zresztą, gdzie ich dzisiaj szukać? Ja miałam szczęście trafić na kilku znakomitych doradców. Trochę temu szczęściu pomogłam własnymi poszukiwaniami – oddzielaniem ziarna od plew. Na forach trzeba umieć odróżniać komentarze ważne od nieistotnych (zresztą taka umiejętność przydaje się w życiu w ogóle). Należy się przyglądać nie tylko swoim tekstom. Warto zwracać uwagę na to, kto, co, i jak mówi o prezentowanych na forum wierszach i wyciągać z tego wnioski dla siebie. A potem zastanawiać się nad każdą, nawet najdrobniejszą, krytyczną sugestią wobec naszych utworów. I choć oczywistym jest, że tworząc, możemy „poruszać się” tylko w granicach własnego talentu – samych siebie nie przeskoczymy, to jednak zawsze możemy zrobić coś, za co nasz talent będzie nam wdzięczny – możemy „poczynić rozwój”. Ja, goszcząc na portalach poetyckich, nauczyłam się bardzo wiele. Godziny spędziłam na analizach wersyfikacji, przyglądałam się proponowanym zmianom – łamałam, przekładałam, ustawiałam wersy; pytałam, dlaczego taka przerzutnia jest zła a taka dobra; dlaczego ta metafora lepsza od innej; co jest nie tak w danym porównaniu, sposobie obrazowania itp. Nie zawsze zmieniałam tekst wedle dawanych mi wskazówek, ale zawsze słuchałam, próbując zrozumieć. Ilekroć pojęłam i uznałam za słuszne – zmieniałam. Fora literackie uczą przede wszystkim tego, że nie należy klękać przed tekstem tylko z tego powodu, że jest i że jest twój. To bardzo ważna, fundamentalna wręcz, lekcja dla każdego piszącego. Dziękuję za nią losowi, jak również za to, że postawił na mojej drodze twórczej, znających się na rzeczy zapaleńców, którzy nie tracili cierpliwości, odpowiadali mi w skupieniu na naiwne czasem pytania, znosili moją upartą dociekliwość i nie zrażali się „nerwowym wierzganiem” przewrażliwionej na swoim punkcie autorki. Nie twierdzę, że fora są współczesnymi kuźniami literackich talentów, ale trzeba im oddać, co cesarskie – mają ogromny walor warsztatowo-edukacyjny, moim zdaniem nieoceniony i niedoceniony. Mogłabym wymienić wiele nazwisk bardzo dobrych poetek i poetów, o których wiem, że również przeszli przez Morze Czerwone internetowych portali literackich. Większość z tych autorów poszła dalej „swoją drogą”. Niektórzy założyli własne fora i być może oni wszyscy podzielają w jakimś stopniu moje spostrzeżenia. Ufam, że tak. I jedno wiem, że gdyby teraz, jakiś „młody” poeta czy pisarz spytał mnie o to, co ma robić ze swoją raczkującą twórczością, bez wahania poradziłabym mu, żeby poszukał jakiegoś dobrego dla siebie forum literackiego, gdzie nie sieją „buziaczkami”. A gdyby któryś ze „starszych” poetów czy pisarzy zapytał, co może zrobić ze swoją „dojrzałą” twórczością, odpowiedziałabym podobnie: wrzuć to na jakiś portal, najlepiej anonimowo, a potem bacznie wczytaj się w komentarze, bo może ci się trafić jakiś naprawdę „łepski” Lolo_83. No, ale cóż… „starsi” raczej o to nie zapytają.