Anna Maria Musz
Listy z kraju Poezji – „Droga pani Schubert…” Ewy Lipskiej
Małe prozy poetyckie z najnowszej książki Ewy Lipskiej wprowadzają nas w świat niezwykłej korespondencji, kierowanej do tytułowej „pani Schubert”. Niemal wszystkie teksty w tym tomie zaczynają się właśnie w ten sposób – „Droga pani Schubert…”; wszystkie – przyjmują postać krótkich listów i nawiązują wyraźnie do wspólnej przeszłości nadawcy i adresatki. Z tekstów nie odtworzymy konkretnej historii dwojga ludzi, ale do odczytania tej książki wcale nie potrzebujemy fabuły. Dyskretne odwołania do przeszłości, rozproszone w dwudziestu sześciu listach, mówią nam dostatecznie wiele o silnym i burzliwym uczuciu, jakie łączyło niegdyś bohaterów książki. Pytania o przeszłość tworzą swoisty kod językowy tych dwojga, są jak porozumiewawcze mrugnięcia, wplatane w pełną podtekstów rozmowę.Przestrzeń emocji i przeżyć staje się jednak zaledwie fascynującym tłem dla uniwersalnej opowieści o tęsknocie i upływie czasu, lękach i nadziejach. Opowieść tę poznajemy we fragmentach i przebłyskach; karmi się ona pojedynczymi rekwizytami i miejscami. Oprócz konkretnych wydarzeń, zbędne byłyby jej również daty (nieobecne zresztą w listach), ponieważ nie ma w nich „żadnego miejsca ani czasu”, a kalendarz, który tworzą, to „pustostan”. Mimo to, czas pojawia się w tych tekstach nieustannie – wybiega w przyszłość, zawraca, a (zaaplikowany w nadmiarze) „odrywa od Galaktyki”. I chyba to właśnie on dominuje w książce, choć traktowany jest z refleksyjnym spokojem lub ironicznym dystansem.
Nie sposób nie ulec wytwornej elegancji miniatur z „Drogiej pani Schubert…”: każda z nich ofiarowuje czytelnikowi skrótową, jakby sentencjonalnie zapisaną obserwację i otacza ją subtelnym, poetyckim obrazem. Nadawca listów z namysłem przygląda się realnym i wyobrażonym spotkaniom, rozmowom i podróżom. Sama forma listu, zdystansowana i przemyślana, pozwala złagodzić niepokój opisywanych wydarzeń. Bohater wspomina dawną bliskość z adresatką, pisze: „Szukam gorących źródeł naszej miłości, pijalni mineralnych słów, leczniczych godzin we dwoje”, pyta: „Pamięta pani ten leksykalny zawrót głowy, kiedy (…) deszcz zmywał nam resztki mowy z ust?”. Odwiedzając kasyno, z sentymentu stawia zawsze na „nasze nieparzyste numery, droga pani Schubert, i na czerwone pola, fragmenty naszych zadłużonych rozmów”. To uczucie, postrzegane z perspektywy uspokojonych wspomnień, staje się najcenniejszym majątkiem, metaforycznie już zapisanym Przeszłości, a jednak powracającym w roztęsknionych pytaniach: „Czy pamięta pani jeszcze puls guzików, na które zapinaliśmy się?” i trwającym zapewne w „miejscach łakomych spotkań”.
Nadawca listów szkicuje obrazy z życia codziennego i sięga po subtelne pamiątki z przeszłości – jest powściągliwy, ale w jego słowach wyczuwa się niepokój. Ani on, ani adresatka tej poetyckiej korespondencji nie pytają, czy z dawnego uczucia coś jeszcze pozostało, choć styl ich rozmów o miłości ujawnia pewne napięcie. Czytelnik sam musi jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ten niepokój bierze się z tęsknoty za minionym czasem, czy wynika raczej z faktu, że relacje emocjonalne między korespondującymi jeszcze nie do końca wygasły? Z pewnością natomiast perspektywa nierozliczonej przeszłości i wciąż żywych wspomnień skłania do rozważań o kondycji samej pamięci. W liście zatytułowanym po prostu „Pamięć” czytamy, że stawia się jej „pomniki”, pewną jej część utrwala się i unieruchamia. Z drugiej strony jednak – pośród tych chłodnych, patetycznych pomników – gubi się i rozsypuje to, co ludzkie.
Jest jednak również inna pamięć – sięgająca dalej, do czystych emocji, „starej mody ulic” i dzieciństwa. Połykana, jak suplement diety, wspomaga i wzmacnia. W tej pamięci trwają morały baśni braci Grimm albo… miasta urodzenia. Powrót do dzieciństwa, rodzinnego miasta i prostych, baśniowych prawd przynosi nadzieję i ocala. Co jeszcze może chronić nas i nasz świat przed zniszczeniem? W śnie nadawcy listów dobro znajduje – przewrotnie – schronienie w złu. To, niemal symboliczne, odwrócenie wartości jest zaprzeczeniem jakichkolwiek nieprzesuwalnych granic. W „Drogiej pani Schubert” konwencja oniryczna pojawia się zresztą kilkakrotnie – na przykład wtedy, gdy nadawca listów udaje się na wiedeński Prater, by stanąć oko w oko ze strachem i śmiercią, ale w zamglonym wesołym miasteczku nie zastaje nikogo i przywołany „czyimś wilgotnym głosem” – wraca. Albo wtedy, gdy z półsennym zdziwieniem wdaje się w rozmowę z Neronem. W listach z tego tomu pojawiają się bowiem rzeczy niemożliwe, które jednak nie budzą zdziwienia. Teksty z „Drogiej pani Schubert” nieraz wznoszą się wysoko (ku filozofii), a jednocześnie pozostają bliskie realnym emocjom: tęsknocie, lękom, miłości, smutkowi i radości. Nadawca listów formułuje wnioski z charakterystyczną ironią, korzystając przy tym z różnych, nawet bardzo popularnych rekwizytów – na przykład wtedy, gdy zestawia szybki rozwój głupoty z treningiem w „toksycznej siłowni” („Głupota”) albo drwi z materialistów przejętych „śmiercią dolara” („Neron”).
Jeśli istnieją wiersze, jak czekoladki, do powolnego smakowania – te z „Drogiej pani Schubert…” z pewnością do nich należą. W ich smakowitym wnętrzu można znaleźć jednak więcej goryczy, niż słodyczy. „(…) czasami czuję się jak wystawiony na sprzedaż dom” – czytamy w jednym z listów. I dalej: „Stoję we wszystkich oknach i patrzę na drzewo, które (…) szumi, aby zagadać strach”. A jednak nadawca listów, który twierdzi, że „ma lęk przed odwagą”, wykazuje się tak naprawdę opanowaniem godnym dżentelmena i bohatera. Jego odwaga przejawia się w konstatacjach o „braku wyjścia” i przegranej pozycji, wypowiadanych ze stoickim spokojem; dochodzi do głosu także w deklaracji „trzymam ten czas mocno w garści”. Być może wybawieniem z trudnych emocji jest poezja (czy raczej: Poezja), nazywana „krajem, który jest wszędzie”. Ślady poetów, niepewnie wkraczających do historii, i najważniejszego dla nich tworzywa (języka), są wprawdzie w książce nieliczne i rozproszone, ale sam „język” został szczególnie wyróżniony, doczekał się bowiem osobnego listu – genialnej, skrótowej diagnozy: „Przykleja się do podniebienia. Trzeba go stale tłumaczyć na języki obce. (…) Bywa, że rozkręca się w miłości.”.
Siła „Drogiej pani Schubert” tkwi w skutecznym unikaniu wielkich słów. Każdy tekst przyjmuje postać maleńkiej filozoficznej rozprawy o czasie, pamięci, historii lub miłości, w każdym znajduje się sentencjonalna myśl, która jednak – w naturalistycznych albo metafizycznych dekoracjach – daje się „oswoić”. Poważne kategorie: pamięć, czas, zmienność (w wymiarze historycznym i jednostkowym) maleją – stają się bibelotami, które można obrócić w palcach, aby przyjrzeć się im dokładnie. Są bliskie, łagodne, ale uważne spojrzenie wyławia z nich coraz to nowsze szczegóły i detale. Prozy z „Drogiej pani Schubert…” oświetlają wybrane fragmenty wspólnej historii dwojga ludzi i ich emocji, z każdą kolejną lekturą coraz mocniej inspirując czytelnika, aby w wyobraźni połączył je w całość. Te miniatury chowa się do kieszeni i nosi przy sobie, by w wolnych chwilach często po nie sięgać i zawsze przyglądać się im z przekonaniem, że poprzednim razem nie zobaczyliśmy wszystkiego.
Ewa Lipska, „Droga pani Schubert…”, il.:Sebastian Kudas. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s. 60.