Beata Golacik – Nie moja wojna

0
121

Beata Golacik


Nie moja wojna

 

Janusz HankowskiNazywam się Golacik. Beata Golacik. I na tym kończy się moje podobieństwo do Jamesa Bonda – na stylowej autoprezentacji, którą zapożyczyłam od agenta 007, aby dodać sobie animuszu. Mam bowiem świadomość, że pisząc ten felieton wkraczam na grząski grunt.

 

Rzecz dotyczyć będzie internetowego bloga pt. „polska grafomania”, prowadzonego przez anonimowego autora bądź zespół autorski, podpisujący się nickiem grafomania41, a który to blog – ku zadziwieniu samych prowadzących – wywołał już niemałe poruszenie w „światku literackim”. Oto fragment wpisu z 16. grudnia 2012: „To zdumiewające, jakiego rabanu narobiliśmy, jakie ożywienie pojawiło się w necie i jaka jest skala oddziaływania tego rodzaju narzędzi. Myśleliśmy, że poczyta nas kilka osób, przede wszystkim z grona towarzyskiego, z kręgu wtajemniczonych, a tutaj taki szał – codziennie odnotowujemy ponad tysiąc wejść na bloga, a na mapie statystycznej widzimy, że czytają nas przede wszystkim w Polsce, ale też w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, w Australii, Norwegii, Irlandii, Anglii, a nawet w Brazylii i Argentynie.” To rzeczywiście brzmi imponująco, a w połączeniu z napisem ostrzegawczym, umieszczonym bezpośrednio pod tytułem witryny: „Nie masz o czym gadać to milcz…” istotnie może budzić respekt. Czemu więc wkraczam na front nie mojej wojny o zasięgu – jak to sugerują autorzy bloga – międzynarodowym? Czemu nie milczę…? Oto jest pytanie.

 

Zdaję sobie sprawę, że tekst mój będzie „monopolemiką” – jednostronną dyskusją z „powietrzem”, które wszakże – jak wynika z prezentowanych na witrynie treści – bywa obecne na różnych spotkaniach literackich, obeznane z problematyką środowiskową, zaznajomione osobiście z wieloma twórcami, dla mnie jednak, choć morowe, pozostaje przezroczyste. Dlatego, aby ułatwić sobie komunikację, w dalszej części felietonu będę zwracała się doń jak do podmiotu męskoosobowego, któremu nadam kryptonim g41. Przepraszam Autora (Autorów) bloga za ten uprzedmiatawiający zabieg stylistyczny, jednakże wobec nieznajomości Pana (Państwa) danych personalnych nie mam innego wyjścia. Na podstawie zapisków blogowych wnoszę, że czytuje Pan Tygodnik Pisarze.pl. Zdecydowałam się zatem zamieścić tu niniejszy tekst, w nadziei, że kiedyś może Pan na niego natrafi. Zanim jednak przejdę do meritum, pozwolę sobie na nieco rozwlekły wtręt odautorski, aby mógł się Pan zorientować, z kim będzie miał do czynienia. Otóż będzie Pan miał do czynienia z Nikim, w sensie literackim. Nie istnieję bowiem w sposób zauważalny w literaturze, a w tzw. środowisku nie funkcjonuję zupełnie. Jestem, zdaje się, Pana dokładnym przeciwieństwem. Wydałam zaledwie dwa niepozorne tomiki wierszy, w dodatku w trybie „selfpublishing” – całkowicie na własny koszt. Nie stoi za mną żadna siła wspierająca: nie należę do żadnych związków twórczych, grup literackich, partii politycznych, stowarzyszeń itp. Nie biorę udziału w konkursach. Nie bywam na ważnych wieczorkach autorskich, festiwalach, zjazdach literatów, spotkaniach, wiosnach, latach i jesieniach poetyckich etc. W „światku literackim” nie znam nikogo, do tego stopnia, że gdy padnie w rozmowie jakieś nazwisko, muszę albo zapytać o nie rozmówcę, ryzykując blamaż, albo sprawdzić w Internecie, kto zacz. Kilka miesięcy temu Redaktor Naczelny Pisarzy. pl zaproponował mi stałą współpracę (non profit) z portalem – pisuję tu felietony. Jednakże traktuję to zajęcie jako publicystyczne „tu i teraz”. Jestem osobą nie tylko bez literackiej przeszłości, ale również bez przyszłości – nie mam bowiem ambicji „wyrobienia” sobie nazwiska celem środowiskowego awansu. Byłam, jestem i mam nadzieję pozostać „człowiekiem spoza”. Z tzw. środowiskiem nie utrzymuję kontaktów towarzyskich, nie mam w nim bliskich znajomych ani przyjaciół. Z kilkoma zaledwie osobami jestem w sporadycznym kontakcie mailowym lub facebookowym. Jak Pan widzi (czyta), Drogi g41, ja się po prostu urwałam z choinki. Mój felieton będzie więc głosem osoby patrzącej na „cały ten zgiełk” z boku i bez emocji, aczkolwiek będzie to głos subiektywny.

 

Ale przejdźmy już do rzeczy. Na stronie czołowej witryny wita Pan gości swoistym manifestem twórczym, w którym czytamy m. in.: „Polska grafomania rozpleniła się do wymiarów niewyobrażalnych. Wszędzie pełno nachalnych autorów, wciskających potencjalnym czytelnikom swoje tomiki, książki wspomnieniowe i coś, co ma być rodzajem opowiadania lub powieści. Najczęściej mamy wtedy do czynienia z grafomanią realizowaną na różnych poziomach wiedzy i umiejętności literackich. Będę pisał na tym blogu o takich autorach i takich książkach, postaram się stworzyć obraz czegoś, co dawno wymknęło się spod kontroli i orbituje w kierunku szaleństwa. (…) Będę odważnie wchodził w oko cyklonu i wyławiał to, o czym trzeba napisać prawdę, obedrzeć z przyjacielskiego lansu i brudu pseudokrytyków, pisujących za pieniądze i nie liczących się z tym, co jest przedmiotem ich dociekań.” Zaintrygował mnie ten wstęp i zachęcił do dalszego czytania. Pomyślałam, że to cenna inicjatywa, stanowiąca przeciwwagę do powszechnego, publicznego zachwytu literaturą niskich lotów. Nie ukrywam, że zareagowałam na nią z entuzjazmem, ciesząc się, że wreszcie ktoś powie głośno i otwarcie o tym, o czym zapewne szepcze się w literackich kuluarach albo tylko myśli w skrytości ducha. I muszę przyznać, że się prawie nie zawiodłam. W tym, co Pan pisze jest wiele racji. Co więcej, w tych miejscach, w których przytacza Pan teksty, a obok nich swoje o nich opinie, czytelnik ma możliwość skonfrontowania obu wypowiedzi, wysnucia własnych wniosków. To jest rzetelne. W „materii” literackiej podzielam znakomitą większość Pańskich spostrzeżeń. Niestety relacje dotyczące postaw i zachowań opisywanych na blogu osób są już dla mnie nieweryfikowalne – nie znam ich osobiście, nie widziałam tych sytuacji, wobec czego jestem bardzo ostrożna w dawaniu wiary czytanym słowom. Jeśli zaś chodzi o wskazane utwory, to – powtórzę – punktuje Pan bardzo celnie i „bez znieczulenia” rozprawia się z nimi, stosując zarówno rzeczową terminologię, jak i logiczną argumentację. Nie stroni od ciętych uwag oraz ironii, które ubarwiają tekst i sprawiają mi nieukrywaną przyjemność przy czytaniu. Używa Pan języka pełnego polotu i brawury. Styl wypowiedzi oraz poczynione obserwacje wskazują, że jest Pan osobą inteligentną, błyskotliwą, „temperamentną werbalnie”, oczytaną i dość dobrze zorientowaną w temacie literackich tudzież pozaliterackich poczynań twórców. Z wielkim zaciekawieniem wczytuję się w ten przedstawiany przez Pana, „alternatywny”, pełniejszy i nielukrowany obraz polskiej rzeczywistości kulturalnej. Przyznaję, że już po pierwszym kontakcie z blogiem dodałam go do ulubionych i odwiedzam regularnie. Szczerze kibicuję takiemu przedsięwzięciu, bo uważam, że mógłby Pan wykonać kawał dobrej roboty. Ważnej i potrzebnej. Cóż zatem powstrzymuje mnie od owacji na stojąco? Spróbuję wyjaśnić w miarę przejrzyście i wyczerpująco. No to co, Panie g41? – Jak zakrzyknął Gagarin przed startem rakiety – Nu, pajechali!

 

„Odwaga”

Będę odważnie wchodził w oko cyklonu…” deklaruje Pan we wstępniaku. Oj, oj, oj…

Każdy inny przysłówek pasowałby tu bardziej niż ten wskazany, w dodatku użyty w bez cudzysłowu. Ostro, kąśliwie, bez pardonu – tak, ale, na Boga, nie odważnie. Pan zdaje się nie doceniać inteligencji czytelników albo przeceniać własną, wierząc, że ktoś się nabierze na to uzurpatorskie określenie. Człowiek, który skrzętnie ukrywa swoje prawdziwe imię i nazwisko, wywołuje „cyklon”, a następnie ostentacyjnie weń wkracza, odważny nie jest. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Wywołać kataklizm kontrolowany i teatralnie w nim uczestniczyć w roli bohaterskiego męża opatrzności nie jest odwagą. I Pan dobrze o tym wie. Wszelkie metafory: otwartej przyłbicy, Zorro czy jeźdźca Apokalipsy są tu zbędne – trafiają kulą w płot, bo Pan ma świadomość swojego tchórzostwa. I nie na wiele się zda zasłona dymna w postaci szumnych zapewnień, że jest was – autorów – wielu, że może nawet zachowujecie w swym gronie parytet płci, że nie Pan jeden dopuszcza się tego trwożliwego kamuflażu. To w niczym nie zmienia oczywistego faktu, że Pan się boi. Nietrudno się domyślić, że mogą to być obawy przed utratą „twarzy”, poparcia, przyjaciół. Strach przed ostracyzmem środowiskowym, akcjami odwetowymi, a może nawet pozwami sądowymi. Nie sposób wymienić wszystkich przykrych konsekwencji, z którymi człowiek odważny musi się zmierzyć w poczuciu odpowiedzialności, a tchórz próbuje uniknąć. Pan sam najlepiej się orientuje w powodach, dla których chce pozostać anonimowy. Nie mnie to roztrząsać. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy, z których jedna mnie zastanawia, a druga przygnębia. Jest Pan wytrawnym graczem, świetnym zawodnikiem – dobrze przygotowanym merytorycznie. Z takim zapleczem intelektualnym odparłby Pan skutecznie zarzuty i z łatwością obronił argumentację przeciw lichym tekstom literackim. Dlaczego więc ucieka się Pan do gry nie fair, do nieuczciwej walki? Po co Panu takie niehonorowe zagrania? Zaiste nie pojmuję. Ale mniejsza o Pańską osobę. Dużo istotniejsze jest to, że taką tchórzliwą postawą deprecjonuje Pan prawdę, o którą chce Pan walczyć. Tym jestem najbardziej rozczarowana i zasmucona. Uczynił Pan z tej prawdy pustą, karykaturalną figurę retoryczną. Bo cóż to jest za prawda, dla której nie ma się odwagi zaryzykować swojego imienia? Marnuje Pan potencjał tej słusznej inicjatywy szczerości, czyniąc ją podejrzaną i niewiarygodną. Szkoda, ogromna szkoda.

 

Metody

W notatce z 22. grudnia 2012 pisze Pan tak: „ (…) raczej nastawiamy się na to, by wskazywać mechanizmy, a nie piętnować poszczególne jednostki, choć na razie sporo było pojedynczych wskazań. Opisujemy wiersze, opowiadania (będą teksty na ten temat), książki, nie interesują nas za bardzo przywary piszących (…)”. Ano przyjrzyjmy się uważniej tym szlachetnym postulatom. Sprawdźmy, jak są realizowane w praktyce – oto kilka fragmentów:

 

„(…) Zanim zobaczyłem tego malutkiego człowieczka, wyobrażałem go sobie jako byka z krwi i kości, niemal kulturystę słowa, a tu takie rozczarowanie – brak dykcji i ten głupawy uśmieszek, wskazujący na to, że poeta popełnił wykroczenie, nasiusiał do nowego wiaderka i teraz tłumaczy się reszcie dziatwy, dlaczego to zrobił. (…) Już widzę jak z tym swoim dzieciuchowatym uśmieszkiem Jurkowski czyta wierszydło…”

 

„(…) Nieobznajomiony z polskim rynkiem poetyckim czytelnik uzna Grabowskiego za geniusza poezji i marketingu, ale może czuć się zaskoczony przy spotkaniu z tym, niewielkim wzrostem, człowiekiem. Tak było i ze mną, gdy na kolejnych imprezach musiałem znosić nieustający, histeryczny śmiech tego pana, jego jakże częste upojenie, a nade wszystko mizerię prezentowanych treści…”

 

„(…) Patrzyłem na tę średniej urody niewiastę i zastanawiałem się jakie wiersze pisze (…) Siedziała przy stoliku z Żulińskim (jak się potem przekonałem, studiując zdjęcia w Internecie, to jej nieodłączny kompan) (…) Podsłuchując rozmowę, dowiedziałem się, że ta Klary jest nową gwiazdą konkursów, że wzięła już wszystko, co było do wzięcia, a jeszcze wiele przed nią. Młodsi adepci pióra, siedzący przy stoliku, patrzyli w nią jak w obrazek, a i Żuliński miał maślane oczka (…) Przywdziewając na chwilę męską świadomość, autorka podejrzewa, że pośród facetów jest wielu świntuchów, pragnących patrzeć na kobiece podmywanie, a może ma też jakieś doświadczenia w tym względzie…?”

 

„ (…) Czy autor ma na myśli trudne bzykanie, kiedy to cipka przestaje być wilgotna, a mały nie staje, czy też może chodzi o jakąś wielką metaforę istnienia. Chyba jednak chodzi o trzepanie, no bo skąd tam by się wzięło to trzęsienie ziemi? Tylko, że – z drugiej strony – faceci przechwalają się, że mają ogromne przyrodzenie, a Czuku mówi o swoim adamaszku…”

 

No cóż, Panie g41, pojechał Pan po bandzie i niestety zadał kłam swojej szumnej deklaracji: „Przedmiotem moich analiz są twory martwe, a więc wiersze i książeczki poetyckie, ot kilkanaście kartek zszytych razem, ot kilkadziesiąt stronic oprawionych na twardo”. Czyżby? Jaki zatem związek z wartością utworów ma wygląd zewnętrzny ich autorów? Jak choćby wzrost, sposób wysławiania się, mimika, śmiech…? Co ma do rzeczy (do oceny tekstów) to, jak się Pan czuł na jakiejś imprezie; co podpatrzył na zdjęciach; co podsłuchał na spotkaniu? Pan się tu zachowuje nikczemnie i prostacko, sugerując czytelnikom rzekome „smaczki” z życia prywatnego autorów – jakieś „dziwne” związki, nałogi jak również przenosząc w sposób wulgarny interpretację tekstów na interpretację osób. Pan po prostu krzywdzi ludzi, a to jest podłość. Tego robić nie wolno. To jest nieetyczne, niskie i niegodne, a przy tym bardzo nieprofesjonalne. Zdawało się, że pragnął Pan uchodzić za bezstronnego i bezwzględnego komentatora grafomańskiej literatury i ja również tego się spodziewałam po Pańskim blogu. Niestety dał Pan przykład żenująco niskiego poziomu kultury osobistej. Jest Pan człowiekiem wolnym – może myśleć i pisać, co chce i ja nie mam zamiaru Pana pouczać, broń Boże. Wiemy o tym, że każdy kieruje się własnym sumieniem i własną wrażliwością moralną, lecz raz jeszcze chciałabym zwrócić uwagę, że taką fałszywą – jedynie deklaratywną – postawą arbitra oceniającego dzieła, a nie twórców, czyni się Pan po prostu niewiarygodnym w pozostałych swoich opiniach. To zaś, po raz kolejny, ewidentnie szkodzi prawdzie, której Pan chciał służyć. Być może powie Pan, że zacytowane fragmenty to zaledwie kilka zdań wyjętych z szerszej całości. Istotnie. Ale zna Pan przysłowie o łyżce dziegciu i beczce miodu. Cóż, Panie g41, publiczne oświadczenie, iż zajmuje się Pan analizą tworów martwych niestety, mówiąc eufemistycznie – nie znajduje potwierdzenia w faktach. Bo choć zajmuje się Pan komentowaniem literatury, to w taki sposób, że przy okazji krzywdzi Pan ludzi. I nie ma znaczenia cyniczne tłumaczenie, że nie chce Pan tego robić, skoro Pan to robi. A to jest – powtórzę raz jeszcze – podłe. Nie sądzę, by czynił to Pan nieświadomie. Na blogu widnieją pouczenia m. in. o tym, że powinnością piszącego jest świadome używanie języka, jako narzędzia artystycznego wyrazu oraz komunikacji. Podzielam tę opinię i nie znajduję tym samym żadnego usprawiedliwienia dla Pańskiego zachowania „w mowie i w piśmie”.

 

Cele

Niejasne są dla mnie motywy Pańskiego postępowania, jak również niejasne cele. Nie wiem, do czego Pan naprawdę zmierza i co chce osiągnąć. Bo znów, „zawieszone” w różnych miejscach bloga, dowcipne hasełka przewodnie, w kontekście całokształtu prezentowanej treści, sprawiają wrażenie wyświechtanych sloganów: „(…)nasze zamierzenia są bohaterskie – chodzi o prostowanie polskiej literatury, ze szczególnym uwzględnieniem poezji…” – Hura! „ (…) Będziemy zamieszczać różne opinie, ale nie damy się wciągać w środowiskowe zawiści…” – Pomożecie? Pomożemy! „(…) Owszem, wskazujemy negatywne zjawiska, pochylamy się nad grafomanią, ale średnio interesują nas wzajemne animozje…” – Socjalizm – Tak! Wypaczenia – Nie! „Toayszki” i „toaysze”: bardzo chciałabym wierzyć w wasze czyste intencje, ale chyba za mało we mnie naiwności. Ufam wszakże, że pragniecie dobra narodowej literatury, a tylko tak przy okazji chcecie odnieść jakieś własne, małe korzyści; przeprowadzić własne, małe bitewki. Panie g41, gratuluję tyleż efektownych, co czczych haseł wyborczych i mimo wszystko życzę wygranej. Oby nie było to pyrrusowe zwycięstwo. Odnoszę bowiem wrażenie, że nie do końca przemyślał Pan skutki tego „naprawczego przedsięwzięcia”. Wygląda ono na zachowanie w stylu: Zróbmy zadymę, a potem się zobaczy, co wyjdzie, później się dorobi stosowną ideologię. I nagle, z iście głupawym (proszę wybaczyć tę obcesowość) zdziwieniem, konstatuje Pan, że negatywną stroną prowadzonego bloga jest plugawa korespondencja, która przychodzi na jego pocztę. Dla mnie taki skutek był do przewidzenia bez konieczności weryfikowania „w praniu”. To oczywiste, że „rewizjonistyczny blog” wyzwoli w ludziach najniższe instynkty: zemsty, odwetu, chęci „dowalenia” i nie dziwi, że pójdą oni jak w dym za takim „przywódcą”, w którym wyczuwają podobne inklinacje rewanżystowskie. Sam Pan daje do tego asumpt. Deklaruje Pan wprawdzie sprawiedliwość (dołożenie po równo tym z lewa i z prawa), ale już pojęciem samej sprawiedliwości, zdaje się głowy sobie nie zaprzątać. Temida ma zawiązane oczy na znak bezstronności, ma ważyć argumenty bez oglądania się na osoby. Pan aspiruje do roli sędziego w sprawach literatury, ma Pan ważyć teksty. Ale Pańskie oczy są szeroko otwarte i wzrok wycelowany w precyzyjnie upatrzone osoby. Nie bez przyczyny daje Pan czytelnikom do zrozumienia, kogo zna osobiście, kogo z podglądu, a kogo z podsłuchu. Wygląda to na celowe sianie fermentu zgoła nie twórczego. Na wywołanie wzburzenia środowiskowego, kto wie może nawet strachu przed stosem „antygrafomańskiej inkwizycji” i to zdaje się schlebiać Pańskiej próżności. Może się mylę w ocenie, ale w obserwacjach raczej nie. Jeśli Panu chodzi o zabawę, to chyba się udała. Sądząc po wpisach, humor Pana nie opuszcza, a i mnie, przyznam, dopisuje ilekroć poczytam notatki na blogu. Tylko po co w takim razie – przepraszam za mocne słowa – czynić z gęby cholewę i szmatławić prawdę, o której Pan rzekomo chce zaświadczyć. Jeśli zaś chodzi Panu o dobro publiczne – dobro literatury, aby grafomani przestali grafomanić, opiewający grafomanię przestali opiewać, czyli jeśli Panu chodzi o efekt edukacyjny, to zapewniam, że narzędzia wybiera Pan złe – bywa, że nieetyczne, ale przede wszystkim nieskuteczne. Szyderstwo, ironia i kpina skierowane w ludzi niczego ich nie nauczą, wywołają tylko słuszne poczucie krzywdy i sprowokują do ataku bądź „ogłoszenia upadłości”. Szyderstwo, ironia i kpina nie skutkują wychowawczo. Przeciwnie – utrudniają dostrzeżenie istoty problemu. Służą raczej poniżeniu i zniszczeniu niż naprawie. Wiem, że nawet ludziom dobrej woli bardzo trudno jest oddzielić krytykę osoby od krytyki tekstu. Tym trudniej, jeśli krytyk nie ujawnia swojej tożsamości, wtedy nazbyt łatwo siebie usprawiedliwia i zwalnia z odpowiedzialności za skutki niewyważonych opinii. Gdyby Pan odważył się być szczery nie anonimowo, zyskałby Pan, jak sądzę, szacunek wielu, a tak zyska Pan najwyżej wiele wejść na swojego bloga i hołd równie zalęknionej swołoczy. Ale może się mylę. Może osiągnie Pan również inne, tylko sobie znane cele. W każdym razie życzę powodzenia w Pańskiej „krucjacie szczerości”, która mogłaby mieć moc oczyszczającą nie tylko Pańskie emocje, ale mogłaby przywrócić właściwe proporcje krytycznoliterackim ocenom. Gdyby tylko nie trwonił Pan cennej inicjatywy na pustą radość rozgłosu. I życzę przy okazji, żeby ludzie przez Pana nie płakali.

Nie moja wojna – napisałam w tytule. Ale czy na pewno? Nie jestem stroną w tym konflikcie. Ale czy nie będę? Nawet jeśli nie, to i tak pewności mieć nie mogę, czy nie trafi mnie rykoszetem jakaś kulka literackiej sprawiedliwości. Z Panem g41 raczej się nie spotkam w realu, bo nie bywam tam, gdzie on bywa. Małe jest więc ryzyko, że obdarzę go swoją „tzw. poezją”. Ale wiersze Kaliny Kowalskiej są dostępne w Internecie i tylko patrzeć jak przejadą się po nich maszyny czyszczące „polskiej grafomanii”, a zaraz potem po moim krzywym zgryzie z foty na facebooku, przyciasnym sweterku, plamie na obrusie, nerwowych tikach, które świadczą niechybnie o nietrzymaniu moczu. W razie czego bardzo proszę – żadnych róż na grób. Wolę tulipany. Gdybym jednakowoż uniknęła wyroku skazującego lub jakimś cudem przeżyła egzekucję (a nie jest to całkowicie wykluczone), zakupione na okoliczność wiązanki ślijcie na Berdyczów. Wszystkim zaś, którzy czują się pokrzywdzeni notatkami grafomanii41 dedykuję tę oto, zasłyszaną przed laty sentencję – „Jeśli przeraża cię ogromny cień wroga, sprawdź pozycję słońca, bo może się okazać, że ten cień rzuca na ciebie karzeł”.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko