Dariusz Tomasz Lebioda – Pióro i piach

0
313

Dariusz Tomasz Lebioda


Pióro i piach

 

Władysław Hasior 


Adonis

 

PIÓRO KRUKA

1.

Idę bez kwiatów, bez pól,
Idę bez pór roku.
Nie posiadam niczego w piaskach ni w wichrach,
ni w świeżości poranków.
Tylko krew młoda
pędzi wraz z niebem,
a ziemia o czole Proroka
jest nieprzerwanym trzepotem ptaków.

Idę bez pór roku,
Idę bez kwiatów, bez pól.
W mojej krwi pulsuje proch ziemi.
Żyję w moich własnych oczach,
żywię się siłą mych oczu.

Żyję, pędzę zaprzęgiem życia,
czekam okrętu, który ogarnie istnienie,
który zanurzy się do dna głębiny,
jakby marzył lub wątpił,
jakby przepływał i nie wracał.

2.
Wśród nowotworów milczenia, pośród blokady
piszę poezję na piasku
piórem kruka.
Wiem, nie ma światła w moich oczach.
Nie ma niczego prócz mądrości piasku.
Dniem siaduję w kawiarni
wśród krzeseł drewnianych,
wśród niedopałków…
Siedzę w oczekiwaniu
na zapomniane spotkanie.

3.
Chcę klęknąć, chcę się modlić
do sowy o złamanym skrzydle,
do iskier, do wiatrów.
Chcę się modlić
do zdumionych planet na niebie,
do śmierci, do moru.
Chcę spalić w moich kadzidłach
moje białe dnie i pieśni,
zeszyt, atrament i kałamarz.
Chcę się modlić
do czegokolwiek, co nie zna modlitwy.

4.
Bejrut nie pojawił się na mej drodze,
Bejrut nie dał zakwitnąć kwiatom moich pól,
Bejrut nie wydał owoców.
Wiosna. Szarańcza i popiół na moich polach.
Sam. Bez kwiatów, bez pór roku.
Sam z owocami.
Od zachodu słońca do świtu
przemierzam Bejrut i nie widzę go,
mieszkam w Bejrucie i nie widzę go.
Ja, miłość i owoce przemijamy z tym dniem,
Przemijamy do następnego.

 

Przeł. Krystyna Skarżyńska-Bocheńska

 

 

ADONIS (ALI AHMAD SAID ISBIR) Ur. W 1930 roku w Syrii, w Al Qassabin, niedaleko Latakii – jeden z najbardziej znanych i cenionych współczesnych poetów arabskich. Ukończył Wydział Filozoficzny Uniwersytetu w Damaszku, po studiach mieszkał w Bejrucie. W 1957 roku był współzałożycielem pisma “Szi’r” (Poezja). W 1959 r. z powodów politycznych wyemigrował do Libanu, gdzie od 1968 roku wydawał miesięcznik “Al-Mawakif” (Stanowiska). Od połowy lat 80-tych mieszka w Paryżu, gdzie wykłada literaturę na wyższych uczelniach. Jest przedstawicielem Ligi Państw Arabskich przy UNESCO. Poezja Adonisa, poruszająca istotne problemy etyczne, polityczne i kulturowe współczesnego świata, cieszy się międzynarodowym uznaniem, a jej twórca co roku wymieniany jest pośród głównych kandydatów do Nagrody Nobla.

 

 

 

PIÓRO I PIACH

 

 

Prawdziwa świadomość jest bolesna, pełna wahań i dążeń, nieustannych pragnień, odejść i nawrotów – jątrzy się jak rana, najrealniej cierpi i nieustannie generuje nowe obrazy. Poczyna się w ruchu, w chwili, gdy twórczy umysł go dostrzeże i uczyni z niego narzędzie poznania, aparat rejestrujący i przekształcający świat. Zewnętrzność projektuje wtedy wnętrze, a to co jest immanentne rozszerza się w nieskończoność i wraca w pulsujących echach. Poeta uświadamia sobie własną dynamikę twórczą i dopełnia sobą pustą przestrzeń, bezbarwny przestwór pośród którego czas nie istnieje, a tylko świeżość poranka i chwila po przebudzeniu, mogą otrzeźwić umysł. Wokół niego nie ma kwiatów, nie ma pól, nie zmieniają się periodycznie pory roku, a wielka wizja pustyni przywołuje cząstki elementarne, drobiny piasku, siłę wichru, żar młodej krwi. Oczy widzą zmieniające się kształty nieba i każą wierzyć, że ziemia – drżąca jak wznoszące się i opadające ptaki – została trwale, sakralnie utwierdzona w bycie. Nostalgia każe wracać do miejsc i chwil, ale filozofia życia domaga się syntezy, zrozumienia mechanizmów trwania, odrzucenia zewnętrzności i przyjęcia zasady powolnego, nieustającego rozpuszczania się świata we łzach i krwi, w tysięcznych obrazach, odbijających się w lustrach oczu i nicujących świadomość. Wszystko jest względne, a czujna jaźń godzi się na przyjęcie emblematów, godeł i znaków, reaguje na kształty i nazwy, nieustannie czeka, drży, marzy i wątpi, przepływa i nigdy nie wraca. Tak morze stapia się z okrętem, hamada przyjmuje symbolikę wichru, a woda przenika głębinę, tak toń zapada się w przepastnym dnie.

Twórcze milczenie ma groźny, nieomal onkologiczny wymiar, ale jest też niezbędne by powstawała prawdziwa, ulotna poezja, pisana na piasku piórem kruka. To jest powrót do początku, do zamyślenia pierwszego twórcy, który wpatrując się w drobiny kwarcu, zapełniał dookolną przestrzeń maksymami, łączył je w wiersze najprawdziwsze. A potem wracał w świadomości poety nowego czasu, siadającego w bejruckiej kawiarni, godzącego się na chwilowe zgaśnięcie światła, odejście wymiarów i rozumiejącego odwieczną mądrość piasku, mowę wieków przesypujących się wciąż w klepsydrze widzialnego kosmosu. To jest oczekiwanie na zapomniane spotkanie, ale też chwila pierwsza i ostatnia, moment zawiązywania się nowej rzeczywistości, docierania do celu, którego miało nie być. Kruk jest ptakiem chtonicznym, łączącym w swej egzystencji niebo i ziemię, uczestniczącym w makabrycznych ucztach pośród trupów, na polach bitewnych i na cmentarzach, ale jest też inteligentną, nieustannie poruszającą się świadomością, zapisująca nieistniejącą lirykę pośród jałowego powietrza. Jego upuszczone pióro może posłużyć do napisania wiersza na piasku, ale jest też znakiem zbrodni i przemijania, chwili nieustannie powracającej w gestach i zamyśleniach, w iłach ciszy i w huku wiatru. Będąc zbrodniarzem, staje się czystym symbolem, szarpiąc mięso, miażdżąc kości, zyskuje zarazem, w ludzkim świecie, wymiar transcendentny, staje się kwintesencją lotu, zawieszenia nad pustynią i ciągłego przemieszczania między bytami, odradzania się i ginięcia w jakże różnych świadomościach i skrajnie przeciwstawnych tezach.      

            Poezja jest rodzajem kalectwa duchowego i cielesnego, bywa niemożnością dotarcia do istoty rzeczy, ale jest też obietnicą ostatecznego zrozumienia siebie i świata – jakże sprzecznego w swych odsłonach, skomplikowanego w wewnętrznej strukturze i jakże dalekiego od ludzkiego doświadczenia bytu. Taka liryka, jak esencja filozofii jońskiej, jak wiara pierwszych wyznawców nowego boga, staje się modlitwą do sowy o złamanym skrzydle i do żywiołów, do iskier i do rozniecających je wiatrów. Ogarnia swoim zasięgiem kosmiczne ogromy, pozwala zrozumieć ruchy planet i logikę nieuchronnych śmierci. Płonie w świadomości i spala się w powstałym wierszu, staje się zaprzeczeniem tego co ją poczęło – myśli i pióra ptaka, kartki papieru, atramentu i kałamarza. Domaga się modlitwy do tego, co nie istnieje i nie jest w stanie generować jakiejkolwiek energii, wpływać na ludzkie losy i ciąg zdarzeń we wszechświecie. Choć wie, że jest to niemożliwe, pragnie być idealna, docierać tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł, chce wniknąć w samą siebie i stać się materią każdej przestrzeni, każdej kosmicznej drobiny, każdej chwili i każdego dnia. Jej wewnętrzna dynamika jest maksymalistyczna, a jednocześnie stale spowalnia ją refleksja ontologiczna, wciąż wpływ na nią ma bolesna epistemologia, doświadczenie śmierci i zła, obrazy przelewanej krwi i ptaków chtonicznych, ucztujących pośród rozkładających się ciał. Stale dąży i wciąż modli się do tego, co nie zna modlitwy, odnajduje elementarne kształty, zatrzymuje się przy cząstkach pozornie nie pasujących do siebie i odpychających się jak przeciwne bieguny magnesu. Stając między nimi powoduje zmianę ich istoty, pojawienie się czystej energii intelektualnej, zaistnienie wiersza, w którym jest schemat i kształt, informacja o pojedynczym atomie i o najbardziej złożonej strukturze molekularnej. Taka poezja staje się samym bytem, odpowiada na wszystkie pytania i domaga się zamilknięcia w obliczu grozy eschatologicznej, unosi w magiczny sposób zgubione pióro kruka i pisze nim niewidzialnymi zgłoskami na rozpadających się barchanach sypkich ergów, na suchych jak pragnienie kewirach.              

Miasto moloch, miasto oaza, takie jak Bejrut, jak Jeruzalem, staje się dla poety fatamorganą zranionej świadomości, przysłania sobą drogi i łany, barwy i zapachy, kwiaty i owoce. Przytłacza i współkomponuje to, co stanie się zalążkiem wiersza, co zostanie wyłowione z nieistnienia. Pulsuje każdego dnia, rodzi się i umiera w jednej chwili, odpływa w sennych wizjach i wraca bezsennie nad ranem. Twórca zauważa w nim odwrócenie proporcji świata, zniknięcie jego wyznaczników i złowróżbne pojawianie się symboli śmierci. Nadchodzi wiosna, ale kwiaty nie rozkwitają, na polach pojawia się szarańcza, owoce – wyodrębnione z należnych im miejsc – zawisają w przestrzeni niczym planety i potęgują poczucie samotności, zaprzepaszczenia szans, niezrozumienia swojego miejsca w świecie. Miasto przyzywa go i odpycha, więc wychodzi z domu i przemierza ulice, przenika wzrokiem zabudowane przestrzenie ale widzi tylko dalekie pustynie. Kamienice stoją na swoim miejscu, ale też nie istnieją, ulice ciągną się w dal, wspinają na wzgórza, ale jakby ich nie było, a on sam wciąż żyje i umiera w jednej chwili. Wszystko wokół przemija, nawet żar miłości, który miał być obietnicą wiecznego spełnienia, nawet to, co pieczołowicie zostało wyodrębnione z chaosu i zatrzymane w jakimś mieszkaniu, w hotelowym pokoju lub w spokojnej mansardzie – miasto wchłania go i on godzi się na to, bo tak samo nicuje w sobie jego kształty, rozmywa je w świadomości i śnie. Tutaj czuje, że jest integralnym bytem, tutaj dociera do miejsc, które zdawały się być niedostępne, tutaj rozumie skrajności swojej egzystencji. Niosąc w myślach samego siebie, ucieka od wyobrażeń, podąża ku krukom i sowom, odnajduje siebie pośród drobin piasku i czerni atramentu – rozumie, że pojawił się raz na całą wieczność i nigdy się nie powtórzy. Jego istnienie, wpisane w kolejne sztuczne enklawy, pustynie i miasta, bezdroża i strony książek, potwierdza, że żyje w niebycie i staje się też nim samym w chwilach najpełniejszego przeżywania własnej egzystencji. Idzie i stoi w miejscu, mieszka i jest bezdomny, czuje swoją wyjątkowość i nie może siebie zaakceptować, staje się częścią miasta, które zanika w jego świadomości. Jest, a jakby go wcale nie było…        

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko