Krystyna HABRAT
NABOKOV POD TRZEPAKIEM
czyli o tolerancji dla nietolerancji
(tekst napisany na wiosnę)
Niedawno minęła rocznica urodzin Vładimira Nabokova. Nieokrągła, zatem nie będę silić się na jej wyliczanie. Co innego mnie przy tej okazji zastanowiło. Usłyszałam w radio, że jego znana powieść „Lolita” jest wybitna dzięki bezpruderyjnym opisom miłości starszego pana do nastolatki. Może trochę to upraszczam, bo słuchałam jednym uchem, zajęta porannym rozpoczynaniem dnia, ale z pewnością się nie przesłyszałam co do tej pruderii.
Oczywiście powieść nie musi być zgodna z kodeksem prawnym czy zasadami moralności. Wielcy pisarze mają prawo zaglądać w mroczne zakamarki duszy swego bohatera, po to, byśmy mogli przeczytać potem np. „Zbrodnię i karę” i rozważyć różne aspekty ukazanego tam przestępstwa. Albo: „Immoralistę” Gida i …
Nie o tym chciałam, ale najpierw o Nabokovie. „Lolity”, przyznam się jeszcze nie czytałam, choć doskonale wiem, o co w niej chodzi, i znam fragmenty filmu, ale czytałam tegoż autora: „Pnina”, „Maszeńkę” i coś tam jeszcze, coś mi chodzi po głowie, że o szachach, by przyznać, że to wybitny pisarz. Tu kropka. Dalej o pruderii, którą ostatnio jest modnie zwalczać. Jakby nie było ważniejszych spraw.
Według mnie należy najpierw wyznaczyć granice pruderii, bo jakże to wyprać nas tak do końca ze wstydu? No, ale aktualna poprawność polityczna wyznacza inne wskazania dla pruderii, tolerancji… itp.
Z jednej strony wspomniany na wstępie redaktor, a nie tylko on, chwali „Lolitę” za przeciwieństwo pruderii, czyli za bezwstyd, ale z drugiej strony bohater powieści, starszy pan łasy na wdzięki małej dziewczynki, poza powieścią, czyli w realu, byłby ścigany i sądzony jako pedofil. Tylko, jak już wspomniałam, życie to jedno, a literatura to zupełnie coś innego.
Ostatnio coraz częściej słyszę, że nasze społeczeństwo jest w dużej mierze zacofane, bo nie toleruje np. że starzejący się pan rzuca żonę i dzieci dla młodej uwodzicielki, która być może nie tyle jest łasa na jego sflaczałe cielsko, co na portfel. Co więcej, coraz częściej się słyszy, że korekta życia rodzinnego jest co kilka lat wskazana! A polegać ma na częstych rozwodach i ślubach. Dla ułatwienia: po co bawić się w formalności po urzędach stanu cywilnego – bo już o kościele mówić publicznie podobno nie wypada – łatwiej wchodzić w wolne związki. A dzieci? Niech trenują pokochiwanie coraz to nowych tatusiów i mamusie, a jeszcze lepiej oddać je gdzieś do żłobka czy internatu, by nie przeszkadzały, bo i takie głosy już słychać.
No cóż, z filmów i powieści angielskich wiemy, że matki z wyższych sfer same się dziećmi nie zajmowały. Od tego były mamki, niańki, guwernantki, potem dobre szkoły z internatem. Nawet Emma Bovary (Francuzka, stworzona przez Flauberta), żona nie tak znów zamożnego lekarza z prowincji, oddała swą córeczkę do mamki na wieś, a sama nudziła się nieszczęśliwa. O tym, co przeżywa oddalone tak dziecko też nie zamierzam mówić. Wspomnę tylko o skrajnym efekcie braku miłości macierzyńskiej, gdy jeszcze w XVIII wieku wszystkie dzieci z sierocińców wcześnie umierały, nie doczekawszy dorosłości.
Ale nie o tym chciałam. Nie uśmiecha mi się rola starej cioci, która usiłuje wyrokować, jak wszyscy inni powinni postępować a szczególnie młode dziewczęta. Świat idzie naprzód i pewne zasady też ulegają zmianom. Dulska została dawno wyśmiana. Czemu jednak wciąż niektórzy zarzucają nam pruderię jako wielki grzech współczesności?
Gdybym pozwoliła sobie na szczyptę złośliwości, to powiedziałabym kto i jaki ma w tym interes, lecz jestem od uszczypliwości daleka.
Powszechnie wiadomo, że przestrzegania zasad pilnują może najbardziej zwykłe kobiety, które wynoszą na trzepak swój dywan i mocno biją go trzepaczką, by wybić z niego cały kurz. Tylko na widok sąsiadki przerywają trzepanie, bo muszą się ochoczo podzielić wszystkimi nowinkami z okolicy. Z przejęciem opowiadają sobie, kto w sąsiedztwie umarł, kto wychodzi za mąż, a komu źle się wiedzie. A, nie daj Boże, wyniknie gdzieś w pobliżu jakiś skandal, to gadaniu nie ma końca. Czasem będzie to nieślubne dziecko, kiedy indziej pani odbierająca drugiej męża, albo inna o popsutej reputacji. Do rozmawiających dołączają się kolejne sąsiadki i razem ustalają, co jest dobre, a co złe. One są przecież strażniczkami moralności w ich otoczeniu.
Istnieje nawet pojęcie: etyka – może: moralność – spod płotu, czyli ta, której zasady ustalają takie własnie paniusie rozmawiające przy płocie, gotowe oplotkować każdego, gdy zboczy z drogi ustalonych zasad. Dzięki nim wiele spraw przybiera poprawny obrót, bo ludzie boją się jak ognia być wziętym na języki.
Inna sprawa, czy zawsze te moralistki mają rację? Czy nie przesadzają? A jednak robią to nie tylko ze wścibstwa i nietolerancji. Czasem wprost z życzliwości. W małych miastach, gdzie wszyscy się znają, przynajmniej z widzenia w zasięgu osiedla, starsze panie zwykły bez pardonu zaczepiać pytaniem o zdrowie matki, choć zapytana pytającej nie zna. Chyba nie jest to złe? Takie panie przy byle okazji skwapliwie doradzą, by nie iść w tę stronę, ale w przeciwną, bo tam można kupić coś atrakcyjnego, albo coś zobaczyć. Sama się z czymś takim spotkałam, odwiedzając prowincję.
Zatem nie takie znów wstrętne plotkary z tych pań trzepiących z upodobaniem dywany. A trzepak to nie jedyny klub plotkarek. Obmawia się i w kawiarni i w pracy, na ulicy, wszędzie, bo trzeba trochę ująć temu, kto się wybija, kto ma lepiej, dołożyć komuś wstrętnemu…itd. Czy robią tak tylko niektórzy? Ci bez polotu, bez talentu, którzy zazdroszczą innym? Niekoniecznie. W gruncie rzeczy ludzie są wszyscy do siebie podobni, różnią się tylko poziomem życia, stylem, wykształceniem, zainteresowaniami.
Więc nie potępiajmy pań, które są trochę pruderyjne i chętnie trzepią z kurzu dywany, a sąsiadów ze złych poczynań. Ciekawe co by one powiedziały Nabokovowi, gdyby się nawinął pod trzepak, a one znały „Lolitę”? Odważyłyby się takie zwykłe kobieciny zarzucić coś wielkiemu pisarzowi? Jestem pewna, że te które ja znałam – tak. I tu wtrącę pochwałę takich przeciętnych kobiet.
Kiedyś mój profesor psychiatrii powiedział na wykładzie, że najzdrowszą pod względem zdrowia psychicznego warstwą społeczną jest klasa średnia – mieszczaństwo, gdzie przestrzega się ustalonego trybu życia według określonych, często surowych, zasad. Zasady te dotyczą wychowania dzieci w poszanowaniu dla starszych. Uczciwości. Patriotyzmu. I jeszcze świętowania niedzieli z uroczystym obiadem i deserem, gdy w takim dniu nie wolno wbijać gwoździ, wyrzucać śmieci, nawet się kłócić ani podnosić głosu. I wielu innych większych i mniejszych spraw, które wytyczają nam drogę życiową. Tylko niestety dużo się w tym zmienia. Wybieramy nowoczesność. Stajemy się brzydsi, nieuważni dla bliźniego. Może pchamy się pierwsi przez drzwi zamiast przepuścić panie? Może zajmujemy całą szerokość chodnika, nie dbając, jak przejdą inni? Zbyt często używamy podniesionego głosu, przepojonego irytacją, a nawet wulgarnym słownictwem. Już w popularnych filmach panuje podobny styl, że aż trudno oglądać, gdy wszyscy na siebie bez przerwy wrzeszczą i sobie ubliżają. Czy to uchodzi? Tak, nie dbamy o innych. To już widać. Nie na próżno wtłaczają nam w głowy nowoczesne, egoistyczne zasady: żeby być asertywnym, szczęśliwym, i nawet egoistą, bo to dla nas samych lepiej. Panie pod trzepakiem zniesmaczone kręcą na takie coś głowami.
Do tego brak nam czasu na kultywowanie urody życia. Zapracowane kobiety zamiast celebrować niedzielne rosoły i kotlety, wolą zapakować w koszyk kanapki, termos z kawą i zabrać rodzinę na majówkę. Nawet zjeść obiad w przydrożnym barze.
Młodzież buntuje się przeciw starszym, pragnie inaczej układać sobie życie, ale w miarę, gdy przybywa im lat, szybko robią dokładnie to samo, co było w ich rodzinnym domu, i nawet to sobie cenią. Chyba, że dom ten nie był szczęśliwy, ale to już inna bajka.
I już wiem, jaka ma być tu puenta. Nie starajmy się kształtować ludzi zgodnie z aktualną poprawnością polityczną i wykpiwać ich nietolerancję czy pruderię. Jeśli nie robią nikomu nic złego, niech po prostu będą szczęśliwi. Przecież warunkiem szczęścia jest też przestrzeganie odwiecznych zasad. Czasem będzie to: nie pożądaj żony bliźniego swego, innym razem: szanuj starszego, bo jedno i drugie można sprowadzić do: nie czyń drugiemu co tobie niemiłe. I w tej zasadzie jest już tolerancja i wiele z tego co niezbędne społecznie.
Bądźmy zatem bardziej tolerancyjni dla nietolerancyjnych. Niech sobie mówią, co chcą. Czasem jednak warto nadstawić ucha. Może i oni mają trochę racji. Jakby to było piękne, gdybyśmy my byli szczęśliwi, i oni, ci wszyscy pozostali. No chociaż trochę. Tak choćby teraz, gdy przyszła wiosna i kwitną forsycje, magnolie i tarnina.
– – –
I teraz, gdy odnalazłam ten tekst, czytam go na nowo, a za oknem spadają już żółte liście.
Krystyna Habrat.