Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Mycielski Ostatni
Edycją ostatniego tomu dzienników Zygmunta Mycielskiego uwieńczył Wiesław Uchański 25-lecie kierowania szacownym wydawnictwem „Iskry”. Okoliczność to godna odnotowania z licznych powodów. Także dlatego, że waga i wartość dla narodowej kultury, jaką stanowi działalność Uchańskiego i jego „Iskier” jest nie do przecenienia. Skóra – dosłownie – cierpnie na myśl, że oficyna ta mogłaby podzielić los Państwowego Instytutu Wydawniczego. Na szczęście nic tego nie zapowiada i to tylko neurotyczne fantazje czytelnika. W każdym razie składamy Wiesławowi Uchańskiemu i jego zespołowi najserdeczniejsze gratulacje i prosimy o więcej.
Rekomendowanie czy komplementowanie niby-dzienników Zygmunta Mycielskiego (1907-1987) byłoby wyrazem niestosownej pychy, albowiem ich Autor żadnej rekomendacji nie potrzebuje. Poprzestańmy więc tylko na informacji, której nigdy za wiele. Wydawane przez 14 lat (od 1998) roku dzienniki wybitnego kompozytora i publicysty muzycznego należą bez wątpienia do najlepszych pozycji diarystyki polskiej. Klasa intelektualna Autora, jego przenikliwość w obserwowaniu epoki, w której dane mu było żyć, jego niesłychanie rozległe horyzonty intelektualne i szerokość spojrzenia, jego życiowe i artystyczne doświadczenie, jego kulturalna wszechstronność – wszystko to czyni „niby-dzienniki” fascynującą i unikalną lekturą. Są jednocześnie ogromnie bogatą kopalnią wiedzy kronikarskiej i biograficznej, smaków i smaczków z epoki, anegdot. Ta wspaniała edycja została przygotowana przez Jana i Barbarę Stęszewskich, a osobnym bonusem są przypisy. Rąbka tajemnicy czym była była praca nad tą edycją i kto brał w niej udział odsłania w posłowiu Zofia Mycielska-Golik. Ona też napisała w jednym z końcowych zdań: „Posłowia zawsze próbują dopowiedzieć książkę. Autor „Dzienników” nie potrzebuje żadnych dopowiedzeń, tekst tych zapisków wystarczająco mówi sam za siebie”.
I to jak mówi! Nic dodać nic ująć.
Zygmunt Mycielski – „Niby-dziennik ostatni 1981-1987”, Iskry, Warszawa 2012
Jak z Chmielewskiego
Moda na komedie Stanisława Barei, które po latach lekceważenia przez recenzentów i popularności u widowni, uznane zostały za „kultowe” i pełnią dziś rolę swoistej komediowej alegorii życia w PRL, spowodowała, że na drugim planie znalazł się niemniejszy (co najmniej) mistrz komedii. Nie ma przecież chyba widza kinowego ani telewizyjnego, który nie widziałby „Jak rozpętałem II wojnę światową” czy „Nie lubię poniedziałku”. Są przecież tak często powtarzane w rozmaitych telewizjach. Ich twórca, Tadeusz Chmielewski, rocznik 1927, zgodził się na wywiad-rzekę z Piotrem Śmiarowskim, który odpytał go z przebiegu mitręgi, jaką było tworzenie w Polsce filmowej komedii. Pierwsze rozdziały zajmuje opowieść o dzieciństwie przedwojennym i wojennym, rodzinnym Tomaszowie Mazowieckim, perypetie wojenne, w tym (trochę pachnący bogatą wyobraźnią Franka Dolasa) epizod ze spotkaniem wojennym z Eugeniuszem Bodo, któremu bohater książki miał fachowo zdejmować oficerki.
Następnie powojenne przystosowywanie się do nowej powojennej rzeczywistości i droga do reżyserii… Kolejne rozdziały poświęcone są okolicznościom i perypetiom związanym z powstawaniem kolejnych komedii od „Ewa chce spać’ począwszy, poprzez „Waleta pikowego”, szpiegowskich „Dwóch panów N”, „Jak rozpętałem..,.”, „Gdzie jest generał”, „Nie lubię poniedziałku”, „Pieczone gołąbki”, aż po „Wierną rzekę”. Nie ujmując nic Barei, niewątpliwie bardzo utalentowanemu, widać z tego, że ich zestawianie jest tylko w niewielkim stopniu uzasadnione. Niewątpliwie Chmielewski był twórcą o wszechstronniejszym talencie niż Bareja, choć to ten drugi wszedł do potocznego języka w zwrotach „jak z Barei”, „czysty Bareja”. Podczas gdy ten ostatni – przeważnie – poprzestawał na jednolitej stylistyce komedii współczesnej, budowanej z tworzywa codziennego, małego realizmu i z dowcipem bardzo dosłownym, humor Chmielewskiego jest nieporównywalnie bardziej wyszukany, często oparty na pure nonsensie, nie stroniący od skojarzeń kulturowych, aluzji literackich i filmowych. Poza tym poza komediami Chmielewski dał dowody sprawności w gatunku kryminalno-szpiegowskim, w „Dwóch panach N”, w znakomitym kryminale psychologicznym „Wśród nocnej ciszy” czy ekranizacji „Wiernej rzeki” Stefana Żeromskiego. Świetna książka, barwny przyczynek do historii polskiej X Muzy.
Tadeusz Chmielewski – „Jak rozpętałem polską komedię filmową. Tadeusz Chmielewski w rozmowie z Piotrem Śmiałowskim” Wydawnictwo Trio, Warszawa 2012
Łapa w Łapę czyli gadki małżeńskie
Rzecz jest lekka, bezpretensjonalna i czyta się tę książeczkę naprawdę smacznie, acz bez poczucia – i w tym przypadku bardzo dobrze – że dotyka się kamienia filozoficznego. Ze swoim mężem, Andrzejem Łapickim rozmawia Kamila Łapicka. Rozmowa toczyła się po części na krótko przed zgonem Artysty, w lipcu tego roku. Nie jest to wywiad-rzeka z wybitnym aktorem, drążenie historii jego kariery i jego jaźni. Kamila Łapicka toczy z mężem rozmowę w tonie lekkim, niezobowiązującym i czyni to w sposób niewymuszony, o różnych sprawach. O aktorstwie, teatrze, filmie, ale także – by tak rzec – o wszystkim. O życiu po prostu. Sympatyczne jest to, że nie kryguje się, nie kryje braków wiedzy o życiu, normalnych u osoby tak młodej, ba, nie kryje nawet braków w wiedzy teatrologicznej, co może razić u teatrolożki, ale co w końcu, po pewnym wahaniu, odebrałem jako cechę sympatyczną. A że pan Andrzej Łapicki jest kopalnią wiedzy wszelakiej i wspaniałym, barwnym, inteligentnym narratorem, wiadomo nie od dziś, choćby z wywiadu-rzeki z nim, opublikowanym 10 lat temu pod tytułem „Zachować dystans”, „Łapa w łapę” jest do tego wartościowym przyczynkiem. I tylko wielki żal, że pana Andrzej zapewne nie wszystko opowiedział i już nie opowie. Ale dziękuję mu za to, co zechciał i zdążył opowiedzieć.
„Łapa w łapę. Z Andrzejem Łapickim rozmawia Kamila Łapicka”, Wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2012