Andrzej Walter – Tischneriada

0
87

Andrzej Walter

 

Tischneriada

 

   Za siedmioma fioletowymi morzami, za siedmioma fioletowymi górami, za siedmioma filetowymi lasami… był sobie fioletowy kraj, a w nim fioletowy zamek, w którym w fioletowej, wykładanej fioletowymi dywanami Sali, siedział sobie na fioletowym tronie … czarny krasnoludek i myślał „- u licha (w wersji oryginalnej było inne, jakże popularne polskie słowa z języka łacińskiego), jak ja do tej bajki nie pasuję…!”. Ta „bajka” z dzieciństwa coraz lepiej oddaje status polskiego intelektualisty w naszym mlekiem i miodem płynącym kraju nad Wisłą. Właściwie można ją przywołać każdego dnia.Będąc w jądrze życia i wydarzeń codzienności: w banku, na poczcie, w urzędzie, w szkole, na uczelni, chodząc, załatwiając, jedząc i pijąc, a nawet wypoczywając – oglądamy obrazki z krainy absurdu w coraz większym zgiełku i hałasie. Nawet w krainie kultury człowiek przestał widzieć i rozumieć drugiego człowieka. Spory i dyskusje przemieniły się w anonimowe internetowe jatki, w stroszenie piórek, trzaskanie drzwiami. Pisałem już o tym przed tygodniem, lecz ciężko przejść do porządku dziennego nad … no właśnie… – nad czym? Jak to nazwać?

   Wszystkim oponentom, sobie samemu oraz Wam, drodzy czytelnicy pragnę polecić najnowszą pozycję Wydawnictwa Znak „Alfabet Tischnera”. Kompilację opracował i wybrał świetny znawca myśli Księdza Profesora – Wojciech Bonowicz. Formuła książki musiała być dla Pana Wojtka nie lada wyzwaniem, gdyż podjął się określenia hasłowego myśli filozofa, która na dany temat krążyła w różnych Jego tytułach czy opracowaniach. Książki Tischnera są ewidentnie pozycjami filozoficznym, trudne w odbiorze, zawile prezentują myśl, tezy i dochodzenie do esencji wywodu. Często wykłady Tischnera były bardziej zrozumiałe od koncepcji filozoficznych, gdyż był fenomenalnym mówcą. „Alfabet Tischnera” jest doskonały. Przebogatą myśl tischnerowską przedstawia jasno i przejrzyście. Warto wniknąć w „nasze polskie sprawy” oczami tego wyjątkowego filozofa. Jak mawiał najpierw był człowiekiem, potem filozofem … potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem. W świetle nastrojów, sporów i dyskusji dzisiejszych Polaków zafascynował mnie wybór „Dialog”. Czy my jeszcze dziś potrafimy podjąć z drugim (obcym bądź nie) „dialog”? Przecież owocem dialogu powinno być dojście do jakiejś prawdy. Jeśli do takiej prawdy dojść nie jesteśmy w stanie, znaczy, że dialogu nie było. Była tylko wymiana zdań. A wymiana zdań może nas do niczego nie doprowadzać, co więcej – jak w naszym przypadku, prowadzić do eskalacji żądań i agresji wyrażanych poglądów. „Pierwszym warunkiem dialogu jest zdolność „wczuwania się” w punkt widzenia drugiego. Ale nie chodzi tylko o współczucie, lecz o coś jeszcze – o uznanie, że drugi ze swego punktu widzenia zawsze ma trochę racji. Nikt nie zamyka się w kryjówce dobrowolnie. Widocznie ma jakiś powód. Trzeba ten powód uznać.” „Z pewnością masz trochę racji”. Dialog to budowanie wzajemności.

   Wynika z tego, że w dzisiejszej Polsce nie toczy się absolutnie żaden dialog. Ta teza jest tragiczna, dojmująca i bolesna, ale tak to, niestety, wygląda. A bez dialogu nie ma przyszłości. To nie znaczy, że jej „jakiejś tam” nie zbudujemy. To znaczy, że przyszłości po prostu nie ma. Co zatem jest? Pustka i kryjówki, a kiedy zaczyna się wymiana zdań pachnie wojną. Najpierw na słowa, potem na czyny, a potem … Oby nie.

   Kolejnym fascynującym „hasłem” w „Alfabecie Tischnera” jest „Dobro i zło”. „Czy warto być dobrym? Ludzie często zadają sobie to pytanie. Bo w gruncie rzeczy ludzie boją się być dobrymi. Ludzie nie chcą być także złymi. A ich życie toczy się gdzieś na pograniczu dobra i zła. Są dobrzy wtedy, kiedy to nie wiąże się z żadnym niebezpieczeństwem, z żadną ofiarą, wtedy kiedy to nic nie kosztuje. Ale kiedy zaczyna to kosztować, idą na kompromisy ze swoją własną dobrocią. Co to znaczy być dobrym?” No właśnie. Co to znaczy? Czy znaczy to tylko nie stosowanie zasady odwetu „oko za oko, ząb za ząb”? Choć wydaje się dziś ta zasada regułą postępowania. Jak trudno jest odpłacić za kamień chlebem. Tu nie trzeba przywoływać sił wyższych, wędrować ku nieskończoności. To są nasze proste ludzkie sprawy w kręgu naszego życia i naszych relacji tu i teraz. Dotyczą całokształtu naszej komunikacji i higieny bytu w codzienności. Warto porozważać Tischnera, aby coś zaczerpnąć, coś zrozumieć, odrzucić broń na ziemię, zrezygnować z „walki o świętą sprawę” przez siebie za taką uznaną. „Wczuć się” w punkt widzenia drugiego. Wyjść ze swojej okopanej, zaryglowanej i bezpiecznej kryjówki. Aby poczytać „Alfabet Tischnera” można być wierzącym bądź ateistą, obywatelem lub anarchistą, można być kimkolwiek, byle chciało się poszukać prawdy, którą (o człowieku) się tam znajdzie. Każdy może znaleźć inną, swoją prawdę. Jednak z receptą na „dialog” nie będzie to już miało znaczenia.

   Na koniec jeszcze jedno. Pozycja ta jest specyfikiem kojącym palpitacje i tętno związane z lekturą codziennej prasy bądź wchłanianiem porcji wiadomości. Dzisiejsza „sensacyjność” oraz „wykrzyknikowość” wszelkich przekazów nie sprzyja cichemu i rozsądnemu namysłowi nad rzeczywistością. Niestety. Tischnerowskie gawędzenie zestawione tematycznie (genialnie) przez Wojtka Bonowicza pozwala się wyciszyć i krok po kroku wchodzić w temat, w jego głębię i mądrość. To leczy i uspokaja, wprowadza harmonię myślenia i nadaje niezbędny dystans do oglądu spraw i ich cieni. Bez tego dystansu widzimy tylko cienie cieni. Widzimy kryzys, upadek, lęk. A to nie tak powinno wyglądać. Powinno się spoglądać spoza siebie i spoza spraw, aby wejść w ich sedno, poczuć ich światło i przejrzystość form. Określmy więc „Alfabet” lekturą „terapeutyczną”. Sądzę, patrząc na gorączki współczesności, lekturę ważną i potrzebną.

   Oto jeden z kolejnych przykładów, że my, Polacy mamy skąd czerpać. Mamy od kogo się uczyć, możemy sięgnąć po radę, spojrzeć na setki drogowskazów i wędrować oświeconym. My jednak wolimy sami. Przecież „nie ze mną Brunner takie numery”… Wolimy też delektować się bestsellerowo wynurzeniami Danuty W. Przecież to taki ciekawe, pikantne i niesamowite. Nie. Nie obrażam czytelników tych (własną ręką) napisanych wspomnień. Niech sobie poczytają, niech zaspokoją instynkt niższy pod warunkiem podjęcia wyzwania zaspokojenia instynktu „wyższego” w postaci opisywanej przeze mnie pozycji rynku wydawniczego. Obawiam się jednak, że „zabraknie czasu”. Brak czasu czyli nasza choroba pochodzenia odczłowieczego, określana czasem na wszystko za wyjątkiem czasu na Czas. Czego Wam – drodzy czytelnicy – tym razem nie życzę …

 

 

„Alfabet Tischnera”. Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2012. s.315. Wybrał i opracował Wojciech Bonowicz.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko