Jan Stanisław Smalewski – Z kart historii nieznanej (15)
O tym, jak Aldona Lenczewska – Samotyja została sanitariuszką 5. Brygady AK
„Aldona” – sanitariuszka i łączniczka 5. Brygady AK należała do nielicznej grupy kobiet, które trwale wpisały się do historii funkcjonowania brygad partyzanckich Armii Krajowej. Służyła razem z „Lalą” – kobietą „Łupaszki”. Była łączniczką „Łupaszki”, większość swej partyzanckiej drogi przeszła jednak u boku „Maksa”, będąc sanitariuszką w jego oddziale, a na koniec zostając jego żoną. A jak trafiła do AK?
To było 2 listopada1943 roku. Antoni Rymsza “Maks” stacjonował z oddziałem w pobliżu Świra. Najpierw któryś z jego żołnierzy poinformował go, że odnalazła się ich sanitariuszka z oddziału „Kmicica” — „Bronka”, a potem już od „Bronki” dowiedział się, że jest w okolicy dziewczyna z przygotowaniem sanitarnym, która nadawałaby się na sanitariuszkę. To była właśnie „Aldona”.
Aldona Lenczewska-Samotyja urodziła się 29 czerwca 1921 roku w Małyszkach, w powiecie postawskim. Była najstarszą z czterech córek w rodzinie szlacheckiej Marii i Zenona.
Wojna 1939 roku — jak sama potem wspominała — zastała ją przy rodzicach. W dniu 17 września, po nabożeństwie niedzielnym, wychodząc z drewnianego kościółka stojącego na wzgórzu, po raz pierwszy zobaczyła Sowietów. Nagle u podnórza wsi ukazały się długie kolumny żołnierzy ubranych w dziwne czapki z czerwonymi gwiazdami. Na ich karabinach złowrogo jeżyły się zimne, stalowe bagnety.
Wychodzący z kościoła ludzie patrzyli z niedowierzaniem. – Skąd tyle wojska?… Co tutaj robią Sowieci?…
A Sowietów było coraz więcej i więcej. Pierwsi, którzy samochodem podjechali pod kościół, zatrzymując się przed kościelną bramą, zaczęli się dziwić.
– Skąd u was tylu pomieszczyków? Czy to było jakieś zebranie bogaczy? — pytali po rosyjsku.
– To nie pomieszczyki, to normalni ludzie — usiłował wyjaśnić im ojciec Aldony. — I nie z zebrania wychodzą, tylko z kościoła.
– Normalni? — dziwili się i z niedowierzaniem przyglądali eleganckim bryczkom, rowerom, ubranym odświętnie gospodarzom. Gdy któryś z chłopaków wyjechał motocyklem, sowieckim sołdatom oczy powychodziły na wierzch.
– Pomieszczyki, samyje pomieszczyki — szeptali między sobą.
A potem, gdy ta żołnierska masa zaczęła przelewać się przez okolice, pobocza dróg zapełniły się zardzewiałymi, uszkodzonymi w czasie przegrupowania czołgami. Wszędzie było pełno czołgów, samochodów i wojska. Już po paru dniach przyszli Sowieci, którzy przejęli wszelką władzę w terenie, ustanowili swoje prawa, zaprowadzili nowe porządki. Zaczęły się rekwizycje, rabunek. Rozpoczęło się rozkułaczanie. Dotknęło ono również ojca Aldony. Parobków od zamożniejszych gospodarzy porobiono właścicielami, dano im władzę nad ich dawnymi chlebodawcami. Sowieci powołali komisarzy, zaczęli agitować za komuną.
Od pierwszych dni rozpoczęły się aresztowania. Polskie wojsko przestało istnieć. Wszyscy postępowi Polacy zeszli do podziemia.
Aldona Lenczewska-Samotyja należała do harcerstwa. Harcerze dostrzegali grożące niebezpieczeństwa. Chcieli ratować polską młodzież, zastanawiali się, jak uratować polskie wojsko.
Zagrożona młodzież gromadziła się po kościołach. Tam zastanawiano się, jak sobie pomóc, jak pomóc krajowi.
Zanim w lutym 1940 roku rozpoczęło się wywożenie Polaków na Sybir, działała już organizacja podziemna. Na drzwiach domów, w których mieszkały zagrożone rodziny, po raz pierwszy pojawiły się organizacyjne ostrzeżenia. „Polacy Uważajcie! Ruscy zamierzają was wywieźć na Sybir”.
Do powstałej organizacji podziemnej Aldona przyjęta została latem 1941 roku. W sierpniu złożyła przysięgę.
W czerwcu 1941 roku Sowieci rozpoczęli masowe aresztowania, przygotowując kolejne wywózki Polaków na Syberię. Aldonę i jej rodziców tym razem uratowało przyjście Niemców. Dla Polaków na Kresach Rzeczypospolitej jeden wróg zastąpił, a właściwie to stanął obok, drugiego.
Kilka tygodni później, podczas łapanki, Aldona razem z młodszą siostrą dostała się w ręce Niemców. Groziło im wywiezienie na roboty do Niemiec. Zrozpaczona matka robiła co mogła. Młodszą córkę udało się jej wykupić.
– Aldona jest starsza, ma większe szanse na przetrwanie — tłumaczyła sobie.
Aldona, goniona razem z innymi kilkadziesiąt kilometrów w stronę transportu kolejowego, znalazła na szczęście okazję, żeby uciec Niemcom. Zabrana z ulicy wraz z rowerem, szła z nim na zewnątrz kolumny, a kiedy w wąskiej uliczce mijanego miasteczka, pilnujący kolumny Niemiec zagapił się, odskoczyła na bok i skręcając w boczną uliczkę, powróciła rowerem do rodziców.
Aldona wiedziała, że w domu nie ma już dla niej miejsca. Raz udało się uciec Niemcom, następnym razem może się nie udać.
Tym razem pomogła jej organizacja. Skierowana do szpitala, zgłosiła się u siostry zakonnej, przełożonej pielęgniarek — Ptaszyńskiej.
Siostra Ptaszyńska należała do organizacji. W szpitalu prowadziła szkolenie zawodowe pielęgniarek. Swoich podopiecznych z jednakowym powodzeniem uczyła zawodu i patriotyzmu.
Siostra Ptaszyńska miała wyjątkowy dar: znała na pamięć całego „Pana Tadeusza”, podczas zajęć praktycznych godzinami potrafiła recytować patriotyczne wiersze. Pod jej kierunkiem siostra Aldona opanowała podstawowy zakres wiedzy sanitarnej i zdobyła dyplom zawodowej pielęgniarki.
W 1943 roku, kiedy podziemie partyzanckie przystąpiło do prowadzenia akcji zbrojnych, Niemcy wzmogli represje wobec członków podziemia i ich rodzin. Nasiliły się aresztowania i pacyfikacje terenu, podczas których palono całe wsie. Wobec ludzi podziemia nasiliła się działalność szpiegowska.
O planowanych nocnych aresztowaniach ludzi z siatki Aldona dowiedziała się niemal w ostatniej chwili. W zagrożoną noc udało jej się schronić w piwnicach klasztornych u księży Karmelitów. Po ustąpieniu niebezpieczeństwa próbowała przedostać się do Wilna. Tam jej wuj był dyrektorem szpitala, który wówczas znajdował się pod administracją niemiecką. Nadzieja na pomoc wuja w otrzymaniu pracy w szpitalu była równoznaczna z szansą na przetrwanie.
Aldonie nie udało się jednak dotrzeć do Wilna. Po przebyciu około 25 kilometrów drogi, trafiła na wykonywaną przez Niemców pacyfikację terenu. Przerażona sanitariuszka wróciła do matki, ale z osiągnięcia celu nie zrezygnowała.
Przypadek sprawił, że po powrocie do domu Aldona zastała u matki dwie ukrywające się kobiety: żonę porucznika Antoniego Burzyńskiego „Kmicica” i młodą dziewczynę, sanitariuszkę „Bronkę”.
Gdy młode sanitariuszki poznały się, Aldona namówiła „Bronkę” na wspólną podróż do Wilna. Zdążające do Wilna dziewczyny zatrzymały się w drodze, na odpoczynek u państwa Koziełów — znajomych rodziców Aldony. Tam od pani Koziełowej dowiedziały się, że do Wilna za parę dni wyruszy z folwarku dorożka. Ponieważ do przebycia było jeszcze 60 kilometrów, postanowiły zaczekać i skorzystać z nadarzającej się okazji.
Podczas nocy 1 listopada ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Wystraszone dziewczęta ukryły się w pierzynach. Po chwili przyszły do nich dwie siostry Koziełówny.
– Nie bójcie się. Aldonko, Broniu, słuchajcie. Wyobraźcie sobie, Rymsza z oddziałem do folwarku przyszedł.
– Ktooo?! — zapiszczała „Bronka”.
– No przecież mówimy. Rymsza jest tu ze swoimi partyzantami. — „Bronka” podskakiwała z radości i wieszała się na szyi Aldonie.
– Aldonko, jesteśmy uratowane. Słyszysz? Jest Rymsza! Ty wiesz, kto to jest?! To najodważniejszy i najprzystojniejszy dowódca polskich partyzantów. On pochodzi z tych stron. Jezu, ja wracam do oddziału! Ubieraj się, zabiorę cię ze sobą.
– Teraz, po nocy? — zdziwiła się Aldona.
– Masz rację, pójdziemy do nich z samego rana. — „Bronka” szalała ze szczęścia. Aldona przyglądała się jej z niedowierzaniem.
– A do Wilna? Nie pojedziemy do mojego wuja do Wilna?
– Dziewczyno, co tam Wilno. Pójdziesz ze mną to zobaczysz. Z partyzantami jest najbezpieczniej, wiem, bo byłam u nich.
O świcie „Bronka” wzięła swój plecak i poszła szukać dowódcy. Aldona przyglądała się temu z rezerwą. Starała się zrozumieć „Bronkę”. Ze swego planu wyjazdu do Wilna rezygnować jednak nie zamierzała. Zanim wyjadę — myślała sobie — skoro nadarzyła się taka okazja, zobaczyć sławnego na całą okolicę Rymszę, dlaczego by z niej nie skorzystać?
Niebawem wróciła „Bronka”. Była jeszcze szczęśliwsza niż wtedy, gdy dowiedziała się o Rymszy.
– Aldonko, nie masz pojęcia, jak się cieszę. Jestem z powrotem w oddziale polskich partyzantów. Chodź ze mną. Za chwilę „Akacja” zaprowadzi nas do „Maksa”. To pseudonim Rymszy, wiesz?
– To jeszcze nie widziałaś się z nim? — zdziwiła się Aldona.
– Nie, pójdziemy do niego razem. Mamy zgodę na pozostanie w oddziale. Obie, rozumiesz?
Gdy świeżo upieczone przyjaciółki weszły do izby, w której siedział osławiony partyzancki bohater dziewcząt, a podobno i młodzieży wileńskich wiosek i zaścianków, Aldona wystraszyła się. Z zadymionego wnętrza buchnął zapach oparów alkoholu i świeżego, pichconego na ogniu, świńskiego mięsa. Siedzący za stołem mężczyźni mieli na sobie kupę mrożącego krew w żyłach żelastwa; karabiny, granaty…
– To ten pośrodku — pociągając Aldonę za łokieć, syknęła jej do ucha „Bronka”.
Rymsza, ten mężczyzna, o którym z takim uwielbieniem wyrażała się „Bronka”, owszem, górował nad innymi wzrostem, ale… jego czarny zarost, w tym długa groźna broda, brrr… – Aldona wzdrygnęła się. Myślała przecież o kimś, kto wyglądem przypominałby królewicza z bajki, a nie… herszta leśnych rozbójników.
W momencie, gdy „Bronka” podbiegła, aby przywitać się z mężczyznami, którzy z okrzykami: — „Jest nasza Bronka!” -— podnieśli się od stołu, „Aldona” wycofała się za próg i biegiem wróciła z powrotem do pani Koziełowej.
Potem Aldona widziała, jak ukrywający się po stodołach partyzanci porozchodzili się po domach, a po śniadaniu zebrali się na wiejskiej drodze i odmaszerowali w nieznane. A „Bronka” razem z nimi.
Następnego dnia w podwórko państwa Koziełów wjechała bryczka, zaprzężona w ładnego, karego konia.
– Ktoś obcy — zauważyły dziewczyny, wyglądając przez okno.
Furman przywiązał konia, zszedł z bryczki i skierował się w stronę drzwi.
– Idzie do nas, do domu — piszczały przy oknie Koziełówny.
– Dzień dobry — nieznajomy przywitał wszystkich krótko. — Czy ja zastałem tutaj pannę Aldonę? — Aldona poczuła, jak robi się jej zimno, a potem gorąca krew uderza jej do skroni. Czując, że oczy wszystkich skierowały się na nią, z trudem wydobyła głos.
– Tak, to ja jestem. — Przybysz wyjął zza pazuchy kopertę i zbliżył się do Aldony.
– Przywiozłem rozkaz, który polecono mi wręczyć pannie osobiście.
Struchlała Aldona nie miała odwagi wyciągnąć ręki.
– Noo!.. — przynagliła ją pani Koziełowa. —- Noo, niech panna weźmie i przeczyta.
– Tak, niech przeczyta — powtórzył goniec.
Aldona otworzyła kopertę i ostrożnie wyjęła kartkę.
– No, co tam jest Aldonko? — niecierpliwiła się Koziełowa. Kiedy Aldona wzięła do ręki dokument, najpierw jej uwagę przykuła pieczęć i jakiś zamaszysty podpis. Na pieczęci stało: „V Brygada Armii Krajowej”, a w podpisie: „dowódca brygady „Łupaszka”. — Więc to nie jest rozkaz od Rymszy? — poczuła ulgę.
Myliła się jednak. Kiedy „Bronka” opowiedziała „Maksowi”, jaką sanitariuszkę mogli pozyskać dla oddziału, „Maks” poszedł do „Łupaszki”.
— Komendancie, ta dziewczyna należy do naszej organizacji. Można ją na rozkaz, komendant rozumie?..
– Widziałeś ją „Maks”? Ładna? –zareagował na to „Łupaszka”.
– Nawet nie zdążyłem się jej przyjrzeć komendancie. Komendant wie, że nie chodzi mi o dziewczynę, tylko o sanitariuszkę.
– Dobrze już, dobrze, „Maks”. Będziesz ją miał — obiecał „Łupaszka”. A jak komendant coś obiecał, to nie dla żartów. Gdy wybierali się razem na obiad, „Łupaszka” zaskoczył go pytaniem.
– Powitanie dla tej twojej Aldony przygotowałeś, „Maks”, czy chcesz, żeby jeszcze raz ci uciekła?
Kiedy Aldona przeczytała rozkaz na piśmie, nogi ugięły się pod nią.
– Pani Koziełowa, to rozkaz, żebym stawiła się w oddziale porucznika Rymszy. Ja tam nie pojadę, ja przecież mam jechać do Wilna!
– Panno Aldono, nie chce panna wykonać rozkazu? — zdziwiła się starsza pani. — To jest wojna, a ten Rymsza to naprawdę zacny człowiek. A jaka pewność, że w Wilnie nic pannę nie zaskoczy? Jeżeli panna trafi do oddziału Rymszy, to naprawdę panna nie zginie…
Aldona spakowała swój tobołek i wsiadając do bryczki, wyjęła różaniec. Z duszą na ramieniu i z różańcem w ręku poddała się przeznaczeniu.
– Przyjęcie w oddziale zaskoczyło mnie zupełnie — wspominała potem Aldona. – W życiu nie pomyślałabym, że wyjdzie powitać mnie tylu znajomych kolegów z terenu, skąd pochodzę. A „Bronka”?… Ona — jak mi powiedziano — poszła z innym oddziałem. Ale nie był to ani wykręt, ani ucieczka przed przyjaźnią. Ta przyjaźń pozostała do końca.