Andrzej Walter
Śmierć poety jest złudzeniem
Kiedy opadł kurz okazało się złudzeniem, że opadł. Sztuczny spokój oraz wielka jasność, czy raczej przejrzystość nie pozwoliły dostrzec, że wszyscy jesteśmy kurzem oblepieni, że wcisnął się pod powieki, we włosy, do ust. Dyskusja? Nie jest dyskusją usilność zniszczenia interlokutora, chęć dokopania mu, najlepiej tak, by bardziej bolało. To wojna. A na wojnie nie ma reguł. Trzeba zabijać. Tylko kiedy to się zaczęło? Kto pierwszy rzucił kamień? W zasadzie nikt już nie wie. Tak jest zawsze na wojnie i po wojnie. Ostrości genezy agresji zacierają się. Rozmywają.
Kiedy opadł kurz zebraliśmy zabawki i poszliśmy do domu. W domu nikt nie czekał. Puste pomieszczenia wiały unicestwieniem. Było cicho, ciemno i smutno. Strzały za oknem dopełniały atmosfery. Pojedyncze eksplozje nie dawały opanować podwyższonego tętna. Dokąd iść? Zostać? Nikt nie udzieli odpowiedzi.
Czy właśnie w takim kraju dziś żyjemy?
Doświadczenia ostatnich lat uzmysłowiły mi, że tak. Polityka poprzez media i polaryzację postaw weszła do naszych domów. Nowym doświadczeniem biesiad najbliższych sobie ludzi stało się trzaśnięcie drzwiami. Nie podanie ręki. Spuszczenie wzroku. Niechęć. Wojna polsko-polska zatacza coraz szersze kręgi. Puszczają nerwy różnym środowiskom zdawałoby się winnym być ponad podziały. Artyści – szukający piękna z definicji – okładają się błotem i kamieniami. Artyści zawsze byli dziwni. Zgoda. Jednak zastanawia mnie porównywalność tego sporu do sporów tych domowych, zamkniętych w ścianach rodzinnych, zamiatanych pod dywan więzów krwi. Tam też powraca jak zły demon: deklaracja, światopogląd, opowiedzenie się, „jesteś z nami czy przeciwko nam?”, tam też są chwyty poniżej godności i oplucie się bez żadnych zasad i wartości. Widziałem to. Widziałem to ostatnio kilka razy na bezimiennych imieninach. Gorączka sporu inicjowanego naszymi polskimi sprawami dochodziła do zenitu. Ktoś warknął, ktoś wyszedł, zapadało milczenie.
Słusznie zauważył Maciej Rybiński, że dziś „każdą wypowiedzią, każdym poglądem, każdą oceną zajmujemy stanowisko polityczne. Nie ma zjawiska, sprawy, problemu, do których można mieć stosunek po prostu racjonalny”. Z takiego świata – pisał jeden z najlepszych felietonistów – „drogi ucieczki nie ma, chyba że w milczenie, a i tak otoczenie chciałoby wiedzieć, przeciwko komu albo z kim się milczy”.
Ktoś powiedział, że dziewięćdziesiąt procent naszego narodu nie wie dokładnie jak to było z Andrzejem Kmicicem czy inną postacią literacką, orientują się natomiast bezbłędnie w całej historii Madzi z Sosnowca, w „sensacyjnych” zwrotach akcji recytując z pamięci kolejne „rewelacje” będąc obudzonym w środku nocy. Przerysowane? Być może, choć i to widziałem osobiście wśród pewnych grup społecznych. Te namiętne debaty, ronienie łez. Widziałem to na własne oczy. To byli ludzie dla mnie zupełnie obcy, co potęguje fakt wyrazu ich przeżycia.
Jedni chcą nowoczesności kontra zmierzłej konserwie, inni stawiają krzyż, który jeszcze inni obsikują, jedni szukają agentów, drudzy mają amnezję. Ci, którzy byli za młodzi by doznać opowiadają się koniunkturalnie za tym czy owym. Jak zawieje wiatr. Jedni wykreślają czterdzieści pięć lat przeszłości, inni nie wierzą w teorię „czarnej dziury”. I tak dalej i tym podobnie. Plują na siebie nie chcąc jedni drugich zrozumieć. Wypacza się wszelkie sedno sporu, odwraca kota ogonem, gra greka bądź po prostu nie widzi się argumentów drugiej strony. A przecież nie ma prawd tak pewnych i niezachwianych na tym łez padole. Wszyscy kiedyś „machniemy ręką” w ostatniej godzinie na ten Wielki Całokształt.
Dziś jednak patrioci pouczają zdrajców, zdrajcy chcą wykreślić patriotyzm, patrioci bywają zdrajcami a zdrajcy wykazują patriotyzm. Tygiel schizofrenii paranoidalnej kreuje czarna skrzynka spłaszczona na ścianę, dostępna w każdym niemal domu i gadająca stale farmazony. Ktoś jest od niej wolny? Być może, ale zostaje jeszcze gazeta, Internet, sieć komunikacji. Nadal zostali jacyś wolni? Jeśli im się tak wydaje – wszystkiego najlepszego. Nie uciekniemy od informacji, nie ukryjemy się od podświadomego zmanipulowania. Nie dostrzeżemy go bez pokory. A dziś czas niepokorny. Czas buntu i chwytania spraw w swoje ręce. Czas indywidualizmu, który zastąpił czas wszystkich „-izmów”. Jedni chcą coś robić, jakoś walczyć po swojemu o lepszy świat, inni chcą się załapać na Titanica, popłynąć na koniec nowego nieznanego świata. Jeszcze inni chcą tylko ponarzekać. Misz masz postaw, opcji, zapatrywań, kakofonia wierzeń, prywatnych bogów i indywidualnych dążeń. A idealiści? Zawsze można im wytknąć pochodzenie, przynależność, skazę – nie dla ukazania prawdy, gdyż prawda już nikogo tak naprawdę nie interesuje. Interesuje tylko zwycięstwo, za wszelką cenę. W atmosferze braku i niedoboru taka postawa nie jest niczym dziwnym. Atmosfera wyścigu szczurów dopełnia dzieła. Prawda? A co to jest prawda? Piłaci naszych czasów łączcie się. Jest was wielu. Sędziów doskonałych.
Gdzie jest sens? Wiara, nadzieja i miłość? Od kiedy idealistów się wyklucza sens schował się do katakumb codzienności. Można go dostrzec w intymnym geście, w drobnym uczynku, stał się jednak nienazywalny. Zatracił się. Wiara, nadzieja i miłość zamieniły się w wolność, równość, braterstwo, tylko taką pokraczną, zdeformowaną. Zostały hasła. Puste, okolicznościowe, skarlałe odczarowywanie rzeczywistości podane na tacy lekkiej, łatwej i przyjemnej. Edukację zamieniono w rozrywkę, historię w skandalik, człowieka w maszynę. Ze wszystkich dóbr czyni się towar.
Chcecie tak żyć? Żyjcie. Ja nie chcę. Wielu piszących też nie chce. Wiem to, bo już ich trochę znam. Znam też coraz lepiej siebie i nie jest to czcza deklaracja. Możecie nas odsądzić od wszystkiego, osądzić i opluć, jednak nie odbierzecie nam wolności. Będziemy wierzyć w prawdę i cel. Nie w prawo i sprawiedliwość (fałszywych proroków), nie w platformę nijakiej obywatelskości (kurtyzanę współczesności) tylko w prawdę poety który umiera, pisarza, który pisze, (bo z głębi serca musi), w artystę, który tworzy, aby na Końcu pochowano go w mogile zbiorowej. My, wcześniej czy później urodzeni w Peerelu nie wykreślamy tego stanu, ale idziemy w nowy świat z pewną nieśmiałą nadzieją … na lepsze czasy. Na uczciwsze czasy, na zdrowsze relacje. Na życie. Pisarz bowiem nie umiera, żyje swoim dziełem, jakże często niezrozumiałym. Które z dzieł przetrwa? Nie wiemy. Historia literackiego Nobla pokazuję, że niekoniecznie wyróżnione. Historyjka mojej polemiki z Leszkiem Żulińskim pokazuje, że obaj mamy trochę racji i obaj się trochę mylimy. Taka polemika jednak czemuś służy. Taka polemika odbywa się w atmosferze wzajemnego szacunku. Leszka wiedza i dorobek to moja szansa na naukę, na zaczerpnięcie. On (pewnie) może patrzeć (z dyskretnym przyjacielsko pobłażliwym uśmiechem sympatii) na mój bunt, być może naiwną szamotaninę z kasandrycznością. To nie ma znaczenia. Znaczenie ma wymiana myśli, nawet ostra, spolaryzowana i niby nieprzystająca do siebie. Szukamy. Co innego dyskusja opluwalna, którą coraz śmielej i częściej stosują nowocześni „handlarze cudów”, by zyskać na widowni, by podnieść słupki oglądalności, by zszokować, zadziwić, upokorzyć dla „show”. „The show must go on”. Tylko za jaką cenę? Za cenę upodlenia. Za cenę sprzedania wszystkiego co wytrawne, piękne, unikalne a zwłaszcza intymne. Takie czasy?
Będziemy zatem pisać wbrew opłacalności tej czynności. Pisać wyrzucając z siebie myśl i ciężar istnienia. Pisać wyrażając zastany świat, refleksje i zachwyty, jak również smutki i lęki. Będziemy pisać za darmo, bo przecież minister kultury chciałby abyśmy już przestali pisać. Będziemy wiedząc, że tak nie powinno być, ale jak już nikt nie da kasy – to co? Literatura zniknie? Znów zapędziłem się emocjonalnie. Taki jestem. Znów – dotknąłem kolejnego problemu, gigantycznego problemu. To nie problem kasy, pieniędzy, honorariów. To problem Szacunku. Dla nas – pisarzy. Dla każdego artysty. Problem do dyskusji, lecz nie do czczej gadaniny, tylko konstruktywnych pomysłów jak uświadomić: po pierwsze społeczeństwu, po wtóre politykom – konieczność wspierania kultury, nie tylko Dody. Wracamy moi drodzy do pozytywistycznej „pracy u podstaw”, a może być jeszcze gorzej. Tylko, że ja również widzę w tym szansę. Wyzwanie.
Przemyślenia te dedykuję Romanowi Śliwonikowi, którego niestety nie znałem. Mam natomiast Jego wiersze, a to bardzo intymna „znajomość”. Zostawił nas, jak już wielu w ostatnich kilku latach. Śmierć poety jest jednak tylko złudzeniem … Jego duch unosi się nad wodami, woła nas we śnie, na jawie – siada przy drodze – pokazuje Dokąd Iść …