Krzysztof Lubczyński
Bronisława Wildesteina „Ukryty”
Najpierw oddajmy głos wydawnictwu.
„Ukryty”, to opowieść o zagadce trzech śmierci, które wydarzyły się w warszawskim środowisku artystycznym w lecie 2010 roku. Próba ich rozszyfrowania, to także odsłanianie kolejnych warstw III RP po tragedii smoleńskiej, w cieniu walki o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. To opowieść o manipulacji, w której zatraca się realna rzeczywistość, ale także o uniwersalności polskich zmagań o prawdę”.
I recenzentowi.
Antoni Libera: „Autor „Doliny nicości”, „Czasu niedokonanego” i „Ukrytego” jest jednym z niewielu pisarzy (jeśli nie jedynym?), który mierzy się dzisiaj z najnowszą historią Polski i daje świadectwo czasom, w których uczestniczymy. Jego wartkie narracje, to nie tylko opisy lub szydercze portrety. To przede wszystkim diagnozy – interpretacje zjawisk: wydobywanie na jaw ukrytych mechanizmów i celne ich nazywanie jasnym, logicznym językiem. Wróżę książce Wildsteina poczytność i powodzenie i chciałbym, by wywołała poważniejszą debatę zarówno wokół spraw, które stanowią jej temat, jak i wokół problemów oraz zadań literatury w naszym dzisiejszym świecie”.
Dalej następuje opinia publicysty, Jacka Karnowskiego, redaktora naczelnego portalu wPolityce.pl: „Ukrytego” przeczytałem tak, jak „Dolinę nicości” – jednym tchem, zarzucając inne lektury. Przeczytałem wręcz zachłannie, bo to powieść, której potrzebowaliśmy właśnie teraz, gdy wszystko w Polsce wydaje się jeszcze bardziej niedokończone niż zwykle. Wildstein przywraca nam w tych dniach zwątpienia podstawowe sensy, dodaje nam otuchy. Pokazuje, że w tej codziennej bieżączce nie jesteśmy sami; jesteśmy z tymi, co wybierali prawdę przed nami i co wybiorą prawdę po nas; że tu i teraz jest bardziej uniwersalne niż nam się wydaje”.
Opinia wybitnego krytyka i eseisty sformułowana jest pochlebnie, acz oględnie. Opinia prawicowego publicysty zwiastuje to pasmo czytelniczej percepcji powieści, które ją nieuchronnie wpisuje we współczesny polski kontekst polityczny w Polsce czyli boleśnie zawęża. Czy zatem możliwe jest czytanie tej powieści w oderwaniu od myślenia o bieżącej polityce? Nie jest to łatwe, ale chyba jednak możliwe. A jeśli takie założenie przyjmiemy, to nieuchronnie pojawia się pytanie o wartość i miejsce tej powieści w porządku literatury, a zatem w porządku artystycznym. Innymi słowy chodzi o to, jaka będzie wartość i ranga powieści Wildsteina za lat wiele, gdy większość lub może nawet wszystkie konteksty staną się jedynie historyczne. To jest prawdziwą stawką dla pisarza, a nie doraźny sukces w porządku walki politycznej. Spróbowałem zatem przeczytać „Ukrytego” jako dzieło sztuki literackiej.
W mojej ocenie „Ukryty” jest powieścią znakomitą, najdojrzalszą i najlepszą z dotychczasowych powieści Wildsteina, lepszą niż świetna „Dolina nicości”, a zdecydowanie lepszą niż najsłabszy w tej triadzie „Czas niedokonany”. Spróbuję to uzasadnić.
Słabość „Czasu…” wynikała z przyjęcia przez autora formuły syntetycznego fresku obejmującego kawał najnowszej historii Polski, co nieuchronnie zmusiło go do kondensowania rozległych historycznie i tematycznie treści na relatywnie skąpej przestrzeni. Zaowocowało to upraszczającymi skrótami, koniecznością stosowania dopowiedzeń za pomocą dygresji publicystycznych i uproszczonych sądów. Momentami miało się wrażenie, że czyta się polityczną gazetę. Świat przedstawiony „Czasu dokonanego” rozszedł mu się w rękach.
Od tej słabości wolny jest „Ukryty”. Ma on podobną stylistyczną intensywność, co „Dolina nicości”, mrok jej nastroju, zdyscyplinowaną zwartość narracji. Wildstein jest bezapelacyjnie niezwykle utalentowanym narratorem. Jego opowieść, zbudowana z wykorzystaniem konwencji powieści kryminalnej wciąga, intryguje. Jako umiarkowany zaledwie miłośnik kryminałów nie tego wszakże przede wszystkim szukam w jego prozie. Interesuje mnie nade wszystko to, czy Wildstein potrafił tworzyć swój własny, oryginalny świat przedstawiony i swój oryginalny styl pisma. Od „Ukrytego” nie już możliwe, abym mógł pomylić go już z jakimkolwiek innym autorem. Światem przedstawionym „Ukrytego” w płaszczyźnie zdarzeń jest gorąca i duszna Warszawa sierpnia 2010 roku, w tym jak leitmotiv, wracający obraz zdarzeń sprzed Pałacu Prezydenckiego przy Krakowskim Przedmieściu. Narrator cały czas balansuje na granicy cienkiej linii, za którą chciałby wykrzyczeć po imieniu to, co go męczy i boli. A jednak powstrzymuje się od przekroczenia tej granicy, za którą może być już tylko publicystyka i język manifestu. Za każdym razem Wildstein, z mistrzowską, rzekłbym – zegarmistrzowską – precyzją zatrzymuje się przed tą granicą, niczym owi kierowcy-ryzykanci, którzy rozpędzają się autem na kilkaset metrów przed murem i z piskiem i dymem opon hamują w ostatniej chwili. Czyni to tak kunsztownie, że chwilami można odnieść wrażenie, iż bawi się nie tylko konwencją kryminału, ale także subtelnie sparodiowaną konwencją jednoznacznie ideowo zaangażowanej powieści politycznej. Czyni tak, by na chwilę zwieść może nieco bardziej prostodusznego czytelnika, lecz już w następnej chwili z ironią zdemaskować ten trop. Tak jest m.in. wtedy, gdy w ostatnim zdaniu „Ukrytego” pada, jako konsekwencja towarzyszącego akcji dusznego upału, konstatacja: „Tak, przydałaby się prawdziwa burza”. To zdanie, które pobrzmiewa trochę Broniewskim: „Zapalać! Gotowe? Gotowe!” jest przecież w moim najgłębszym przekonaniu persyflażem, nie ujmującym wszakże Wildsteinowi nic z jego osobistej ideowości. Tyle że pisarz i tym razem, w puencie, wygrywa z wyrazistym publicystą.
Czym nie jest „Ukryty”? Nie jest kryminałem, choć i tak nie będę streszczał intrygi i odkrywał roli poszczególnych postaci oraz ich paranteli z rzeczywistymi postaciami życia publicznego. Nie jest też powieścią z kluczem „1:1” ani prozatorską autobiografią. To zresztą zauważa się gołym okiem i aż dziw, że są czytelnicy, którzy dopatrzyli się takiego składnika. Nie jest też powieścią psychologiczną. Psychologia postaci – zgodnie z deklaracją samego autora, że „nie wierzy w psychologię” – jest zredukowana do minimum. Nie znaczy to, że postaci „Ukrytego” – Rosa, Tatar, Starowin, Przybysz, Pasikonik i inne są kukiełkami, szopkowymi szablonami. Ich niejednoznaczność pokazuje Wildstein przy użyciu innych środków niż introspekcja psychologiczna, na ogół behawioralnych. Jego powieść jest – jak ją określił Antoni Libera – powieścią ideową, ale nie na planie bezpośredniej perswazji, lecz na planie tego wymiaru świata przedstawionego, jakim jest fenomen manipulacji. Bo „Ukryty”, to powieść o manipulacji. Politycznej i kulturowej. To literacka alegoria tego zjawiska, jednego z kardynalnych atrybutów nie tylko Polski, lecz całej dzisiejszej cywilizacji. Gdybym miał – choćby w trybie swobodnej diagnozy – określić ostatecznie gatunek prozy, do którego można zaliczyć „Ukrytego”, zdecydowałbym się na termin „powieść polityczna”. Antenatów ma w tej kategorii Wildstein wspaniałych. Na promocji „Ukrytego” padły takie tytuły jak ”W oczach zachodu” Conrada, „Sprzysiężenie” Kisielewskiego, „Ciemność w południe” Koestlera, a w szerszym, bardziej umownym odniesieniu – „świat balzakowskiej „komedii ludzkiej”, „Biesy” Dostojewskiego czy „Lochy Watykanu”. Gide’a. Gdzieś w tle, w orbicie konwencji kryminalno-sensacyjnej rysuje się też „Zły” Tyrmanda, te „warszawskie „Tajemnice Paryża”. Od siebie dodałbym np. „Płomienie” Brzozowskiego, „Generała Barcza” Kadena-Bandrowskiego, „Zdobycie władzy” Miłosza, „Śledztwo”, „Widziane z góry” i „Ludzi z akwarium” Kisielewskiego, „Pole niczyje” Safjana, „Dwie głowy ptaka” Terleckiego. I prozę – niepolityczną wszakże – Houellebecq’a, jego rozpaczliwe, cyniczne moralitety o pustce i grozie współczesnej egzystencji. Przytoczenie tej sekwencji tytułów nie oznacza, że „Ukryty” Wildsteina jest w stosunku do nich powieścią epigońską. Przeciwnie. Dopisał się on do tego szeregu utworem wybitnym, a zatem oryginalnym, napisanym jego własnym charakterem literackiego pisma. (KL)
Bronisław Wildstein – „Ukryty”, Wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2012