Dyskutują o literaturze Igor Wieczorek i Marek Jastrząb.

0
119

Igor Wieczorek  


Narodowe pustosłowie


       W tym samym dniu, kiedy prezydent Bronisław Komorowski zainicjował w Ogrodzie Saskim „Narodowe czytanie Pana Tadeusza”, w opublikowanym w Gazecie Wyborczej felietonie pt. ”W kraju Morloków” znakomity publicysta i prozaik, Krzysztof Varga, doszedł do wniosku, że „czas najwyższy pożegnać się wreszcie z mitem Polaków, jako narodu, dla którego kultura, nawet „kultura narodowa” stanowi jakąkolwiek wartość. Jesteśmy najwyraźniej stworzeni do innych rzeczy, spełniamy się w swoich biznesach, a nie w uniesieniach duchowych, no chyba, że są to uniesienia patriotyczne związane z traumatycznymi doświadczeniami historycznymi bądź wydarzeniami sportowymi, jak ostatnia Olimpiada czy Euro 2012”.

       Ten obrazoburczy pogląd zasługuje na dogłębną analizę, a problem polega na tym, że większość analityków nie traktuje poważnie obrazoburczych poglądów. Bo jak można traktować poważnie zjawiska niezgodne z tradycją, która polega głównie na kultywowaniu świętości, a nie na krytycznym myśleniu? To właśnie z tego powodu, z powodu wszechobecnego twardego konserwatyzmu, uwodzi nas pustosłowie, a nie szorstkie słowo krytyczne.

     A szkoda, bo słowo krytyczne dociera do sedna problemu, podczas gdy pustosłowie nie dociera donikąd oprócz swej własnej pustki, jego łatwy charakter służy mydleniu oczu, a nie rozpraszaniu mroku szeroko pojętej niewiedzy. Gdyby było inaczej, to Polska byłaby krajem mlekiem i miodem płynącym, a książki naszych pisarzy byłyby wciąż wznawiane, czytane i pożądane przez wszystkie narody świata.

     Choć nie ma niczego złego w „Narodowym czytaniu” naszej „narodowej epopei”, która jest dziełem wybitnym i zasługuje z pewnością na jeszcze bardziej donośne „Międzynarodowe czytanie”, to jednak całokształt polskiej polityki kulturalnej woła o pomstę do nieba.

     Wystarczy tylko przypomnieć, że mimo usilnych starań wielu środowisk twórczych, nasza klasa polityczna nie dostrzega potrzeby stworzenia narodowego wydawnictwa literackiego, które wydawałoby dzieła klasyczne i najwartościowsze książki pisarzy współczesnych. Nasza klasa polityczna nie widzi również potrzeby powołania ogólnopolskiego czasopisma literackiego.

     Wiele wskazuje na to, że owe palące potrzeby budzą w niej jakąś awersję. Świadczy o tym chociażby sukcesywna eliminacja środowisk twórczych z komisji doradczych, jury nagród i innych ciał (np. nagrody Ministra Kultury), postępująca formalizacja wymagań dotyczących ubiegania się o dotacje, rosnące dygnitarstwo urzędów i jawnie niechętny stosunek do ustawowego uregulowania stosunków między autorami a wydawcami.

     Chociaż symptomy owej awersji widoczne są gołym okiem, to jej prawdziwe przyczyny są bardzo głęboko ukryte i chyba niepoznawalne. We wspomnianym już na wstępie felietonie, Krzysztof Varga postawił tezę, że najgłębszą przyczyną krachu polskiej polityki kulturalnej jest brak silnej tradycji mieszczańskiej i wynikający z tego faktu siermiężny, chłopski kult przedsiębiorczości.

   – „ Słowem, które zrobiło w ciągu ostatnich dwudziestu lat wielką karierę w Polsce, jest bowiem „przedsiębiorca”. Wszystko powinno być tak skonstruowane, aby – jak tylko to możliwe – ułatwić funkcjonowanie „przedsiębiorcom”. Człowiek przedsiębiorczy został w Polsce uwznioślony i wyniesiony na piedestał, ostatnie dwie dekady naszej historii to nieustanny pean nad „przedsiębiorcami”, gdyż to oni napędzają rozwój naszego kraju. Pogarda dla mało przedsiębiorczych ludzi zajmujących się tak zbędną działalnością jak kultura stała się cechą całej klasy politycznej, a także dużej części mediów i publicystów”- napisał zjadliwie Krzysztof Varga.

     Można się z nim nie zgodzić, bo przecież jest oczywiste, że etos przedsiębiorczości nie jest wynalazkiem polskich chłopów, a brak silnej tradycji mieszczańskiej niekoniecznie musi iść w parze z beznadziejną polityką kulturalną i w wielu krajach nie idzie. Nie można jednak zaprzeczyć, że obrazoburcze słowa tego świetnego pisarza są wymarzonym przyczynkiem do konstruktywnej dyskusji na temat obskurantyzmu naszych wysokich gremiów, a „Narodowe czytanie” kochanego „Pana Tadeusza” takim przyczynkiem nie jest.


 

Marek Jastrząb

Lot kulawego Pegaza

Ma rację Igor Wieczorek przedstawiając efekty w kulturze: „sukcesywna eliminacja środowisk twórczych z komisji doradczych, jury nagród i innych ciał (np. nagrody Ministra Kultury), postępująca formalizacja wymagań dotyczących ubiegania się o dotacje, rosnące dygnitarstwo urzędów i jawnie niechętny stosunek do ustawowego uregulowania stosunków między autorami a wydawcami.” Lecz co z tej racji wynika? Niewiele, albo jeszcze mniej.

Talmudycznie mówiąc, Krzysztof Varga także ma rację: „Pogarda dla mało przedsiębiorczych ludzi zajmujących się tak zbędną działalnością jak kultura stała się cechą całej klasy politycznej, a także dużej części mediów i publicystów”. Z tym zastrzeżeniem, że nie jest to klasa polityczna, bo jaka to klasa, skoro nie ma w niej klasy?

Ich felietony mogłyby służyć jako wzorce sprawozdań z artystycznych nieszczęść, czyli być kolejnymi strzałami Panu Bogu w okno lub modlitewnikami do nikogo, bo takich lamentacyjnych zbiorów mamy ostatnio w bród i kilka więcej, nie robi różnicy. Ujmując rzecz statystycznie, jest ich za sporo. Na dodatek, nowobogackich nie pasjonuje dezaprobata biedaka. A ponieważ prym w zawodzeniu o kulturalnym upadku wiedzie pieprzony jajogłowy, który zamiast przykładnie i po cichutku odwalić kitę i przejść w literackie zaświaty, z uporem nałogowego utopisty zabiera głos w kwestiach kultury troszcząc się o jej skamieliny i pogorzeliska.

Z determinacją frustrata, plącze się po niemożnościach dotarcia ze swoimi protestami do właściwych ludzi. Ma świadomość, że rezultaty podobnych apeli są żadne, bo odrabiając pańszczyznę przekonywania tych, co i tak są przekonani, nie trafia do WŁAŚCIWYCH adresatów: nieprzekonanych. Może więc warto byłoby zastanowić się, dlaczego nie trafia? I czy jest w ogóle możebne jest, by trafił? Osobiście nie sądzę, bo to gadka głuchego ze ślepym prowadzona w języku migowym.

*

Fakt: kultura nam się literalnie zgarbaciła. Oczywiście, jest taka teoretyczna opcja, że i garbatego da radę wyprostować. Tak sprofilować, by pasował do każdej ściany. Jednakowoż trzeba by powrócić do średniowiecznej jesieni, czyli rehabilitacyjnego łamania kołem, a na to żaden garbus nie pójdzie; zaraz powstanie nowa hałastra adwokatów zgarbaconej kultury i znowu narodzą się zastępy przedsiębiorczych ludzi z odmiennymi pop brewiarzami.

Minęły lata i zastąpiono stare, nowymi dekoracjami. Ze szkół poznikały lektury o fundamentalnym znaczeniu, a dla psychiki ucznia nastąpił długo oczekiwany okres umysłowej balangi non stop. W rezultacie Mickiewicz stał się dla większości użytkowników oświaty – romantyczną pierdołą. Co prawda obchodzi się związane z nim rocznice, co prawda jeszcze występuje w programach, lekturach i na maturze, lecz jest tam jakby chyłkiem, pokątnie i wstydliwie; wypada o nim wiedzieć, ale mówić o nim – już hadko. Lecz pocieszeniem i optymistyczną prognozą na przyszłość jest, że nie wszyscy ulegli czarom bezmyślności i część młodzieży czyta nadal. Czego dowodem jest jej spontaniczny udział w „Narodowym czytaniu Pana Tadeusza.”.

Narosły nowe pokolenia młodzieży i mało kto pamięta minione czasy. Zresztą nowych pokoleń nie interesuje przeszłość. A nie interesuje, ponieważ nikt tego od nich nie wymaga. Nie trzeba się więc oburzać na młodzież, bo to tak samo mądre, jak gniewanie na garnek, że smoli. Winą obarczyć należy układaczy szkolnych programów. Bowiem przedstawiciele ministerstw odpowiedzialnych za edukację pochodzą z tych samych pokoleń. Tyle że o parę sekund starszych; też mają wstręt do nauki historii, też nie lubią wytężonej pracy nad sobą i również nie odczuwają potrzeby czytania.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko