Dariusz Pawlicki – z więzienia do gwiazd

0
229

Dariusz Pawlicki 


Z więzienia do gwiazd

 

Zaskoczenie

 

     Szukając w Internecie informacji na temat pewnego Kalifornijczyka, natknąłem się na imię i nazwisko: Gregory Corso. Niezwłocznie kliknąłem i znalazłem się na stronie poświęconej temu poecie. Ale tego, co zobaczyłem za zdaniem: „Urodził się 26 marca 1930 r. w Nowym Jorku”, nie spodziewałem się. Widniała tam bowiem data jego śmierci – 17 stycznia 2001 r.

     Zaskoczyło mnie zarówno to, że Corso należy już do innego świata, jak i to, że od jego śmierci minęło już tyle lat. A powód tej mojej niewiedzy był, jak najbardziej prozaiczny – nie natknąłem się wówczas na żadną informację o tym.

 

Wspomnienie czytelnika

     Z wierszami Gregory’ego Corso zetknąłem się, pierwszy raz, w jednym z numerów, nieocenionej w takich „zetknięciach”, Literatury na świecie. Miało to miejsce na początku lat 80. ubiegłego wieku. Później jeszcze kilkakrotnie natrafiałem na utwory tego poety. Ale każdorazowo były to minidawki – kilka wierszy. Wśród pierwszych przeczytanych przeze mnie wierszy autorstwa Gregory Corsko, był i ten (zrobił na mnie

duże wrażenie):

Pewien stary człowiek powiedział,

że spotkał kiedyś Emily Dickinson

 

Nieszczęśliwa twarz – napięta i okrągła o białej cerze

Jak piękna twarz umarłej kobiety – patrzyła na mnie.

Jej długie dłonie spoczywały na gardle

A jej jedwabiste czarne włosy zwisały jak śpiące nietoperze;

To nie na mnie patrzyła.

Odszedłszy nieco spostrzegłem że wciąż tam patrzy

… Ale nic tam nie było.

To znaczy nic takiego co ja mógłbym zobaczyć.

 

(tł. Julia Hartwig)

 

                                                                                            

     W 1992 r. ukazała się antologia poezji amerykańskiej Opiewam Nowoczesnego Człowieka, autorstwa Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego. Poświęcono w niej miejsce również Corso – biogram i 7 wierszy. Wśród nich był też przytoczony powyżej.

 

     Odpowiada mi, nawet bardzo, lakoniczność jaką prezentuje w swoich utworach Gregory Corso. Uważam bowiem poezję za sztukę skrótu. Lecz moje uznanie dla twórczości poetyckiej owego Amerykanina nie sprowadza się wyłącznie do zapisanych skrótowo opowieści z życia wziętych (w znacznym stopniu z życia autora). Moją uwagę przyciągają bowiem także wyrażenia, myśli skłaniające do zastanowienia, zamyślenia, jakie obecne są w jego wierszach. Często spełniają one rolę puenty. Doskonałym przykładem są dwa ostatnie wersy z Pewnego starego człowieka (…):

 

… Ale nic tam nie było.

To znaczy nic takiego, co ja mógłbym zobaczyć.

                                      

     Od wydania Opiewam nowoczesnego człowieka, sytuacja jeśli chodzi o prezentację twórczości Gregory’ego Corso czytelnikom polskim, o tyle zmieniła się na lepsze, że w 1994 r. ukazała się Ameryka, Ameryka! Antologia wierszy poetów amerykańskich po 1940 roku (teksty wybrał i przetłumaczył Grzegorz Musiał). Corso jest w niej reprezentowany 8 utworami. Wygląda jednak na to, że wiersze tego poety nie cieszą się zainteresowaniem polskich tłumaczy, jak też wydawców i redaktorów czasopism. Dlatego, że uważają jego twórczość za mało interesującą? Powątpiewam w to. Skłaniam się raczej ku temu, że jest to konsekwencja tego, iż Corso nie został zaliczony do czołówki poetów amerykańskich. Oni zaś wolą poświęcać uwagę tym, którzy zostali pasowani na poetyckie znakomitości. Podążanie własną ścieżką, przez wielu uznawane było zawsze za nazbyt ryzykowne (oportuniści i konformiści mieli i mają się dobrze).

     Tak więc śmierć Corso także nie wpłynęła na, choćby krótkotrwałe, rozbudzenie zainteresowania nim i jego poezją w Polsce, gdyż, jak wspomniałem, nie została ona zauważona. W przypadku odejścia z tego świata Allena Ginsberga, w 1997 r., było zdecydowanie inaczej! A tak się składa, jeśli chodzi o Ginsberga, że od jego twórczości zdecydowanie wolę to, co wyszło spod pióra Corso. Często odnoszę wrażenie, że ten pierwszy oddawał do druku wszystko, co napisał. I to wkrótce po postawieniu ostatniej kropki. Natomiast ten drugi, swoje wiersze cyzelował. Może dlatego, że Ginsberg stosunkowo szybko zdobył sławnę; i była to sława już ugruntowana. Natomiast Corso należał do licznego grona poetów „jedynie” znanych. I choćby z tego względu musiał się starać. Lecz najpewniej inaczej pisać nie potrafił.

 

 

Gregory Corso i jego życie

 

     Przyszły poeta przyszedł na świat w artystycznej dzielnicy Nowego Jorku – Greenwich Village. Ale rodzina Corso do artystycznych nie należała, o nie! Jego matka miała 16 lat, gdy urodziła Gregory’ego. Wkrótce zresztą opuściła rodzinę (po roku wyjechała do Włoch). Większość swego dzieciństwa Corso spędził w sierocińcach i domach opieki. Miał 11 lat, gdy jego ojciec ożenił się powtórnie. Chłopiec mieszkał z nim i z macochą jednak krótko. Wkrótce uciekł i ponownie znalazł się na ulicy. Zaczął wtedy dokonywać włamań i kradzieży. W 1946 r. trafił za powyższe czyny do więzienia w Dannemory, stan Nowy Jork. Przebywając tam, korzystał z księgozbioru biblioteki więziennej. I wtedy zainteresował się poezją. Sam też zaczął pisać wiersze.

     Więzienie opuścił w 1950 r. Poznał wtedy Allena Ginsberga, Jacka Kerouaca, Williama Burroughsa i innych nowojorskich literatów. Dwa lata później, po przeniesieniu się na Zachodnie Wybrzeże, pracował jako reporter dla ukazującej się w Los Angeles gazety „Examiner”. Potem był marynarzem na statku.

     W 1954 r. znalazł się w Cambridge pod Bostonem, jako wolny słuchacz na Harvard University. I w wydawanym na tej uczelni czasopiśmie „Harvard Advocate”, ukazały się drukiem pierwsze jego wiersze. W roku następnym grupa studentów tej uczelni, jak również Radcliff College, sfinansowała opublikowanie pierwszego tomiku Gregory’ego Corso The Vestal Lady on Brattle and Other Poems.

     Dwa lata później dołączył do Ginsberga przebywającego w San Francisco. A wydawnictwo City Light, należące do poety Lawrence’a Ferlinghettiego, wydrukowało w 1958 r. Gasoline, drugi zbiorek wierszy Corso. Tomik ten doczekał się zresztą wielu pochlebnych recenzji. W tym samym roku, z Ginsbergiem i gronem ich wspólnych przyjaciół, zamieszkał w Paryżu, w Dzielnicy Łacińskiej.

     Po powrocie do ojczyzny, uczył na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Buffalo. Nie wykonywał tego zajęcia jednak długo, gdyż odmówił podpisania oświadczenia stwierdzającego, że nigdy nie był członkiem partii komunistycznej (do takiej partii Corso nie należał, ale uważał za rzecz niedopuszczalną, pytanie o to). Następnie, przez wiele lat, prowadził „Sesje letnie” poświęcone poezji, które organizował Instytut Naropa w stanie Kolorado. Publikował też kolejne książki poetyckie, m. in.: The Happy Birthday of Death (1960), The American Express (1961), Long Live Man (1962), Elegaic Feelings American (1970), Herald of the Autochthonic Spirit (1981), Mindfield (1991).    

     Gregory Corso dużo podróżował. Oprócz ojczyzny, a także wspomnianej Francji, poznał dobrze również kilka innych krajów europejskich. Często odwiedzał Meksyk.

 

*

 

     Gregory Corso należał do licznego grona barwnych postaci bohemy amerykańskiej II połowy XX w. Świadczy o tym nie tylko fakt, iż był pierwszym, że tak powiem, nudystą poetyckim. Podczas wieczoru poetyckiego Michaela McClure’a, był to rok 1968, biegał bowiem nago po sali (potem postępowało tak wielu). Mówił również to, co myślał. Tak jak wtedy, gdy w czasie trwania spotkania z Robertem Lowellem (już wtedy uznanym poetą), zirytowany jego wypowiedziami i zachowaniem, powiedział: „Nie bądź taki protekcjonalny. Czy musisz zgrywać się przed nami na profesora?”

Corso nie znosił, i to wręcz chorobliwie, postawy reprezentowanej przez niektórych poetów, którzy czynili wiele dla zyskania uznania ze strony establishmentu poetyckiego.

A wszystko po to, aby zostać członkami np. szacownej Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Schlebianie komukolwiek było mu obce. Uważał też, że poetą jest się z racji pisania wierszy (w nich zawarte jest swoiste wyznanie wiary), a nie z racji przynależności do tego czy innego stowarzyszenia grupującego ludzi pióra. Bez względu też na to, co o twórczości tej czy tamtej osoby sądzi establishment literacki. Przy tym szczególną rolę w kulturze przyznawał poezji. Z tym, że uważał, iż od niej ważniejszy jest poeta („sam fakt, że ktoś jest poetą upewniać ma, że to, co stanowi jego dzieło, jest poezją”). To dlatego powiedział: „Jeśli wierzysz, że jesteś poetą, jesteś ocalony”.

 

Shelley

     Wśród poetów, których twórczość Gregory Corso cenił, szczególne i wyjątkowe miejsce zajmował angielski poeta romantyczny Percy Bysshe Shelley. Amerykanina pociągała także osobowość tego poety – nonkomformisty, ekscentryka.        

     Tego uwielbienia dla autora żyjącego na początku XIX w., nie podzielali inni poeci, należący, tak jak Corso, do pokolenia beatników. Tę jego fascynację uważali za wielkie dziwactwo. Takie opinie nie miały jednak dla niego żadnego znaczenia – Shelley był najważniejszy.

     Podczas pobytu na uniwersytecie w angielskim Oxfordzie, Corso bardzo nalegał, aby mógł zobaczyć pokój, w którym mieszkał Shelley (był absolwentem tej uczelni). Gdy zgodzono się, Gregory Corso, centymetr po centymetrze, obcałował zabytkowy dywan, ku wielkiemu zdumieniu świadków tego zdarzenia.

     Także, gdy odwiedzał Rzym, każdorazowo udawał się na grób Shelleya, znajdujący się na tamtejszym Cmentarzu niekatolickim (popularnie zwanym angielskim bądź protestanckim). I nie tylko przy takich okazjach wyrażał chęć, aby po śmierci spocząć, jak najbliżej swego poetyckiego idola.

 

Cmentarz „angielski” w Rzymie

     Końcowy okres swego życia, Gregory Corso spędził w stanie Minnesota. Mieszkał wtedy u swojej córki.

     17 stycznia 2001 r. zmarł podczas snu. A 5 maja tego samego roku, urna z jego prochami spoczęła na wprost grobu Percy’ego Bysshe’a Shelleya.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko