Andrzej Walter – Potęga snów

0
115

Andrzej Walter


Potęga snów


czyli polemika z artykułem Leszka Żulińskiego „Sny o potędze

 

Magritte   Mam obsesję, histerię i frustrację. Jestem poetą i nic co ludzkie nie jest mi obce. Szkoda, że to nieprawda. Przecież tak dobrze wpasowałoby się w puzzle prostej reakcji na zastaną rzeczywistość. Lektura ostatniego tekstu Leszka Żulińskiego na portalu pisarze.pl pod tytułem „Sny o potędze” wzbudziła laną tu refleksję. To będą jak zwykle „kasandryczne żale”, jęki, narzekania. Skoro jest tak „dobrze”, to dlaczego jest tak źle? Autor wyszedł od prostej i logicznej zdawałoby się tezy, iż „poczytność i sukces komercyjny są możliwe, kiedy po książkę sięga tzw. masowy odbiorca. Czyli ciało obce dla poezji”. To teza zapożyczona od poetki Izabeli Fietkiewicz-Paszek. Niestety uważam, że już ona przesłania obraz całokształtu „Snów o potędze”. Nie podlegający dyskusji jest tylko drugi człon tezy, iż masowy odbiorca to ciało dla poezji obce. Pierwszy jest zbanalizowany. Należałoby go ująć tak:

Sukces komercyjny i poczytność są możliwe, jeśli uruchomi się machinę (dźwignię) kapitału i wpakuje odpowiednią ilość kasy w produkt (i tak trudnolansowalny), a jeszcze lepiej zaserwuje medialnie jakiś skandalik. Masowy odbiorca coraz rzadziej sięga po książkę i Leszek Żuliński, go tu rozgrzesza stawiając przerażającą tezę (ukrytą w tekście) – cytuję „znam ludzi, którzy niczego nie czytają, a są mądrzy i wspaniali”. To absolutna nieprawda. Nie neguję faktu „wspaniałości” tych ludzi z pewnych ludzkich perspektyw. Niestety rozbrat z czytaniem powoduje tak zwane „uwstecznianie intelektu” i nie można tych ludzi nazwać mądrymi. Dobrymi, ciepłymi, przyjaznymi pewnie można, lecz mądrość jest zbyt poważną sprawą, by szastać tak tym pojęciem. Ci „mądrzy” zapewne chcąc kiedyś zdać maturę czytać musieli. Dziś „z braku czasu” przestali. Narząd nieużywany zanika. To podstawowe prawo bytu powoduje, że w świecie łatwo dostępnej informacji oraz wszechwładzy obrazu ludzie ci potrafią śmiało się kamuflować swoją „wiedzą” będącą w rzeczywistości kalką sądów zasłyszanych i imitacją prawdziwej mądrości. Stad takich w dzisiejszej Polsce gdzie wybory wygrywają media tworzy się coraz więcej. Ludzie ci pochodzą z różnych środowisk, są wykształceni, obyci, a co najgorsze – nauczeni prawa do wyrażania (kalkowania) niby to własnych sądów. Zgrozę sytuacji potęguje fakt poczucia mandatu społecznego na takie praktyki. Jeśli polityk pokaźnego ugrupowania wypowiada się, że „brzydzi się poezją”, to sięgnęliśmy dna. Wróćmy jednak do początku „Snów o potędze”.

   Leszek pisze, że widzi narastającą frustrację ludzi pióra, a nasza twórczość wpada w coraz większą niszę. Sądzę, że ma słuszność i jej nie ma. Używając słowa wytrycha, takiego jak frustracja wrzuca do jednego worka: bunt, smutek, alienację i poczucie wyobcowania, czy nawet „rzucania kłód pod nogi”. Takie słowa pokrywki – frustracja czy tolerancja, ukazują nędzę naszych czasów, gdy wszystko odwraca się do góry nogami, relatywizując prawdy od tysięcy lat uniwersalne i wielkie. Sfrustrowany może być piłkarz, który nie wygrał meczu, ale już nie dzieciak niewychowany bądź leniwy. Taki ma dziś adhd lub dysleksję. Rozgrzeszeni. Najlepiej zawieźć ich do szkoły (odległej od domu pięćset metrów) samochodem i zanieść do klasy tornister. Może będzie chciał się uczyć. A może i nawet coś przeczyta. Delikwent z reguły nie ma problemu „surfować” po Internecie w poszukiwaniu tekstów. Jedynie tekst drukowany pali go w oczy. Nie widzisz tego Leszku? Rosną nam zatem ci młodzi, wykształceni, z dużych ośrodków bez dusz, bez historii, bez tożsamości, bez idei. Polska? Jaka Polska. Nie. Nie jestem sfrustrowany. Wielu moich kolegów „po piórze” też nie jest. Widzimy rewolucję współczesności i pytamy do czego to zmierza. To nie frustracja. Bunt wobec potęgi głupoty, braku wyobraźni, niezgoda na upokarzanie przez instytucje odpowiedzialne za kulturę – owszem, tak, ale to nie jakiś marazm i jęk. Tworzymy, piszemy, żyjemy. I nic nas nie pokona. Nie zniechęca nas to do pisania i drukowania. Czyni je trudniejszym, ale wbrew tym „mądrym” nieczytającym, uważamy (i jak wynika z tego Autor też tak uważa, gdyż jest jednym z nas), że wyzwanie znaczy nową jakość i wytrawny smak. Nie znaczy to, że można jednak nie widzieć, nie słyszeć, nie mówić.

Tekst „Snów o potędze” sprawia wrażenie: – Idę w ciemność, ale jak sobie poklaszczę będzie raźniej. Będę się głośno śmiał. Będzie raźniej… W tym klaskaniu Autor podał jednak kilka nieprawdziwych (pod)tez. :

– „Niewiele skoczyłaby sprzedaż naszych tomików, gdyby trafiły do księgarni”.

Po pierwsze: nie o sprzedaż naszych tomików tu idzie. Niszowość sztuki wysokiej jest i była oczywista. Puste sale na wieczorkach poetyckich z braku elementarnych funduszy na podstawowe rozpropagowanie takich spotkań oraz niechęć władz lokalnych do takich działań nie wzięła się z braku sprzedaży czy braku obecności w księgarniach. (poetów rzadko kiedy było stać na osiem tysięcy obecnych złotych za status „empik poleca” – a i kupny status takowy nie był kiedyś powszechny, bądź w ogóle go nie było, gdyż polecało się to, co dobre). To ogólna atmosfera wokół poezji powoduje taką niechęć. Wyrugowanie z telewizji, likwidację prasy literackiej, obcinanie środków na wszystko co rozsądne państwo (na przykład takie jak Niemcy) ma w obowiązku wobec obywateli dać (z ich nota bene podatków) nie chcąc, by lud stał się tępy i głuchy. To oni nas znów rozbiorą – nie my ich. Zatem, niech nie skacze nam sprzedaż. Niech „skacze nam” życzliwość. Wystarczy. Po wtóre:

– „Kto chce, znajdzie i kupi taki tomik wierszy, jaki chce”. Nieprawda. Wielokrotnie zetknąłem się z sytuacją, że albo sam nie mogłem kupić tomiku, który chciałem (bo o nim wiedziałem), albo ktoś nie mógł kupić mojej książki w znanej księgarni, choć ja wiedziałem, że tam jest. Ba. Sam robiłem eksperyment, mając podpisaną umowę z siecią Matras, wchodziłem do księgarni (na prowincji), podawałem tytuł, autora i „wyskakiwało”: nakład wyczerpany. W hurtowni mieli dwieście sztuk. Mam dowody. I tak moglibyśmy opowiadać te „niestworzone” „mrożące krew w żyłach” historie z realiów… Sny o potędze? Nie. Sny o normalności. Trudno jednak wymagać, aby kierownik księgarni (na tej prowincji) miała pęd do zaopatrzenia swojej księgarni w półeczkę z poezją, jeśli Ibsen, wpisuje do księgarnianego komputera przez „p” – Ipsen … Ma maturę. Bez niej ni byłby w tym Matrasie kierownikiem. Dziś jednak każdy ma już maturę, wkrótce i studia. Dlaczegóż w tak świetnie wykształconym społeczeństwie profesor medycyny nie za bardzo wie po diabła ten wieszcz jakiś pisał „Litwo, ojczyzno moja”? To on był Polakiem czy Litwinem? Wspaniały człowiek z pasją. Czy mądry? Pewnie zawodowo tak. Do czego doszła nasza kultura? Kim jesteśmy?

– „My dziś w środowisku literackim żyjemy >inteligenckimi mitami<”.

Kariera mitu we współczesności powala. Wszystko stało się mitem włącznie z Panem Bogiem. Nie wiem więc, czy żyjemy mitami. Zapewne chcielibyśmy żyć po prostu normalnie, bez mitów i „snów o potędze”, za to z „potęgą (zdrowego) snu”, by dnia następnego z życiem i zapałem zabrać się do „rób swoje” w tym zidiociałym świecie.

Mity nasze rzekomo są inteligenckie. Kim bądź czym jest dziś ta inteligencja? Kto nią jest? „Ipsen” przez „P”? PRL tylko nominalnie umarł. Ludowo jest nadal. Lud się kształci, pochłania seriale, gdzie podsuwa mu się wizję szczęścia i błogostan ucieczki od zarówno „Ferdydurke” jak i „Trędowatej”. Obie wyrzucił na śmietnik historii i jeszcze się z tego cieszy, a my, literaci zamiast powiedzieć prawdę „śnimy o potędze”. Nie. Już nie śnimy. Wystarczy, że piszemy. Tak nasza rola.

– „Reklama jest sztuką pragmatyczną”. Otóż nie. Nie jest taką sztuką. Jest wyrafinowaną sztuką uwodzenia. Czasem nawet nie wyrafinowaną. Wystarczy porównać reklamy w telewizji francuskiej z naszymi. Tamto społeczeństwo widać, by takich głupot nie kupiło. Język reklamy wszedł w obieg społeczny. Przetransponował myślenie Kowalskiego. To nie pragmatyzm, to propaganda. W Ameryce od lat 50tych. Może dlatego prezydent Bush junior pomylił Austrię z Australią. Nas wkrótce też to czeka. Ryba psuje się od głowy. A my? Literaci? Mamy to po prostu opisać. Tyle i tylko tyle, a może aż tyle…

– „Dziś wszyscy umieją czytać”. Mój boże. Nominalnie tak. Choć jak patrzę na młodych maturzystów i treść ich smsów to mam obawy, że oni nie tylko czytać, ale i pisać nie umieją. Czytać umieją pragmatycznie. Mielą informacje i wydalają półkomunikaty. To jest straszne. Analfabetyzm ukryty. Temat rzeka wręcz. Kiedyś znaleźliśmy psa, bokserka, porzuconego. Daliśmy ogłoszenie, na które odzew był ogromny (wiadomo – pies rasowy, dziś kundle są niemodne). Między innymi esemesy w stylu: „jest pies”. Autor nawet pytajnika nie wstawił. Może nie znał.

– „Dziś, zwłaszcza w dobie Internetu, wyszukanie autora stało się łatwe”. Niekoniecznie. Kolejny pozór. Znam wielu autorów, których się w Internecie nie znajdzie. Z różnych przyczyn. Internet jest wspaniałym narzędziem, a jednocześnie gigantycznym śmietnikiem. To teza nie do dyskusji. To oczywistość, którą, chcąc nie chcąc musimy zaakceptować. Tego, że lokalne władze, mając to narzędzie internetowe „pod ręką” nie chce propagować spotkań literackich już oczywistością nie jest. Chyba że oczywistością niechęci, lenistwa i braku świadomości, że Kowalski czy Nowak jednak by przyszli, gdyby wiedzieli. Takich głosów miałem już z tysiąc. Nawet jeśli 10 procent z tych deklaracji było prawdziwych to zaniechanie w tej materii czynników do tego powołanych (do szerzenia kultury) jest karygodne. Itepe itede.

W zasadzie wyliczone wyżej błędne tezy powodują zaczyn do kolejnych, można zatem skonstatować, że z wydźwiękiem artykułu Leszka Żulińskiego nie zgadzam się w pełnej rozciągłości. To jednak też nieprawda. Z czym się zgadzam? Z niszowością poezji, z widzeniem pewnych prawidłowości książki jako produktu, z tym, że inteligencja w PRL-u oddawała się lepszym lekturom, że parnas ciasny, że poezja jest sztuką intymności, że siedzimy w katakumbach jak pierwsi chrześcijanie (brak nam tylko Św.Pawła), i że dawniej wcale nie było lepiej. Oczywiście też uważam, że mniej ambitny czytelnik to wcale nie gorszy czytelnik. Tylko żeby wkrótce był w ogóle jakiś czytelnik! Zgadzam się też z tym, że literatura ambitna absolutnie nie upadnie. Jak piszesz Leszku, jej nie tworzy się z wyrachowania tylko z głębi duszy. Dlaczego jednak chcą nam zabrać (unicestwić) dusze? …

Leszku. Gderam i tetryczeję. Wedle Twych tez. Ale to nieprawda. Żyję i mam się świetnie. W życiu towarzyszy mi żona przyjaciel, dwa psy, dwa koty, cały wachlarz ludzi życzliwych. Jestem zdrowy i piszę. Musiałem jednak nazwać rzeczywistość „po imieniu”. Po imieniu, którego Ty nie dostrzegasz, bądź udajesz że nie dostrzegasz. Może chcesz dać pozytywny impuls, zamachowy bodziec. Jest dobrze. Tylko czemu jest tak źle? Piszesz, że życie kulturalne w Polsce nie upadło. Może i nie upadło. Ostatnio na wieczorku „Lato schowało się w szafie” w Krakowie w ramach Nocy Poezji mieliśmy pełną salę i co wyjątkowe – przyszli ludzie „z zewnątrz”… siedzieli w przejściu, na parapetach. Recytowałem wiersze, patrzyłem tak na nich… Serce rosło. Zastanawiałem się czy przyszli wypełniając czas przed „występem” Ani Dymnej i reszty cele brytów na Rynku, który to występ był tuż po naszym. A może jednak przyszli dla poezji. Nawet wypełniając czas.

Potęga snów podpowiada mi, że mamy jeszcze wiele do zrobienia. I w tej kwestii zgadzam się z Tobą jak w żadnej. Potęga snów daje mi nadzieję, że jeszcze będzie kiedyś normalnie.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko