Marek Łukaszewicz
Wspomnienia z Krainy Mroku
Dziś znów parno. Ukrop, jak garnku na pełnym ogniu. Nawet muchy przykleiły się w bezruchu do białych ścian. Najlepiej byłoby wziąć prysznic, ale myśl o jakimkolwiek wysiłku paraliżowała moją wolę. Wtedy pomyślałem o swojej ostatniej podróży do Krainy Mroku. Ostatecznie tam panował przyjemny, umiarkowany klimat, a słońce nie przypominało tej naszej jarzeniówki, która dziś tak wszystkim dokuczała. Taak, Kraina Mroku, wyśniony kraj, gdzie nawet jabłka miały aromat Pierwszego Kuszenia. I tamto słońce, przypominające czarną jagodę. Cóż mogę powiedzieć o posiłkach? Jedna rzecz jest zdumiewająca – tam nawet jedząc nie zabijasz. Co nie znaczy, że mieszkańcy Krainy Mroku nie lubią mięsa – a i owszem. Tylko, że zwierzyna, jak i wszystko podlega tam całkowitej ochronie osobistej. Wiedziałem, od razu, gdy zjawiłem się w poczekalni szóstego wymiaru, że tkwi tutaj jakiś paradoks, którego nie potrafiłem rozwikłać…
– Czy jest Pan uczestnikiem zabijania na wielką skalę – spytała słodkim głosem urzędniczka Urzędu Imigracyjnego.
– Nie rozumiem – wyjąkałem.
– Mięso z zabitych zwierząt, skórzane przedmioty? – kobieta inwigilowała, nadal uśmiechając się.
– Chyba buty, no i kanapka z tuńczykiem – odparłem.
– Ma Pan szczęście, że dzisiaj potrafimy prawie wszystko – dodała urodziwa kobieta.
Miałem wrażenie, że zaśmiała się, bawiąc się moim zakłopotaniem.
– Poproszę za mną do gabinetu odnowy – usłyszałem
Na moich oczach kanapka, oraz buty zostały umieszczone na tafli, przypominającej pleksiglas z jakiś koszmarnych dwudziestowiecznych performance art. Jakie było moje zdumienie, kiedy po chwili, w świetle czarnego reflektora pojawiły się dwa wieprzki i wielki tuńczyk, próbujący ześlizgnąć się z tafli.
– Widzi, Pan nie ma tego złego.. Nasza kolekcja jest niezwykle uboga w ziemską faunę – mówiła urzędniczka, umieszczając tuńczyka w wielkim akwarium, które znajdowało się pod taflą. Zaś wieprzki zostały zapędzone do prawdziwego chlewu, gdzie rzuciły się z kwikiem do pożerania gotowanych kartofli z wielkiego koryta…
– Teraz Pan może pójść do restauracji humanitarnej – dodała urzędniczka, stemplując mój paszport.
Gdy znalazłem się w restauracji, zobaczyłem w akwarium mojego tuńczyka, którego wcześniej odzyskano. To mnie zdumiało.
– Miałby Pan ochotę na kanapkę z tuńczyka? – zapytał beztrosko kelner?
– Ale…
– Proszę się nie martwić, my tutaj nie zabijamy zwierząt – dodał kelner, ubrany na fioletowo.
Powodowany chęcią przekory poprosiłem o kawałek tuńczyka. Wtedy kelner szybkim ruchem odciął rybie kawałek mięsa. Ryba aż podskoczyła, miotając się z bólu.
– Ból szybko minie, w wodzie jest środek znieczulający – dodał mężczyzna.
Wtedy zapaliły się neony i na moich oczach tkanka mięsna zregenerowała się i ciało pokryło się błyszczącą, błękitną skórą.
Tak zaczął się, dokładnie to sobie przypominam, mój pierwszy dzień w Krainie Mroku. Byłem ciekaw następnych niespodzianek…
Cóż, obudziłem się po źle przespanej nocy z bólem głowy. Miejscowi nazywają to różnicą czasu bezwzględnego. Tutaj wszystko biegnie innym rytmem, a doba składa się z dwóch dni i dwóch nocy. Brzmi to paradoksalnie, ale tak jest. Mówię doba, bo tyle trwa obrót planety Krainy Mroku wokół własnej osi. Ale w tym czasie czarne słońce również wykonuje jakieś dziwne ruchy, krążąc równocześnie wokół planety… Nie mówię już o księżycu, który tak naprawdę jest mikroskopijną gwiazdą emanującą fioletowym światłem. Od samego myślenia, jak to się dzieje, że przedziwne zorze powodują naprzemiennie ciemność i jasność, miałem dziwne zawroty głowy. Powiem szczerze – niczego tutaj nie rozumiałem… A co już, wydawało się, zrozumiałem, stawało się jedynie pozorem…
Nagle ktoś zapukał do drzwi i zobaczyłem wchodzącą postać do mojego pokoju z dwoma szklankami, wypełnionymi fosforyzującymi cieczami.
– Czy może koktajl dla Pana? – spytał uprzejmie kelner
– Dlaczego u was wszędzie jest tylu kelnerów? – odpowiedziałem pytaniem.
– Sam jestem astrofizykiem, ale w końcu trzeba poznawać świat. Poza tym habilituję się z socjologii ziemskiej, dlatego praca w terenie jest dla mnie niezwykle cennym doświadczeniem. Powiem Panu w sekrecie, że wszyscy, którzy Pana otaczają prowadzą równolegle prace na uczelni dotyczące planety Ziemia.
– A czy ktokolwiek u was nie pracuje na uczelni, lub się nie habilituje? – zapytałem nieco podirytowany.
– Tylko dzieci, ale te mniej zdolne. Bowiem zdolniejsze już pokończyły studia magisterskie. Ale, muszę Panu powiedzieć w sekrecie, że często właśnie ci mniej zdolni dopiero później przejawiają niezwykłe talenty…
– Dobrze – ziewnąłem znużony – dlaczego Pan przyniósł aż dwa napoje?
– Koktajl słoneczny i księżycowy. Do wyboru. Nigdy nie wolno pić razem. Wówczas powstaje mieszanka wybuchowa.
– Dobrze – podjąłem decyzję – spróbuję ten księżycowy.
Na oczach kelnera wolno wysączyłem napój w kolorze fioletowym. Był piekielnie smaczny. A gdy kelner odwrócił się by wyjść, złapałem drugi puchar i pomimo ostrzegawczego krzyku kelnera wypiłem koktajl jednym haustem. Boże ty mój, co ja zrobiłem. Poczułem najpierw ból, jakby raniony zatrutą strzałą. Nie było to przyjemne. Później zacząłem krwawić z nosa, a moja skóra pokryła się bąblami, jak po oparzeniu. Gdy powoli traciłem przytomność, doszły do mnie szorstkie słowa kelnera, których znaczenia nie potrafiłem wówczas zrozumieć:
– Cholerny anarchista…
Miałem długi sen, w którym wydawało mi się, ciągle w boleściach, że pożera mnie, kawałek po kawałku, jakaś hybryda dżdżownicy i węża boa. Obudziłem się w białej sali, podłączony do kroplówki. Byłem zrozpaczony, ale ból już minął…
Wypisano mnie, i to dość szybko ze szpitala. Błąkałem się po ulicach, czując wewnętrzną niechęć do rozmów z autochtonami. Sam nie potrafię powiedzieć, dlaczego. A i oni na mój widok robili wyraźne uniki. Tak jak na początku mojego pobytu tutaj wszyscy dosłownie rozpływali się w uprzejmościach, tak teraz wydawało się, że założyli nieprzeniknione maski… Miałem dość tych klimatów i postanowiłem zgłosić się do Urzędu Imigracyjnego, celem uzyskania szczegółów dotyczących mojego powrotu na Ziemię. Ale tutaj czekała mnie niemiła niespodzianka. Ta sama urzędniczka powiedziała mi oschłym tonem:
– Nie może Pan wrócić. Koszty leczenia były bardzo wysokie, więc musi Pan zapracować sobie na bilet powrotny.
– Jak to zrobić ? – spytałem zdumiony.
– To już Pańska sprawa – kobieta dała mi do zrozumienia, że muszę wyjść.
Tak więc błąkałem się po ulicach, nie wiedząc, co zrobić. Nagle pojawił się przede mną okryty łachmanami człowiek:
– Aaa, widzę, że kolega również stał się anarchistą!
– Chyba raczej bezrobotnym.
– Tutaj tego słowa wypowiadać nie wolno, anarchisto ty jeden – człowiek cedził słowa przygłuszonym szeptem.
– Dlaczego Pan nie podejmie jakiejś pracy? – spytałem, już nieźle wystraszony.
– Cooo? Ja miałbym pracować? A kto będzie podziwiał te piękne tęcze i zorze atmosferyczne. W końcu ktoś musi to robić! – Dodał człowiek z dziwnym uporem.
Uznałem, że jest on niespełna rozumu, i powędrowałem swoją drogą.
Po pewnym jednak czasie uznałem, że trzeba pomóc biednemu rodakowi. Zaczepiłem, wbrew swoim zasadom, jakiegoś zamyślonego przechodnia. Ten wynurzył się ze swojego zamyślenia i wysłuchawszy mojego pytania, odparł:
– Nic Pan nie rozumie – Pański rodak miał rację – ktoś musi podziwiać naszą aurę. My jesteśmy zbytnio zapracowani.
Ogłupiały, zdumiony i zdezorientowany powędrowałem przed siebie, patrząc na piękną zorzę. Była rzeczywiście oszałamiająco niebiańska.
Po kilku latach włóczęgostwa i zgłębiania tajemnic Krainy Mroku dostałem bilet powrotny. Teraz w tym upale patrzę na bezchmurne niebo i ckni mi się, by znów podziwiać tajemnicze słońce, przypominające czarną jagodę. A może wystarczy poruszyć wyobraźnię? Czyż nasz umysł nie potrafi zastąpić najwspanialszej nawet rzeczywistości?