Józef Jacek Rojek
Wysyp kryminałów…
W prozie olsztyńskiej nie zdarzył się tak owocny, jak bieżący rok; i nie wiem co to ostatecznie oznacza, bo jeśli się mówiło o „wysypie grzybów” w lesie – to na pewno będzie tęga zima, prawda? A wysyp kryminałów?
Najprawdopodobniej oznacza to, że Olsztyn z przyległościami ma niezłych prozaików, których książki z gatunku „kryminał” świetnie pasują na długie, zimowe dni, stąd może naprawdę zapowiada się tęga przyszła zima, albo „deszczowe” lato; przecież trzeba czasu na ich przeczytanie, bo są tego warte – jak często powtarza się w reklamach! Albo?
Albo jako ucieczkę w świat „kryminalnej” fikcji, gdzie krytycy wreszcie autora nie „kwalifikują” – jak bywa ostatnio – do jednej z nacji politycznej: prawdziwych lub nieprawdziwych Polaków-twórców; bo nawet pro-lewicowiec już ostatnio uchodzi w tłoku! I wcale owym „znawcom” nie chodzi o kształt artystyczny dzieła, tylko przynależność w „temacie, motywach i kulcie” – do obecnych układów politycznych. A nie wszyscy piszący są tym zainteresowani…
A może to po prostu zwykły merkantylizm twórców i wydawców, prawda? Proszę zatem o osąd przez Szanownych Czytelników, jako że bez nich żadna twórczość literacka nie istnieje! A gremia akademickie? Owszem, ale one istnieją tylko same dla siebie i z czytelnictwem niewiele mają wspólnego.
1.
Wysyp kryminałów zaczął się w obecnym 2012 roku od Pawła Jaszczuka – nagrodzonego w 2005 roku Wielkim Kalibrem za powieść kryminał-retro Foresta Umbra (2004) – który w styczniu tego roku opublikował dwie powieści: Plan Sary oraz Marionetki, a o powieściach pisze Robert Ostaszewski, że: Paweł Jaszczuk w wielkim stylu powraca do przedwojennego Lwowa i przygód dziennikarza śledczego Jakuba Sterna, uwielbiającego pakować się w kryminalne afery…
Następnym autorem jest Tomasz Białkowski, który w maju br. otrzymał za powieść Teoria ruchów Vorbla olsztyński Literacki Wawrzyn Warmii i Mazur 2011, a obecnie opublikował Drzewo morwowe – przedziwną, no i pierwszą – powieść kryminalną z akcentami horroru i – co chwalebne! – z olsztyńskimi namiarami topograficzno-powieściowymi, o czym w swej recenzji autorowi niegdyś prorokowałem, nie znając jego dalszych zamiarów pisarskich („Akant” nr 9/2011). A jest przecież autorem kilku świetnych powieści wcześniej opublikowanych, jak: Dłużyzny, Pogrzeby, Mistrzostwo świata czy Zmarzlina; teraz zapowiada serię kryminalną z Pawłem Werensem w roli dziennikarza śledczego nie z własnej woli…
Innym autorem, chociaż nie stricte kryminalnym, jest olsztyński prozaik Włodzimierz Kowalewski publikujący w tym roku powieść Ludzie moralni (2012) – o jednym z najbogatszym Polaku i rodzeniu się polskiego kapitalizmu, gdzie wątki społeczne przeplatają się niemal z kryminalnymi; stąd moja tu tylko drobna adnotacja o tej powieści, o której warto więcej napisać. Jako że chciałbym się zająć innym powieściopisarzem, wywodzącym się z Mrągowa, obecnie buszujący w stolicy kraju jako dziennikarz, który również popełnił „kryminał” i zapowiada następne, a jest nim:
2.
Krzysztof Beśka: Trzeci brzeg Styksu^1).
Najpierw Krzysztof Beśka zaczął swój życiorys literacki jako poeta, ale zapoznany został jako powieściopisarz, który umie tworzyć literackie fikcje z godnym pozazdroszczenia zadziornym piórem – jak to się powiada – i z nonszalanckim tupetem, i któremu nie obce są również polskie uwarunkowania kapitalistycznego dwudziestolecia, w jakim żyjemy, jak również rozliczenia z przeszłością. Do tej pierwszej kategorii zaliczyć trzeba powieści Wrzawa oraz Bumerang, zaś do prozy rozliczeniowej Fabryka frajerów, za którą otrzymał w 2010 roku Literacki Wawrzyn Warmii i Mazur oraz Wawrzyn Czytelników w Olsztynie.
Omawiana teraz powieść, zaliczana do retro-kryminału, dzieje się w 1892 roku w Łodzi – „mieście dymiących kominów, pracujących pełną parą fabryk włókienniczych, rozkwitających i upadających fortun” – jak brzmi reklama książki. A mnie powieść co rusz przypomina w swej wymowie Ziemię obiecaną Reymonta, a przede wszystkim zrealizowaną filmowo przez Andrzeja Wajdę. Tyle że powieść Beśki to jednak podziemna otchłań i horror – kloaka miasta; mroczny obraz sumień i wynaturzeń ludzkich, gdzie zanurzeni w nich do cna, chcą dopłynąć żywi na trzeci brzegu Styksu, gdzie czeka na nich mityczna nieśmiertelność, jak wierzą niektórzy bohaterzy tego kryminału.
Stąd organizującą strukturą powieści Trzeci brzeg Styksu Krzysztofa Beśki – owego mrocznego kryminału w scenerii dawnej Łodzi – jest woda. Woda jako taka i przynosząca korzyść, i woda jako mitologiczna rzeka Styks, gdzie wokół niej gromadzi autor Bumerangu wszystkie inne, pomniejsze motywy i sekwencje literackie, tematy i wątki, aby zbudować ostatecznie powieść retro-kryminalną.
Powieść retro-kryminalną o posmaku thrillera – którą się naprawdę czyta!
A jest o czym: a to o porwaniu dziecka fabrykanta i dziecka inżyniera; o zaginięciu przybyłego do Łodzi zlicytowanego szlachcica oraz dwóch inżynierów szukający pracy; o tym że znika nagle przed spektaklem warszawski aktor, znika łódzki lekarz, czy mniej znani łódzcy obywatele. Rozpadają się nagle nowopobudowane domy, wybuchają pożary, jednym słowem: horror opanowuje miasto, jak i policmajstra Maksimowa wraz z podwładnymi policjantami, skoro na inspekcję przybywa inspektor aż z samego Sankt Petersburga. Jako że pamiętajmy, iż ówczesna Łódź z roku 1894 należała do Guberni Piotrkowskiej jako miasto rozwijającego się przemysłu włókienniczego Królestwa Polskiego pod zaborem rosyjskim, a nad nią oczywiście był słynny carski Sankt Petersburg…
Wprawdzie początkowe śledztwo prowadzi do cyrku, ale zastane sytuacje, jak i ludzie naznaczeni są dwuznacznością, ba, nawet sam prywatny detektyw, jak się okazuje, nie jest tym, za jakiego się z nazwiska podaje; nic dziwnego, że wszystko to prowadzi do chaosu w mieście.
A zatem klasyczne wątki i chwyty literackie, nawet tląca się miłość, pod piórem Krzysztofa Beśki znajdują jak najbardziej konsekwentną konstrukcję dobrego retro-kryminału, gdzie podjęte tropy przez dwóch detektywów, prowadzą nie tylko przez podejrzane szynki i ciemne zaułki miasta. Ale również tropy wiodą przez pałace przemysłowców i ich podziemia, zaś galeria łódzkich przedstawicieli władz miejskich, cyrkułów, mieszczan i mieszczek, Żydów i detektywów, jak i ubogich panienek z dobrego domu czy podejrzanych miejskich żulików, naprawdę stanowi galerię osób wyrazistych, opisane rysem psychologicznym, co przywołują na myśl Ziemię obiecaną Władysława Reymonta. Tyle że jest to „ziemia obiecana” Krzysztofa Beśki – podziemi i kanałów: mrocznych nurtów człowieczej psychiki, jakie się budzą w dobie „tamtego” kapitalizmu. Wszystko zaś podane jędrnym językiem, opisowym, jak przystało na naprawdę rasowy kryminał, który – powtarzam – się czyta!
3.
Przeciwieństwem do Krzysztofa Beśki i jego Trzeciego brzegu Styksu, pod względem stylu i ujęcia w formę powieściową kryminału, jest Tomasz Białkowski i jego Drzewo morwowe^2). Tak, ta powieść jest jak najbardziej odmienna strukturalnie i językowo, od powieści Krzysztofa Beśki, co zrozumiałe, skoro akcja jej jest nie tylko że współcześnie dziejąca się na Warmii i Mazurach, co wykorzystująca realia społeczne i niektóre sytuacje zaistniałe na przykład w Olsztynie: a to pożar gmachu sądu w 1976 roku, centralne dożynki ogólnopolskie z 1978 roku, czy istniejący po wojnie stadion leśny zbudowany w 1920, gdzie w roku 1960 bije rekord świata w trójskoku Józef Szmit…
Bohaterem głównym jest wzmiankowany Paweł Werens, dziennikarz śledczy, wysłany ze stolicy, aby w temacie: „serii morderstw, które wstrząsnęły opinią publiczną” miał to i owo do opowiedzenia czytelnikom, tym bardziej że nieopatrznie przyznał się, iż wywodzi się z Olsztyna, a mordy popełnia się na Warmii i Mazurach…
A morderstwa rzeczywiście są makabryczne, a na dodatek ofiarom wkłada morderca w usta martwego owada, stąd prędko nazwano go tajemniczym „Motylem”.
Czyli: mamy makabryczne morderstwa dziejące się od marca do sierpnia 2004 roku, nota bene trochę podziwiam autora za ich realny opis; dalej: ofiarami są skądinąd „znani i zacni” obywatele miast i miasteczek; autor prowadzi nas retrospekcyjnie w dziwne spotkania „elity” w latach siedemdziesiątych, gdzie dzieją się nieraz sprawy warte o „pomstę do nieba”, ale nie tu ich ujawnianie; no i oczywiście mamy tu elementy społeczno-historyczne, jakie wydarzyły się drzewiej w Olsztynie czy w terenie.
Zatem: nie jest to klasyczny kryminał, aby rozwiązać zagadkę morderstw, ale coś więcej. Albowiem tu autor sięga aż po enigmatyczne, tajne zgromadzenia, warte Kodu Da Vinci Dana Browna, tyle że nie „latamy z bohaterem powieści co najmniej przez połowę Europy”, ale tylko „przemieszczamy” się po Krainie Tysiąca Jezior, co i tak jest niezłym pomysłem Tomasza Białkowskiego, naprawdę.
I to jest przewodnią ideą powieści kryminalnej Tomasza Białkowskiego, do której zachęcam naszych czytelników z ręka na sercu, jako że i ja poszedłem w ciemno za autorem, i śladami Pawła Werensa przeczytałem jego relacje o seryjnym zabójcy – Motylu! A że dzieje się wiele, cóż – taka jest również istota powieści kryminalnej, jeżeli jest dobrze skonstruowana, napięcia wzrastają, ślady się rwą lub – sięgają naprawdę „wysoko i głęboko” w strukturach społecznych, do których zwykły zjadacz chleba zazwyczaj nie ma dostępu, albo gorzej: jest uzależniony od nich z racji chociażby bezpieczeństwa osobistego tu i teraz – a często ginie niepotrzebnie, jak to bywa w życiu i – w dobrym kryminale.
4.
Paweł Jaszczuk w Planie Sary^3) konstruuje – jak się wcześniej powiedziało – zawiłą powieść retro-kryminalną, kiedy to w trakcie eksperymentalnych ćwiczeń na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza prowadzonych przez Jakuba Sterna, dziennikarza „Kuriera” – dzieją się we Lwowie dziwne „naśladownictwa” owych eksperymentów, a mających dla słuchaczy prawa tylko „wczuć się w psychikę przestępcy”…
Aby na tym nie poprzestać, a rzecz dzieje się od poniedziałku 9 maja po 17 maja 1938 roku, oczywiście pomijając liczne retrospekcje czasowe i wątkowe, można już przeczuć aferę na pierwszej stronie powieści, kiedy to: W poniedziałek rano nisko ścieląca się mgła przyprawiła Jakuba Sterna o ból głowy. Dopiero przed dziewiątą uniosła się ospale, niby teatralna kurtyna, odsłaniając domy i ulicę. Lwów znów się pysznił. Odgłosy kroków zdradzały spieszących się ludzi, a stukot podków po bruku – przejeżdżający wóz załadowany towarami.
Albowiem tak przyroda, jak i „domowe sprawy” ponownie ożenionego dziennikarza, mają w powieści całkiem realne odbicia na dziejącą się intrygę powieściową konstruowaną przez Pawła Jaszczuka, autora wcześniejszych powieści: Sponsor, Honolulu i Testament oraz zbiorów opowiadań Ararat i sztuk teatralnych, gdzie też „ociera się” w nich tematycznie o ciemne strony naszej psychiki, rzekłbym: kryminalne.
I myślę zatem, że owa realnie widziana przyroda w jego powieściach, społeczne opisy miasta i jego obywateli, działania policji, jak i „domowe” perypetie dziennikarza śledczego – przydają inny charakter, inne zabarwienia tym powieściom kryminalnym, niż wyżej wzmiankowanych autorów, a pisanych właśnie przez Pawła Jaszczuka.
No i stanowią ideę przewodnią jego retro-kryminałów o przedwojennym Lwowie, należącego do 1939 roku do Rzeczypospolitej. [Nota bene tymi przypomnieniami historycznymi, wspieram kulejącą ponoć naukę „historii” naszych młodych czytelników, jako że oni są najczęściej czytelnikami kryminałów – JJR].
Podobnie ma się z następną powieścią retro-kryminalną Pawła Jaszczuka: Marionetki, jako że znowu: Nad Lwowem zawisła ciemna chmura – zwiastun krwawej zbrodni, ale do niej odsyłam czytelników już bez mojego komentarza. Wszak firma literacka pod nazwą osobistą „Paweł Jaszczuk: retro-kryminały” – godna jest polecenia, i to bez Spółki z oo., czyli krytycznej poręki niżej podpisanego, albowiem naprawdę są to powieści „przerażające i porywające” – jak wpierw zapewniał Robert Ostaszewski.
—————————–
^1) Krzysztof Beśka: Trzeci brzeg Styksu. Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2012, ss. 411.
^2) Tomasz Białkowski: Drzewo morwowe. Wydawnictwo Szara Godzina, Katowice 2012, ss. 301.
^3) Paweł Jaszczuk: Plan Sary. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011, ss. 234.
Olsztyn, lipiec 2012